poniedziałek, 28 września 2009

26 wrzesnia

Dzien organizacyjny, poswiecony zaaklimatyzowaniu sie. Nie mam z tym trudnosci z dwoch powodow. Po pierwsze bardzo szybko przyzwyczajam sie do nowych miejsc i rownie szybko zaczynam traktowac je jak dom. A po drugie mieszkalam juz rok temu w bardzo podobnych warunkach, wiec  mialam wyobrazenie o tym, czego moge sie spodziewac. Moze dokonam z czasem porownania warunkow obozowych na Borneo i tu na Sulawesi, albo wstrzymam siez tym do czasu, az dotre na Sumatre.

Około 13.00 zaczelo padac i przestalo dopiero wieczorem. Zbliza sie pora deszczowa i te dzisiejsze opady prawdopodobnie ja zwiastuja. Nie jest to dla nas dobra nowina,  o tyle, ze trudniej bedzie poruszac sie po lesie, zbierac informacje i prowadzic badania. Codziennie bedziemy moknac, a ubrania i buty nie beda schnac, wszystko bedzie nieprzyjemnie zawilgocone…

Ale jest i druga strona medalu. Las w porze deszczowej wyglada ponoc niesamowicie (jeszcze nie mialam okazji zobaczyc na wlasne oczy). Wiele drzew kwitnie, dla zwierzat jest to bardzo dobry czas, maja w brod pokarmu, nie musze przemierzac duzych odleglosci w jego poszukiwaniu. Poza tym deszcz jest niezbedny. Ostatnie miesiace byly bardzo suche i gorace. Od tygodnia straznicy rezerwatu gasza drobne pozary wzniecone przez turystow i lokalna ludnosc. Przez turystow – z glupoty,  przez lokalna ludnosc – glownie w celu uzyskania ziemi pod uprawe. A poniewaz las jest przesuszony z dnia na dzien zwieksza sie ryzyko, ze male pozary szybko beda sie rozprzestrzeniac i nie bedzie mozna nad nimi zapanowac. Takze ten deszcz, to zbawienie dla lasu i pomimo czekajacych nas ciezkich miesiecy, to cieszymy sie!

Spotkalam dzis Australijczyka, ktorego poznalismy wczoraj w Manado w urzedzie. Pojechal tam, bo w przewodniku wyczytal, ze tam uzyska wszelkie informacje odnosnie tego co trzeba zrobic, zeby wejsc na teren parku narodowego, czy rezerwatu przyrody w tej czesci wyspy. Oczywiscie byl to blad z jego strony, bo tam tylko czekaja na takich turystow, zeby wyciagnac od nich mozliwie duzo pieniedzy. Tak wiec, uslyszal, ze jesli chce robic w rezerwacie zdjecia lub krecic filmy (na swoj wlasny uzytek) to musi zaplacic 125.000 Rp za filmy i ekstra 30.000 Rp za zdjecia. Zaplacil. Dzis byl w rezerwacie z przewodnikiem i przechodzil kolo naszej stacji. Porozmawialismy troche, bardzo sympatyczny czlowiek. Mielismy sie wybrac razem z jego przewodnikiem po poludniu zobaczyc Tarsius monkeys, ale rozpadalo sie i zrezygnowal. Zreszta slusznie, bo w deszczu na pewno bysmy ich nie zobaczyli.

Teraz zapowiada sie mala imprezka. Juan kupil wczoraj pudlo piwa, wiec bedziemy sie integrowac, jak tylko uda sie je troche schlodzic. Przybywaja tez goscie z wioski, z jakimis lokalnymi trunkami, wiec będzie wesolo :).

 A jutro... ide do lasu! NARESZCIE!!!

25 wrzesnia

Hurra! Coz za ulga. Zajelo mi jakas godzine, zeby w pelni uwierzyc, ze najblizsza noc spedze w obozie, w rezerwacie Tangkoko. W drodze do rezerwatu, chcielismy jeszcze poinformowac policje o naszym przyjezdzie, ale nie udalo sie. Policjanci ucieszyli sie na nasz widok,  jednak  nie chcieli od nas zadnych dokumentow. Wyslali nas do innego biura, ale tam tez nie bardzo wiedzieli, co z nami zrobic. Ostatecznie nie zglosilismy swojej obecnosci nigdzie i zajmiemy sie tym w poniedzialek. Wtedy wroci juz Ira, manager obozu, i moze ona to zalatwi. Szczesliwie, nie jest to sprawa niecierpiaca zwloki i te kilka dni nie zrobia roznicy. Podobno...

Ok 15.00 dotarlismy do obozu. I co sie okazalo? Ze od domku, w ktorym mieszkam i od drugiego, w ktorym jemy i spedzamy wiekszosc czasu, mamy ok 10 metrow do plazy! Wiedzialam, ze bedziemy stacjonowac blisko morza, ale nie przypuszczalam, ze bede je widziec jedzac sniadanie, czy kolacje. Oczywiscie pierwsza rzecz jaka zrobilam, to wygrzebalam z plecaka kostium, koszulke i spodenki, przyodzialam to wszystko i poszlam plywac :). W tym miejscu wyjasniam, ze zyjemy tutaj w bardzo mieszanym towarzystwie, zarowno pod wzgledem narodowosciowym, jak i wyznaniowym. Poniewaz wsrod nas sa muzulmanie, musimy (my dziewczeta) zastosowac sie do panujacych obyczajow. A to oznacza m.in. stosowny stroj, czyli taki zaslaniajacy ramiona i kolana. Ta zasada ma zastosowanie takze w trakcie kapieli (tych publicznych, lub potencjalnie publicznych oczywiscie).

Nie plywalam jednak przez reszte dnia, poza tym zdolalam sie rozpakowac w moim nowym pokoju, zlozylam z pomoca Juana i Iwana moja nowa, plastikowa komode, wyposazona w lusterko, ktore jeszcze tego samego dnia stluklam. Postanowilam jednak nie uznawac tego malego  kawalka szkla, za prawdziwe lustro, w zwiazku z czym nie martwie sie tez przyslowiowymi siedmioma latami nieszczescia. Poza tym szybko je poskladalam i pokleilam tasma, wiec nadal moze spelniac swoja funkcje, tylko w troche mniejszym zakresie. Zreszta i tak uwazam, ze to nadmierny luksus :)

Po 18.00, gdy zrobilo sie ciemno, z lasu zaczeli wylaniac sie czlonkowie zespolu. W sumie ok. 12 osob. Poznalam wszystkich, ale nie jestem jeszcze w stanie spamietac wszystkich imion. Zjedlismy wspolnie pyszna kolacje. Pozniej odbylo sie zebranie organizacyjne, dotyczace wszystkiego co zwiazane z zyciem obozowym i prowadzonymi tu badaniami naukowymi. Zostalam tez oprowadzona po najwazniejszych miejscach w obozie. Musze zapamietac bardzo duzo informacji, narazie jeszcze sie gubie i musze pytac co, gdzie i jak, ale z czasem mam nadzieje wszystko ogarne.

Generalnie pierwsze wrazenia bardzo pozytywne, zarowno odnosnie miejsca jak i zespolu. Czuje w kosciach, ze czas tu spedzony bedzie niezapomniany i pelen wrazen!

czwartek, 24 września 2009

Manado i pierwsze komplikacje

A tak dobrze sie wszystko zapowiadalo. Unioslam wlasny bagaz, zaladowalam sie z nim do angkota, dotarlam na dworzec, gdzie bez problemu zlapalam autobus na lotnisko. Przed 20.00 bylam juz przed wlasciwym terminalem. Jakos dotrwalam do 3.00 nad ranem, kiedy to zaczela sie odprawa. Przed 5.00 siedzialam juz w niewygodnym fotelu samolotu i nawet nie wiem kiedy usnelam. Na lotnisko wyjechali po mnie Julie, Nicole, Christof i Juan. W swietnych nastrojach udalismy sie do biura, w ktorym mielismy pokazac nasze zezwolenia i oczywiscie cos zaplacic. W tym wlasnie miejscu zaczely sie trudnosci. Ten pan, ktory mial te pozwolenia ogladac wyszedl, wyjechal trudno powiedziec. Uzyskalismy informacje, ze wroci ok. 13.00. Nie wrocil. O 14.00 okazalo sie ze bedzie jutro rano. Musimy wiec przenocowac w Manado i udac sie do urzedu raz jeszcze jutro ok 9.00.

Nie zebym byla pesymistka, ale jutro jest piatek. Piatki w Indonezji to juz wlasciwie weekend, zwlaszcza w powaznych panstwowych instytucjach. Mam wiec dziwne przeczucie, ze w Manado zabawimy jeszcze z weekend. No coz wdech, wydech, liczenie do dziesieciu, grunt to sie nie denerwowac. Chociaz prawde mowiac, to jestem zbyt zmeczona, zeby sie zirytowac.

środa, 23 września 2009

Pozegnanie z Bogor

Jeszcze kilka zdjec z wioski Campea, w ktorej mieszka Gholib


Dom Gholiba

--------------------------------------------------------------------------------

Zegnam sie z Bogor i poznanymi tu ludzmi, przynajmniej na jakis czas... Mam nadzieje, ze tylko na jakis czas...
Jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem i nie bedzie wiecej niespodzianek, to jutro rano bede juz w Manado na Sulawesi. Niestety, jako, ze moj lot jest o nieludzkiej godzinie - 5 rano, na lotnisko musze udac sie juz dzis i tam przeczekac noc. Niestety moj lot jest krajowy i przyjdzie mi czekac na mniej wypasnym terminalu, gdzie nie ma sia za bardzo czym zajac. Zastanawiam sie jaka jest szansa, ze w ktoryms z McDonalds'ow czy tym podobnych fast foodow bedzie bezprzewodowy internet? Przypominam sobie moj ostatni pobyt na lotnisku w Jakarcie i mysle, ze jednak nie ma sie co ludzic. Dobrze ze Cedric zostawil mi troche ksiazek, to bede miec zajecie.

Wraz z dobiegajacym konca pobytem w Bogor, konczy sie m.in. moj niemal nieograniczony dostep do internetu. W zwiazku z powyzszym, nie bede w stanie regularnie odpisywac na maile i pisac na blogu. Niestety funkcja wysylania postow za posrednictwem smsow dotyczy wylacznie numerow ze Stanow Zjednoczonych. Niemniej prosze nadal na bloga zagladac, bede sie starac co jakis czas napisac kilka slow. Zdjec tez przez jakis czas nie bede zamieszczac, bo jakosc polaczenia jesli nawet bedzie, to bardzo kiepska. Ale jak tylko dotre do "cywilizacji", to na pewno nadrobie straty.

W zwiazku z powyzszym najlatwiej bedzie sie mozna ze mna kontaktowac sie mozna za posrednictwem telefonu. Sygnal podobno bywa dostepny nawet w dzungli, a juz na pewno w stacji badawczej, w ktorej bede mieszkac.

Moj numer: +62 (0) 81 3864 38780.
Adres do korespondencji:
PO BOX 1495
Manado 95000
Sulawesi Utara
Indonesia

Adres podaje na wypadek, gdyby ktos zechcial wyslac mi, no na przyklad najnowsze odcinki Grey's :). Przy czym problem polega na tym, ze wszystko wyslane z Indonezji do naszego kraju dociera zwykle po ok. miesiacu. Natomiast nie sprawdzilam nigdy, jak to dziala w druga strone. Moze sie okazac, ze jak przesylka dojdzie bede juz z powrotem w Bogor lub moze nawet na Sumatrze. A rownie dobrze moge ja otrzymac po 2 tygodniach. Ta Indonezja to takie miejsce, gdzie wszystko jest mozliwe! Takze, mozna smialo probowac ;). Na dzien dzisiejszy w Rezerwacie Tangkoko powinnam zostac ok 1,5 miesiaca w porywach do 2. A jak bedzie, tego nikt nie jest w stanie przewidziec...
Az trudno uwierzyc, ze kiedys, bardzo dawno temu, tak lubilam miec wszystko zaplanowane i wiedziec co sie wydarzy. A teraz, jestem w Indonezji i tak latwo przychodzi mi godzic sie z tym co przynosi kolejny dzien. Dziwne...

wtorek, 22 września 2009

Transportasi, czyli raz jeszcze o transporcie

Dworzec w Bogor, ci wszyscy ludzie czekaja na ten sam pociag,
co ja i Gholib.

i ci tutaj tez :)
A to zdjecie z autobusu, zrobione w trakcie jazdy.
Jak widac zegary pokazuja zero, a jednego nawet brakuje
(na dowod tego, o czym juz pisalam -
stanu technicznego pojazdow uzytku publicznego.)

Pisalam juz o tym tyle, ale temat wydaje sie nie miec konca. Kazdego dnia widze cos nowego, czym mam ochote sie podzielic. Oczywiscie powstrzymuje sie, zeby nie opisywac kazdej sytuacji, ktora mnie zadziwia. Niemniej po wczorajszej wycieczce do zoo jestem bogatsza o kolejne doswiadczenie, gdyz jechalam tutejszym pociagiem.

Pociagi, jak kazdy inny srodek transportu sa bardzo popularne. Maja ta zalete, ze zazwyczaj jezdza zgodnie z rozkladem i nie maja duzych opoznien, a czas przejazdu, z Bogor do Jakarty jest, mozna powiedziec, staly. Ponadto sa tansze, niz np. autobusy czy minibusy. Trudno jednak stwierdzic, czy ciesza sie wieksza popularnscia. Za kazdym razem wybierajac jakis srodek transportu, ma sie wrazenie, ze to ten wlasnie jest najchetniej wybierany przez tutejszych.

Na peronach tlok, peronow kilka, wiec w glowie kielkuje nadzieja, ze ci wszyscy ludzie nie czekaja na jeden pociag. Wjezdza jeden. Kilka osob wysiada. Pociag rusza. Wjezdza nastepny, ten jest do Jakarty - klasa ekonomiczna. Szukuje sie na ogladanie dantejskich scen. O klasie ekonomicznej slyszalam juz tyle, ze przygotowuje sie zobaczyc ludzi wspinajacych sie na dach (co do tej pory widzialam tylko na zdjeciach). A tu niespodzianka. Pociag wjechal, wypelniony do tego stopnia, ze nie bylo juz miejsc siedzacych, ale poza tym pusto. I o dziwo, nikt nie dosiadl. Wtedy dotarlo do mnie co zaraz nastapi. Ci wszyscy ludzie, tak jak ja doplacili 3.500 Rp, zeby pojechac w klasie "ekonomi AC", tj ekonomicznej z klimatyzacja. Okazalo sie, ze nie jestesmy tak sprytni jak myslelismy... Jedno co moge powiedziec, to te 3.500 Rp wydalismy na darmo, bo przy takiej liczbie osob w pociagu, zadna klimatyzacja nie byla w stanie pomoc!

Samo wejscie do pelnego pociagu, to juz nie lada wyczyn. Bogor to spore miasto, wiec czesc z osob, chciala tu wysiasc. Jednak w ich miejsce czeklo 4 razy tylu chetnych, zeby udac sie do Jakarty. I nikt nie pomyslal nawet, zeby w 40 stopniowym upale, w pelnym sloncu, czekac na nastepny pociag, ktory z pewnoscia przewozilby podobna liczbe pasazerow. I chciaz wydawalo sie to nieprawdopodobne, to wszyscy wsiedli. Kazdy odczul to zreszta na wlasnej skorze. Ta godzina, ktora mial nam zajac dojazd, niewyobrazalnie rozciagnela sie w czasie. Probowalismy rozmawiac, zeby oderwac mysli od tego, jak nam niewygodnie, ciasno i goraco. Ale po pol godzinie zadne z nas nie mialo juz sily. Staralam sie myslec, ze w koncu dotrzemy do celu, a potem czeka nas mily dzien w zoo. Ale ten tlum i tlok towarzyszyl nam juz do konca dnia. Wylal sie z nami na stacji Passar Minggu, podazyl do autobusu jadacego do Rangunan i zlaczyl sie z juz obecnym tlumem w ogrodzie zoologicznym. Genialny pomysl to to nie byl, zeby do zoo udac sie w ostatnim dniu wielkiego swieta. I jak teraz o tym mysle, mozna to bylo smialo przewidziec, ale ten upal nie sklania do uruchamiania procesow myslowych zbyt intensywnie :).

Udalo nam sie chwile odetchnac w malpiarni, gdzie wstep byl dodatkowo platny, przez co mniej osob zdecydowalo sie ja odwiedzic. W drodze powrotnej znow napotkalismy znane nam juz masy ludzi przetaczajaca sie przez ulice. Nie moglam uwierzyc, ale wszyscy szli i jechali w tym samym kierunku - Passar Minggu. W glowie analizowalam kazda inna mozliwosc powrotu, zeby tylko uniknac tego przepelnionego pociagu. A tu kolejna niespodzianka, na stacji wiekszosc osob zapragnela udac sie w przeciwna strone! Tym sposobem podroz powrotna, znow w klasie "ekonomi AC" przyniosla zgola inne doswiadczenia, zdolalam nawet zmarznac zanim dotarlismy do Bogor, a od polowy drogi trafily sie nam nawet miejsca siedzace!

Przez to, ze droga tam i z powrotem byla tak skrajnie rozna, teraz nie wiem, czego oczekiwac nastepnym razem :)

poniedziałek, 21 września 2009

Rangunan ZOO

Trachypithecus cristatus

Orangutan - autentycznie pozowal do zdjec :)


Mlody orangutan


Mali spryciarze, uciekli z klatki :)


Przed brama glowna ZOO - Banyak orang (duzo ludzi)


Wybralam sie dzis do zoo w Jakarcie. Nie spodziewalam sie, ze na ten sam pomysl wpadna wszyscy mieszkancy stolicy i okolicznych miast! Nie widzialam nawet polowy ogrodu i zwierzat w nim mieszkajacych. Swe kroki od razu skierowalismy do czesci, ktora interesowala nas najbardziej - malpiarni.

Nowoczesny, olbrzymi kompleks, w ktorym zwierzeta maja naprawde dobre warunki bytowe. Ponadto bardzo dobrze zarzadzany. Zanim wejdzie sie do tej czesci, nalezy zostawic torby i placaki w przechowalni. Nie wolno wnosic jedzenia ani picia na teren malpiarni, nie ma tez mozliwosci zakupic tam zadnych przekasek. Dzieki temu, ludzie nie maja czym karmic zwierzat. Kazdy, kto byl kiedys w zoo wie, ze tablice informacyjne nie sa nigdy traktowane powaznie i zawsze znajdzie sie ktos, kto bedzie czestowal zwierze frytkami, cukierkami albo uprze sie je dotknac. Ludzi bez wyobrazni spotkac mozna wszedzie. Dlatego bardzo spodobal mi sie zastosowany w tym zoo system. Niestety ta zasada dotyczy tylko nowoczesnej malpiarni.

Pomimo tloku, od ktorego tak lubie uciekac, bardzo jestem zadowolona, ze wybralismy sie z Gholibem do zoo i to wlasnie w ostatnim dniu Idul Fitri. Poza ulubionymi malpami, moglam przyjrzec sie jak ludzie w miescie spedzaja czas.

Poza tym, dzis, na wlasnej skorze moglam sie przekonac, jak czuja sie zwierzeta w ogrodzie zoologicznym. Bylam jak jedno z nich. Ludzie robili mi zdjecia, pokazywali palcem, zatrzymywali sie, zeby wytlumaczyc dzieciom, ze jestem bule. Przywyklam juz do krzykow na ulicy "hello miss" lub "hello mister" (gdyz niektorzy nie rozrozniaja plci i wszyscy sa dla nich "pan"). Ale nigdy wczesniej nie zatrzymala sie przy mnie rodzina z dziecmi, gdzie mama tlumaczyla synom: "To jest bule, zobacz, ma biala skore. Teraz juz bedziesz wiedzial? Bule, piekni biali ludzie. Chcesz dotknac?" Ja oczywiscie nie wszystko zrozumialam, ale Gholib, jak juz przestal sie smiac dokladnie mi przetlumaczyl ta lekcje pogladowa. Takze smialo moge powiedziec, ze spelnilam dzis funkcje edukacyjna dla mlodego pokolenia indonezyjczykow. Dla tych ktorzy sie zastanawiaja, nie zostalam przez dziecko dotknieta, bylo zbyt niesmiale :).

niedziela, 20 września 2009

Idul Fitri

W domu u Gholiba.
Wysmienite jedzenie, niesamowicie goscinni i mili ludzie,
piekne krajobrazy, wszystko to czyni dzien idealnym.

Recznie wykonane koszyczki wypchane ryzem i tak gotowane.
Specjalnie z okazji Idul Fitri.

Idul Fitri to spotkania z rodzina, znajomymi, sasiadami.
Zapraszanie gosci do domu i udawanie sie w odwiedziny.
I wszedzie oczywiscie mnostwo,
specjalnie z tej okazji przygotowanego jedzenia.

Miesieczny post dobiegl konca. Ostatnie 3 dni ramadanu to Idul Fitri, wazne swieto dla wszystkich muzulman. Z tej okazji przygotowuje sie mnostwo specjalnych potraw, zaprasza gosci. Domy w trakcie Idul Fitri sa otwarte. Kazdy jest mile widziany i kazdy zostanie nakarmiony!
Gholib zaprosil mnie, zebym w niedziele przyjechala do jego wioski. Wybralysmy sie we dwie - ja z Karolina. Karolina studiuje bahasa indonesia na tutejszym uniwersytecie. Poznalysmy sie zaledwie kilka dni temu, zupelnie przypadkiem. Rzadko spotyka sie tu Polakow, zwlaszcza zatrzymujacych sie w Bogor na dluzej. Z Karolina od razu znalazlysmy wspolny jezyk, obie chcialybysmy zobaczyc jak najwiekszy kawalek Indonezji. Gdy zaproponowalam wypad za miasto w odwiedziny do Gholiba zgodzila sie bez wahania.
Rano wybralysmy sie za miasto. Pojechalysmy angkotem do Bubulak, gdzie z dworca odebral nas Gholib. Myslalam, ze w dalsza droge udamy sie nastepnym busikiem, ale okazalo sie, ze z racji swieta jezdzi ich mniej. Po krotkim wahaniu, i domyslam sie ocenie naszej wagi i gabarytow, Gholib zaproponowal, jako srodek transportu, swoj motor. Widocznie stwierdzil, ze sie zmiescimy. Nie przecenil nas i udalo sie, chociaz 3 osoby na motorze to niezly wyczyn. Zwlaszcza jesli doda sie do tego sposob jazdy obowiazujacy na tutejszych drogach (juz o tym kiedys pislalm). Nie wiem, czy bysmy sie zdecydowaly, wiedzac dokad jedziemy i ile czasu to zajmie. Podroz byla dluuuga i pelna wrazen. Przemykalismy miedzy samochodami i innymi motorami, niemal sie o nie ocierajac. Pomimo niewygody i ekstremalnych doznan, zadna z nas nie zrezygnowala z robienia zdjec w trakcie jazdy. Pamiatke przeciez trzeba miec! Oczywiscie cieszylsmy sie duzym zainteresowaniem. Bule (biali ludzie) zawsze zwracaja tu powszechna uwage, ale az dwie biale dziewczyny i to na jednym motorze, to dopiero byla sensacja. Myslalam, ze spowodujemy jakis wypadek.
Gdy dotarlismy na miejsce Gholib przedstawil nam swoja rodzine. Jak pozniej wyjasnil, nie jest sa to jego oryginalni rodzice, a tacy bardziej przyszywani. Gholib pochodzi ze wschodniej Jawy, a do Bogor przyjechal studiowac. Przez dlugi czas mieszkal w akademiku. Ktoregos dnia udal sie w poszukiwaniu miejsca, gdzie moglby wynajac kawalek przestrzeni i zbudowac krolikarnie. Tak trafil na swoj obecny dom. Gospodarz zgodzil sie, zeby Gholib hodowal u niego kroliki i nie chcial przy tym od niego pieniedzy. Z czasem Gholib dostal tez fragment ogrodu pod uprawe, az ktoregos dnia zaoferowano mu mieszkanie. Ma swoj pokoj, w ladnym przestronnym domu. Traktowany jest przez wszystklich jak czlonek rodziny, a jego przyszywana mala siostrzyczka uczy go lokalnego jezyka - sundajskiego. Przyznal sie nawet, ze jego nowa rodzina chcialaby te wiezi sformalizowac. Znaczy to, ze moglby poslubic corke siostry swojej "mamy". Jak sam mowi, jeszcze sie nie zdecydowal, bo widzial tylko zdjecie, a dziewczyny jeszcze nie poznal. Jak tak sluchalam jego opowiesci, to wierzyc mi sie nie chcialo. Obcy ludzie przygarniaja pod swoj dach 24letniego studenta i nie oczekuja nic w zamian. Trudno w to uwierzyc, dopoki sie tych ludzi nie pozna. Sa naprawde bardzo serdeczni i goscinni. Kilka razy proponowali mnie i Karolinie, zebysmy u nich przenocowaly, ze nie musimy wracac, ze to zaden problem i bedzie im bardzo milo. Pomimo, ze nie mowia wcale po angielsku, a my naprawde niewiele po indonezyjsku, to spedzilysmy bardzo mile chwile w ich domu, duzo sie smiejac i jedzac.
Po lunchu wybralismy sie na przechadzke po okolicy. Zrobilam setki zdjec i wciaz bylo mi malo. Gdzie sie nie odwrocilam, zawsze bylo cos wartego uwiecznienia. Siedzielismy w cieniu, na goracym kamieniu, posrodku rwacej rzeki, na zmiane rozmawijac, milczac, podziwiajac widoki i rozmyslajac. Jednym zdaniem: spedzilam fantastyczny dzien.
Do domu wracalysmy po zachodzie slonca. Gholib zorganizowal kolege z motorem i tym razem bardzo wygodnie pomknelismy znalezc nam powrotny busik. Po 1,5 godziny jazdy w angkocie, ktory wepelniala glosna, indonezyjska muzyka i psychodeliczne niebieskie swiatlo, dotarlysmy do Bogor.
To byl niesamowity dzien, pod koniec ktorego, zalowalam ze juz sie skonczyl. Wszystko zasluga Gholiba!

piątek, 18 września 2009

Wegetarianizm, a kuchnia indonezyjska

Pisang goreng keju, tak elegancko podany tylko w hotelu Sahira,
do ktorego na kawe lub kolacje przychodze z laptopem,
skorzystac z bezprzewodowego internetu :)

Stragan ze smazonymi przekaskami, w tym opisane placuszki.


Jedna z ulicznych restauracyjek.


Tuz po godzinie 17.00 na ulicach zaczynaja rozstawiac sie "restauracyjki". Pod wieczor, w miejsce stoisk handlowych, ktore krolowaly w ciagu dnia, wkracza dzialalnosc gastronomiczna. W takich miejscach mozna bardzo tanio skosztowac tradycyjnej indonezyjskiej kuchni. Podstawa kazdego posilku jest oczywiscie ryz. Tutaj podawany na wiele sposobow. Najbardziej popularny "Nasi goreng" - ryz smazony z warzywami i: kurczakiem, ryba, owocami morza lub innym rodzajem miesa. Jesli ktos nie lubi ryzu, rownie popularny jest "Mie goreng", czyli makaron smazony z warzywami i, tak samo jak ryz, z miesem roznego rodzaju. Jako, ze ja miesa nie jadam, nie moge smakow tutejszej kuchni skosztowac i opisac w pelni, i nie bede nawet probowac :).

No to moze slow kilka na temat, czy trudno byc wegetarianka w Indonezji? Gdybym odpowiadala na to pytanie rok temu, powiedzialabym, ze bardzo trudno. Tutaj chyba kazdy spozywa mieso. W zwiazku z tym, w miasteczkach nie odwiedzanych przez wybrednych turystow, zamowienie posilku bez miesa graniczy z cudem. Zwlaszcza jesli chcialoby sie zjesc smazony ryz lub makaron z warzywami. Probowalam, wiele razy i na rozne sposoby. Gdy zamowilam ryz bez miesa, dostalam ryz z kurczakiem. Gdy zamowilam ryz bez kurczaka, ryby, owocow morza, wolowiny i wieprzowiny, wciaz dostawalam ryz z kawalkami miesa. Gdy do zamowienia dodalm informacje, ze jestem uczulona i nie moge jesc nic z wymienonych wyzej skadnikow, czasem udalo sie dostac bezmiesny obiad czy kolacje. Wniosek dla mnie byl prosty. Wegetarianizm nie jest tu rozumiany badz uznawany, medyczne uzasadnienie ma wieksze szanse powodzenia. Takze jesli jestes wege i zamawiasz posilek w przydroznej knajpce, lepiej powiedz ze masz alergie, a przy tym wymien kazdy znany ci rodzaj miesa! Jesli cos pominiesz, badz pewny ze znajdziesz to na talerzu.
Ale tak bylo rok temu, w miescie Palangaraya na Borneo. Teraz jestem w Bogor na Jawie, gdzie turystow jest znacznie wiecej. Dlatego w wielu restauracjach, nie tylko hotelowych, mozna w menu znalezc np. "Nasi goreng vegetarian". Jestem tym faktem absolutnie zachwycona! Bo nie musze zamawiac frytek, zeby miec pewnosc co zjadam.

Oczywiscie w kuchni indonezyjskiej mozna znalezc tradycyjne dania, w ktorych z zasady nie ma miesa. Takim jest np. "Gado-gado" - rozne warzywa, czesciowo gotowane, czesciowo smazone, oczywiscie z ryzem i polane sosem z orzeszkow ziemnych. Podawane w dwoch wariantach sos jest albo ostry albo slodki. Nie sposob sobie tego smaku wyobrazic, czy go opisac. Trzeba sprobowac! Ja osobiscie mialam kilka podejsc i nie moge powiedziec, zeby byla to moja ulubiona potrawa, wlasnie ze wzgledu na ten sos. Ale smak jest na tyle ciekawy, ze zawsze kusi mnie, zeby sprobowac raz jeszcze.

A co lubie? Uwielbiam tempe. Moglabym je jesc codziennie. Tempe to nasiona soi, zawiniete w lisc bananowca i poddane fermentacji. Nie usmazone tempe odstrasza zapachem. Natomiast usmazone, smakuje wysmienicie! Ze smakiem zjadam tez smazony makaron z warzywami. Do moich ulubionych, naleza rowniez, sprzedawane na malutkich straganach, swiezo smazone placuszki z warzywami. Skladnikami ciasta sa wylacznie maka i woda z dodatkiem pokrojonej marchwi, kapusty lub kukurydzy, smazone na glebokim oleju. Pyszne! A ze slodkosci? Obowiazkowo "Pisang goreng", czyli smazony banan w ciescie, czesto podawany z "keju", czyli startym zoltym serem i posypany czekoladowym granulatem. Rewelacyjny deser! Jesli chodzi o napoje, to nie sposob opisac wszystkich. Jest ich niesamowita roznorodnosc. Jedne wygladaja bardziej, inne mniej zachecajaco. Ja jestem fanka "Mangga juice" - soku mango. Sklad napoju to jeden obrany owoc mango, ktory miksuje sie z lodem i duzo iloscia cukru w postaci syropu. Wersja wzbogacona moze zawierac mleko. W ten sam sposob robi sie soki z avokado, melona arbuza itd. Poniewaz wszystkie napoje sa tu niesamowicie slodkie, to jednym z pierwszych zwrotow jakich sie nauczylam, w jezyku indonezyjskim bylo "tanpa gula", co znaczy bez cukru.

Bedac przy temacie napojow nie moge pominac "Cing Cau". Jesli skusisz sie na ten napoj otrzymasz: fragment galaretowatej, zielonej substancji zalany mleczkiem kokosowym z dodatkiem duzej ilosci slodkiego syropu. Musialam troche ze soba powalczyc, zanim skosztowalam. Zgnilozielona galareta nie ma smaku, dlatego tez dodaje sie mleczko kokosowe, no i cukier, ktory jest skladnikiem kazdego napoju. A co to jest i po co w ogole to pic? "Cing cau" to sok z lisci rosliny zwanej wlasnie Cing Cau, w postaci naturalnej galarety, ktory podobno bardzo dobrze dziala na zoladek. Jest to tradycyjny napoj w zachodniej Jawie. Leczy roznego rodzaju zatrucia. Prawde mowiac to mnie sklonilo, zeby sprobowac. Pomyslalm, ze skoro leczy, to zaszkodzic nie powinno. Nie zaszkodzilo. jako lekarstwo mozna smielo pic, bo przyjemnosci w tym nie znalazlam :).

Czy cos mnie rozczarowalo? Jasne! Jak wspomnialam "Gado-gado", juz kilka razy, ale wciaz daje mu szanse i co jakis czas probuje ponownie. Natomiast niebieskim jajkom nigdy nie dam drugiej szansy! Juz o nich wspominalam. "Telor asin", sprzedaje sie je juz ugotowane (zwykle na targu w pelnym sloncu). Sa potwornie slone! Takie jajo pachnie jak zwykle nadpsute jajko, a po przekrojeniu go, ukazuje sie widok, nie majacy nic wspolnego ze swiezoscia. Jak wspomnialam jajka te maja niebieskawa skorupke i sa nieziemsko slone. Podobno nie jest to kwestia barwienia i solenia w trakcie gotowania, bo takie sa naturalnie. Oczywiscie jak ktos bedzie mial okazje, mozna probowac, ale uprzedzam, ze trzeba najpierw troche barier w sobie przelamac. Ja probowalam raz... i wystarczy!

O jedzeniu mozna by bez konca. Kuchnia, jak wszystko inne tutaj, jest bardzo roznorodna i kazdy znajdzie cos dla siebie. Takze i w tym przypadku najlepiej przyleciec i sprobowac :)

czwartek, 17 września 2009

Dobre wiesci!

Huraaaa! Dzis otrzymalam pozwolenia, o ktore staralam sie jeszcze przed przylotem tutaj. No i doczekalam sie, jestem szczesliwa posiadaczka:
- VITAS - rocznej wizy
- KITAS - pozwolenia na pobyt czasowy wydanego przez Urzad Imigracyjny
- RISTEK - pozwolenia na prowadzenie badan w Indonezji wydango przez Ministerstwo Nauki i Technologii
- SIMAKSI - pozwolenia na przebywanie na terenie (konkretnego) parku narodowego
- Surat Jalan i SKLD - pozwolenia z policji m.in na podrozowanie po kraju

Troche tego bylo i nie wyobrazam sobie, gdybym sama musiala sie tymi formalnosciami zajac. Na szczescie Pak Luki bardzo mi pomogl i mysle, ze dzieki temu, ze on to zalatwial, jestem juz wyposazona w odpowiednie zezwolenia. W przeciwnym wypadku moglo by to potrwac jeszcze ze 2 lub 3 tygodnie. Zanim przylecialam, ostrzegano mnie, ze biurokracja w tym kraju jest ogromna. Uprzedzano, zebym uzbroila sie w cierpliwosc i nie denerwowala, jesli cos bedzie sie przeciagac. Nastawilam sie na najgorsze, chociaz w glebi duszy nie wierzylam, ze bedzie az tak zle. I faktycznie, ze spokojem znosilam kolejne telefony z informacjami, ze jest awaria systemu w Urzedzie Imigracyjnym, ze bedzie opoznienie, ze jest ramadan i dlatego musze poczekac jeszcze kilka dni, ze ta jedna osoba, ktora podpisuje to konkretne pozwolenie jest na wakacjach (i nikt, absolutnie nikt, nie moze jej zastapic) itd. Nie wiem, skad mi sie ta cierpliwosc wziela? Moze poprostu to czekanie, nie jest niczym nadzwyczajnym. Moze zdazylam sie juz uodpornic przez pobyt w Irlandii i lata spedzone w naszym pieknym kraju :).

W kazdym razie, papiery mam, miejsca w samolocie sa nawet na jutrzejszy lot. Wiec czy lece jutro do dzungli? Nie! Dlaczego? Bo zeby wejsc do rezerwatu, w ktorym bede stacjonowac, musze najpierw udac sie do lokalnego biura i pokazac moje dokumenty i zezwolenia. Przypominam, ze jest ramadan, zbliza sie Idul Fitri - wielkie swieto, wszyscy maja wakacje, wiec urzedy sa nieczynne! To biuro, w ktorym ma sie stawic po przylocie na Sulawesi, nie stanowi wyjatku i otwarte bedzie... dopiero w czwartek.

Mam przed soba jeszcze caly tydzien i tysiac pomyslow jak go spedzic. Moze powinnam poleciec na Borneo? Dewa zaprasza do Banjarmasi, gdzie spedza z rodzina Idul Fitri. Gholib zaprosil mnie na uroczystosc muzulmanska w niedziele. Karolina ma wolne na uczelni i chce pojezdzic i pozwiedzac okolice Bogor. Trudno to wszystko ze soba pogodzic, a jeszcze trudniej z czegos zrezygnowac.

środa, 16 września 2009

Ramadan i ...


Jest ramadan. Wlasciwie dobiega juz konca. Ostatni tydzien ramadanu to swieto. Wszyscy maja wolne, podrozuja, spotykaja sie z rodzina i znajomymi. Z tej okazji przygotowuje sie rozne pysznosci. Nawet hotel, w ktorym zwykle korzystam z internetu, popijajac przy tym pyszne mrozone napoje, zostal juz przystrojony na te okazje. A dzis w holu pojawila sie czekoladowa makieta meczetu, wokol ktorej ustawionych jest mnostwo slodkosci, tradycyjnych przysmakow szykowanych wlasnie na ten ostatni tydzien ramadanu. Ze przysmakow, to moge powiedziec, gdyz wlasnie zakonczylam degustacje. Przemily manager hotelu zaprosil mnie do skosztowania wystawionych specjalow, omawiajac przy co jest co, juz nie pamietam polowy tych nazw :).

Przylecialam do Indonezji niecale 2 tygodnie temu, w samym srodku trwajacego postu. Nie ukrywam, ze ramadan juz mnie troche zmeczyl. Po pierwsze dlatego, ze w jego trakcie w miescie zaroilo sie od ludzi. Najgorsze pod wzgledem przeludnienia sa weekendy, liczbe osob w sklepach i na ulicach mozna smialo porownac do tlumow na wielkich koncertach. Nie sposob poruszac sie inaczej, niz z cala ta ludzka masa. Gdy w sobote weszlam do sklepu, zeby kupic butelke wody, wyszlam dopiero po ponad godzinie! Przez ten wieczny tlok poznawanie miasta jest znacznie utrudnione. Zwiedzanie obszarow poza granicami Bogor tez, w tym czasie, nie nalezy do latwych. Ze wzgledu na wieczny korek, dojazd w kazde miejsce bardzo rozciaga sie w czasie. Poza tym ceny sa wyzsze. Praktycznie wszystko skacze o 30% wzwyz, a zwlasza transport (bilety lotnicze, autobusowe, wynajecie samochodu z kierowca).
Fakt, ze od switu do zmierzchu nie powinno sie spozywac posilkow i napojow, jest dla mnie znacznie mniejszym utrudnieniem. Z wielu roznych powodow. Poza tym post obowiazuje muzulmanow i nikt tu nie oczekuje, ze turysci beda go przestrzegac. Oczywiscie, jako ze w Indonezji wiekszosc populacji to muzulmanie, to zrozumiale jest, ze w trakcie ramadanu trudniej o zakup jedzenia. Niemniej, mozna je kupic i spozyc, choc nie powinno sie tego robic publicznie. Nie dlatego, ze jest to zabronione, ot zwyczajnie, z uprzejmosci i poszanowania kultury i obyczajow panujacych w kraju, gdzie jest sie tylko gosciem!

Zblizajace sie tygodniowe swieto, powoduje, ze jestem rozdarta. Czesc mnie chce tu zostac, zeby zobaczyc, co bedzie sie dzialo. Druga czesc, chce jak najszybciej opuscic miasto i udac sie do dzungli. Decyzja, o tym, co zrobie, nie nalezy jednak do mnie. To gdzie bede w nadchodzacym tygodniu zalezy od wielu urzednikow, ktorzy zdecyduja, czy jutro otrzymam pozwoleniana, bez ktorych nie moge sie stad ruszyc, a takze od tego, czy beda miejsca w samolocie do Manado. Nic nie zalezy ode mnie i na nic nie mam wplywu. Tak to juz tutaj jest. Nie pozostaje nic innego, jak poczekac, co przyniesie nowy dzien.

wtorek, 15 września 2009

Puri Bali Guest House - odrobina reklamy



Zdaje sie ze dwukrotnie wspomnialam juz wlascicieli pensjonatu, w ktorym mieszkam. Czas nawyzszy opisac zarowno ich jak i miejsce, ktore prowadza.

Wlasciciele sa starszym malzenstwem, a ich pensjonat jest pierwszym, ktory powstal w Bogor. Sa to niesamowicie sympatyczni, otwarci i pogodni ludzie. Chetnie sluza dobra rada i wszelka pomoca. Swoich gosci traktuja niemal jak rodzine. Nie sposob ich nie polubic! Dlatego goraco polecam, jesli bedziesz w Bogor, to jest swietne miejsce na nocleg!

Puri Bali to przyjazny, wiekowy, pensjonat. Jest niewielki, ma zaledwie kilka pokoi, ale za to sa one przestronne, podobnie jak hol i jadalnia. Pokoje sa jedno lub dwu osobowe, choc mozna poproscic o dostawki, tak, ze w jednym pokoju przenocuja nawet 4 osoby. Jednak takie przyslugi, zwykle wyswiadczane sa stalym gosciom. Pokoje skromne, ale za to duze i z lazienka. Lazienki wyposazone w stylu mieszanym, troche po indonezyjsku, troche po europejsku. Co to znaczy? Standardowa toaleta, o normalnej wysokosci, ale bez spluczki, no i mandi, za to wzbogacone o prysznic, ktory - uwaga - dziala! (Z doswiadczenia moge bowiem powiedziec, ze posiadanie prysznica w lazience taniego hotelu to zaden luksus, ale posiadanie dzialajacego, to juz jest cos. Te ktore spotykalam dotychczas spelnialy wylacznie funkcje dekoracyjne.)

Niewatpliwa zaleta Puri Bali jest lokalizacja - blisko Ogrodu Botanicznego, blisko do centrum miasta, do dworca autobusowego i dworca kolejowego. A jednoczesnie nie w samym centrum, dzieki czemu jest cicho. Dom otoczony drzewami, przez co w ciagu dnia na dziedzincu zawsze jest cien i smialo mozna poczytac ksiazke na powietrzu, nie narazajac sie na poparzenia sloneczne. Pensjonat w calosci przeznaczony jest dla gosci, wlasciciele mieszkaja w osobnym domu na tej samej poesji. Poza tym jest mozliwosc korzystania z internetu za dodatkowa oplata. Ceny, na dzien dzisiejszy, wynosza 90.000 Rp za pokoj jednoosobowy i 100.000 za dwuosobowy za noc, w tym wliczone jest tez sniadanie. Sniadanie jest codziennie takie samo: jajko na twardo i 4 kromki chleba tostowego, 2 bez niczego i 2 z maslem i granulatem czekoladowym. Do tego kawa, herbata i owoce (zwykle banany, mandarynki lub snake friuts). Ale jak ktos lubi odmiane, zwasze moze swoje jajko otrzymac w postaci np. sadzonego :). Natomiast absolutnie odradzam "telor asin" czyli jajko slone, latwo je poznac po skorupce w kolorze niebieskim (jego wyglad, smak i zapach opisze przy okazji tematu co jesc a czego nie, bedac w Indonezji).

niedziela, 13 września 2009

Cibodas






Miasteczko, w ktorym znajduje sie piekny ogrod botaniczny, oddalone od Bogor o ok. 1,5 godziny drogi. Kebun Raya Cibodas powstal w 1852r. i zajmuje powierzchnie 125 ha. Kolekcja botaniczna (zewnetrzna) obejmuje 1154 gatunki roslin, a kolekcja wewnetrzna (m.in. w szklarniach) liczy w sumie 828 gatunkow, m.in 155 gatunkow sukulentow, 320 gatunkow orchidei i 64 gatunki paproci.

Do Cibodas wybralam sie w sobote, razem z Juanem i Muktinem. Juan pochodzi z Meksyku i przylecial do Indonezji, zeby w Tangkoko na Sulawesi wykonac badania do pracy magisterskiej. A Muktin to Indonezyjczyk, ktory pracuje w Ogrodzie Botanicznym w Bogor, gdzie poznalismy go kilka dni temu.
Fakt, ze pojechal z nami Muktin bardzo ulatwil cala wyprawe. Po pierwsze, nie bylo problemu z dogadaniem sie. Po drugie, za przejazd nie zaplacilismy tak jak turysci, czyli 2 razy tyle, ile wynosi standardowa cena. I po trzecie, do Kebun Raya Cibodas weszlismy za darmo, bo Muktin ma tam znajomych. Wszystko latwo i bez zadnych komplikacji.
Trudno byloby opisac te wszystkie wspaniale widoki, niesamowite, egzotyczne rosliny i zwierzeta. To trzeba zobaczyc na wlasne oczy. Wszystko tam bylo ciekawe, choc nie ukrywam, ze mnie najbardziej ucieszyl widok malp. Po tygodniu spedzonym w zatloczonym miescie, nareszcie moglam, tak jak lubie, siedziec pod drzewem i przygladac sie tym zwierzetom. Moja radosc byla ogroma, gdyz ten gatunek malp (Trachypithecus auratus) widzialam po raz pierwszy, ich angielska nazwa to Javan Lutung lub Ebony Lutung. Potocznie malpy te zwane sa Black Monkeys, po indonezyjsku - Monyet Hitam, a wygladaja tak jak na zdjeciach powyzej :). Przy czym do nazw w tutejszym jezyku nie nalezy sie zbytnio przywiazywac, gdyz np. na Sulawesi pod taka sama nazwa funkcjonuje zupelnie inny gatunek! Sa to nazwy nie tyle gatunkowe, co lokalne!
Podroz...
Wyruszalismy z dworca autobusowego w Bogor. Wlasciwego minibusu w kierunku Cjanjur nie musielismy szukac, gdyz sam nas znalazl (typowe w Indonezji). Wiekszosc busikow kursujacych poza miasto jest zaopatrzona, co oczywiste – w kierowce, ale takze w pomocnika kierowcy. Rola tego drugiego sprowadza sie do naganiania podroznych, ich upychania w pojezdzie, zbierania oplaty za przejazd i podejmowania dzialan w sytuacjach awaryjnych. Czesto, gdy w trakcie jazdy zaistnieje taka potrzeba, pomocnik wysiada, zeby np. utorowac droge kierowcy lub pomoc mu wykonac jakis zaskakujacy manewr na zakorkowanej drodze. Dobry pomocnik potrafi tez wszystko naprawic. Im bardziej ta osoba jest wszechstronna, pomyslowa i skuteczna w swoich dzialaniach, tym lepszy zarobek dla obu panow.
O minibusach...
Kto zgadnie ile osob moze jednorazowo podrozowac minibusem w Indonezji? Jak sama nazwa wskazuje „minibus” okresla rozmiary pojazdu, co jednak zupelnie nie przeklada sie na liczbe przewozonych osob. Liczba miejsc w pojezdzie nie jest stala i zalezy glownie od determinacji upychajacego. Tak wiec, korzystajac z publicznego transportu w Indonezji, trzeba pogodzic sie z pewnym dyskomfortem. Dotarcie z punktu A do punktu B prawie nigdy nie jest wygodne.
Ponadto, w takich pojazdach nie wszystko jest sprawne. W zasadzie mozna smialo powiedziec, ze malo co jest sprawne. W wiekszosci nie dzialaja zadne zegary. Predkosciomierz wydaje sie zbedny. Moze slusznie? Jak jest korek, to sie stoi, a nie jedzie, a jak juz sie jedzie, to przeciez nie szybciej niz pozwala na to konstrukcja pojazdu. Wskaznik paliwa tez nie jest potrzebny, bo slychac, gdy to sie konczy. A przy drodze stoja sprzedawcy z kanisrami wypelnionymi benzyna, wiec zawsze mozna kupic kilka litrow. Swiatla w zasadzie nie sa potrzebne, gdy przewozow dokonuje się w ciagu dnia. Kierunkowskaz jest opcjonalny, bywa przydatny, chociaz manewry mozna przeciez sygnalizowac reka. Brak tez pasow bezpieczenstwa, pewnie dlatego, ze zajmowaly by cenne miejsce i mogly mylnie sugerowac, ze wyznaczona przez nie przestrzen, przeznaczona jest dla jednej osoby (ale to tylko moj domysl). Pytanie co dziala? Absolutnie niezbednym wyposazeniem kazdego pojazdu jest klakson! To on wskazuje zamiary kierowcy na drodze, jak np. mijanie, wyprzedzanie, zjazd na przeciwny pas ruchu, a takze ostrzega przed nadjezdzajacym pojazdem. Jesli klakson dziala, a silnik sie uruchamia, to mozna ruszac w trase. Nie spotkalam sie jeszcze z czyms takim, jak kontrola pojazdu, przeprowadzana np. przez policje. W ogole nie znalazlam jeszcze uzasadnienia dla istnienia takiej instytucji jak policja, ale moze jestem tu za krotko…

czwartek, 10 września 2009

nauka jezyka


Obieclam sobie, malo obiecalam to publicznie, ze bede sie uczyc jezyka i ze sie go naucze. Oto jak mi idzie. Dla przykladu typowa konwersacja:
Ktos: Helo! Dari mana? Saya … – Witaj , skad jestes? Jestem i tu pada imie
Ja: Nama saya Anna dan saya dari Polandia. - Ania i jestem z Polski
Ktos: Kamu Bahasa Indonesia. Blablablalala – Mowisz po indonezyjsku (zaznaczam, ze to nie jest pytanie, a stwierdzenie) potem nastepuje potok slow.
Ja: Tidak tetapi saya mau belajar Bahasa Indonesia. Bisa Anda biciara pelan-pelan? – Nie ale chce się nauczyc indonezyjskiego, czy mozesz mowic wolniej?
Ktos: Blablablalala – to samo co powyzej
Ja: Saya tidak mengerti. Bisa Anda biciara Bahasa Inggris? – Nie rozumiem, mowisz po angielsku?

Rozmowa dalej toczy się po angielsku, jesli rozmowca zna jezyk, jesli nie, nawija dalej po swojemu... Ja wycofuje się powoli ze slowami: Saya tidak mengerti, Terima kasih – nie rozumiem, dziekuje. Rozstajemy sie, tzn. ja, rozmowca i wszyscy ludzie,ktorzy zdazyli sie zgromadzic i wlaczyc do dyskusji. I tak codziennie.
Trudno nauczyc się wiecej niz tych kilka prostych zdan, gdyz gdy odezwe sie jednym slowem w bahasa Indonesia, rozmowca od razu mysli, ze mowie w jego jezyku co najmniej plynnie i od tego momentu nie sposob sie juz porozumiec. Inni chetnie zmieniaja jezyk na angielski, bo tez chca pocwiczyc, jak tylko maja do tego okazje.

No nic, jutro tez jest dzien, kiedys musi sie udac :)

jeszcze o zarobkowaniu


Zanim przylecialam do Indonezji, wpadl mi w rece arykul o Jakarcie. Autor (niestety nie pamietam nazwiska) opisal w nim m. in. osoby, ktore w celach zarobkowych kieruja ruchem drogowym. I nie sa to policjanci! Kiedy o tym czytalam, wydawalo mi sie nieprawdopodobne. Ale zobaczylam na wlasne oczy i faktycznie... Zjawisko wystepuje i jest niesamowicie popularne. Ludzi trudniacych sie tym zajeciem mozna spotkac na kazdym wiekszym skrzyzowaniu i przy wyjazdach na glowne, zatloczne drogi. Samozwanczy porzadkowy ma obowiazkowo gwizdek, czesto jest tez ubrany w jaskrawa koszulke. Gdy zachodzi potrzeba (co dzieje sie czesto), gwizdzac wychodzi na ruchliwa jezdnie i wlasnym cialem zatrzymuje sznur samochodow. W ten sposob umozliwia wlaczenie sie do ruchu kierowcom, wyjezdzajacym z drogi podporzadkowanej lub z parkingu. W zamian otrzymuje kilka tysięcy rupii. Biorac pod uwage to, jaki ruch panuje w Bogor i innych indonezyjskich miastach oraz fakt, ze tutaj nikt nie stosuje się do przepisow ruchu drogowego, zapotrzebowanie na taka profesje jest olbrzymie. Jedno co dziwi, to skutecznosc gwizdka. Ulice Bogor, jak i kazdego innego wiekszego miasta w Indonezji sa zapelnione do granic mozliwosci. Panuje na nich ogromny chaos i jeszcze wiekszy halas. Kazdy uzytkownik sygnalizuje swoja obecnosc na drodze trabieniem, gwizdaniem, okrzykami. Mogloby się zdawac, za w tym potwornym halasie, jeden człowiek z gwizdkiem niewiele moze zdzialac. A jest wrecz przeciwnie, ludzie ci sa niesamowicie skuteczni, a ich obecnosc na drogach doceniana i pozadana!

wtorek, 8 września 2009

o tym jak sie pracuje w Indonezji




Wlascicielka domu w ktorym mieszkam, powiedziala mi wczoraj, ze w Indonezji nie ma kryzysu ekonomiczno-finansowego i rosnacego bezrobocia. Dlaczego? Wystarczy przejsc sie po miescie, zeby sie przekonac. Wszystko dzieki zaradnosci mieszkancow. Jesli ktos traci prace, zaraz znajduje inna. A wlasciwie wymysla sobie nowe zajecie, ktorego rodzaj zalezy wylacznie od tego, co sie ma i umie. Kilka przykladow zarabiania na zycie, czyli tak zwana „inicjatywa wlasna”:

1. Znajdowanie turystom taksowek (dotyczy glownie lotniska w Jakarcie, ale tez dworcow: autobusowego i kolejowego tu w Bogor). Byloby oczywiscie logiczne, gdyby to kierowca szukal sobie klientow. Ale tak nie jest. Tym zajeciem trudnia sie osoby, ktore wcale nie maja udzialu w podziale gotowki zarobionej na kursie taksowki, nie sa tez przez kierowcow w zaden sposob oplacane. Taksowkowy naganiacz liczy wylacznie na wdziecznosc tych, ktorym pomaga, wyrazona przy pomocy kilku tysiecy rupii. Oczywiscie nie kazdy turysta jest na tyle bystry, aby zrozumiec, ze taka pomoc to nie jest tylko tutejsza uprzejmosc. Na szczescie Indonezyjczycy nie sa niesmiali i potrafia sie o swoje upomniec. Jesli jest usluga, musi byc i zaplata. Proste?!
2. Umilanie czasu osobom podrozującym komunikacja miejska. Osoba zarabiajaca w ten sposob wyposazona jest w gitare (lub inny maly instrument) i dosiada sie do Angkot* zwykle na srodku skrzyzowania. Przysiada na schodku i zaczyna grac i spiewac. Fakt, czy spiewa i gra dobrze, czy bardzo kiepsko, nie ma zadnego znaczenia. Co ma znaczenie, to rozmiar instrumentu (spiesze z wyjasnieniem zanim zaczna sie komentarze ;)). Maly i zwykle przepelniony Angkot nie zmiesci jeszcze „artysty” z gitara wlasciwych rozmiarow, dlatego wiekszosc wyposaza sie w takie zabawkowe, lub inne , male instrumenty. Moze nie wydaja takich samych dzwiekow jak prawdziwe, ale o ilez sa tansze? A pierwsza zasada zarobkowania mowi: nie inwestuj wiecej niz mozesz zarobic. Wspomniana gitara ma przymocowany kubeczek, do ktorego wypada wrzucic przynajmniej 1000 rupii. W koncu to rzepolenie pomoglo ci na chwile zapomniec o tym, ze podrozujesz jak sardynka w puszce i nie masz czym oddychac!
3. Pakowanie walizek i innych bagazy do bagaznika autokaru. W wiekszosci krajow jest to zadanie podroznego badz kierowcy, jesli ten nie ma zaufania i woli wszystko ulozyc sam. Ale nie w Indonezji. Od tego tez sa tu ludzie i z zapalem pomoga ci ulokowac ciezki bagaz we wlasciwym miejscu. Zaoszczedza ci dzwigania, schylania się, a przy tym nie wezma duzo. Koszt uslugi wyceniasz oczywiscie sam, jak w kazdym powyzszym przypadku, ale 2000 za taki wysilek fizyczny nalezy sie bez dwoch zdan.
4. Odbior twoich bagazy na lotnisku. Wielkszosc zapewne zna ten rodzaj napiecia, ktore ogarnia czlowieka wpatrujacego sie w tasme, po ktorej na lotnisku suna bagaze. Tych chwil niepokoju i przepychanek przy odbiorze bagazu mozna sobie w latwy sposob zaoszczedzic. Wystarczy pozwolic miejscowemu, zeby zapanowal nad sytuacja. Jak go znalezc? Gwarantuje, ze nie musisz szukac! Pojawi sie sam, bedzie przy tym wyposazony w wozek bagazowy, za ktory oczywiscie nie zaplacil. Po prostu chwile wczesniej pomogl innej osobie sie go pozbyc, oferujac jego odprowadzenie. Wystarczy ze dasz tej osobie numer bagazu i wszystko zrobi za ciebie. Jak bedzie obrotny zlapie ci tez taksowke, albo sam po wyjsciu z lotniska zamieni sie w twojego kierowce. Ale wtedy zaplata wyniesie nawet kilkaset tysiecy rupii.
5. Wlasna dzialalosc gospodarcza: handlowo-uslugowa. Uzalezniona jest od tego co sie ma lub co sie potrafi zdobyc lub zrobic. Jesli w danym dniu uda sie polow ryb w pobliskiej rzece (tej, w samym centum miasta, w ktorej balbys sie zanurzyc stope, ze strachu przed jakas straszna choroba) beda sprzedawcami ryby. Jesli w poblizu owocuje jakies drzewo, beda sprzedawac jego owoce. Inni posiadajacy np. maszyne do szycia, zaloza punkt napraw wszystkiego (toreb, plecakow, butow ect.). Wszystko zalezy od inwencji twórczej i posiadanego majatku. Chociaz raczej uzywa się rzeczy juz posiadanych niz nabywa nowe. Kluczem do sukcesu jest elastycznosc i umiejetnosc dopasowania sie do potrzeb rynku oraz szybkiego przekwalifikowania. Indonezyjczycy sa w tym genialni!

*Angkot – male busiki (widoczne na zdjeciach) kursujace po miescie w olbrzymiej liczbie i w przeroznych kierunkach. Przejazdzka kosztuje 2000 rupii niezaleznie od dlugosci trasy. Angkot zatrzymuje sie na zadanie i zabiera niewiarygodna liczbe osob, pomimo niepozornego wygladu. Angkot nie kursuje wg rozkładu, jesli widzisz wlasciwy dajesz znac kierowcy, a ten sie zatrzyma i cie zabierze. Zatrzyma się tez nawet jesli nie chcesz jechac, zeby podjac probe przekonania cie do zmiany zdania. Warto wiedziec, ktory numer jedzie dokad, kierowca nie dba o to czy zawiezie cie tam gdzie chcesz i na pewno nie zboczy ze swojej trasy tylko dlatego, zeby zwiezc cie w dobre miejsce. Dla niego liczy sie ze wsiadles, bo to znaczy ze zaplacisz.

niedziela, 6 września 2009

Bogor



Bogor to bardzo zatloczone, sporej wielkosci miasto. Oddalone do Jakarty o blisko 2 godziny jazdy autobusem. W jego centrum znajduje sie olbrzymi ogrod botaniczny. A w nim: muzeum zoologiczne, gdzie mozna zobaczyc m.in olbrzymi szkielet pletwala blekitnego, palac prezydencki, w okolo ktorego biegaja sarny i oczywiscie wiele gatunkow roslin. Za jedyne 10 000 Rp mozna tu spedzic caly dzien z dala od gwaru i tloku miasta. Swietne miejsce, zeby lepiej poznac lokalna przyrode i w cieniu drzewa poczytac ksiazke.

sobota, 5 września 2009

Indonesia welcome back!

Oto pierwszy post z Indonezji. Poki co jeszcze nie z dzungli, bo zeby dotrzec do tego etapu trzeba przebrnac przez skomplikowany proces i uzyskac milion pozwolen. W zwiazku z tym od poniedzialku zamierzam sie owemu procesowi poddac. Z jakim skutkiem wyjdzie w praniu. Dzis nie bede sie jeszcze tym martwic, jutro zreszta tez...
Natomiast postanawiam oficjalnie, intensywnie uczyc sie jezyka, malo tego, postanawiam w ramach odmiany dotrzymac postanowienia. A co? Jak szalec, to szalec. W koncu pije kawe (swoja droga dobra) o 11 wieczorem w restauracji w wypasnym hotelu, gdzie jest bezprzewodowy, darmowy (!) internet. A dlaczego w restauracji a nie w pokoju? Bo mieszkam w tym wcale nie wypasnym hoteliku na przeciwko :).

piątek, 4 września 2009

"Czy"

Czy...wszystko wzielam? samolot sie nie spozni? beda korki? zdaze na przesiadke? pogoda dopisze? nie zginie moj bagaz? i tak mi sie mnoza te "czy" nieustannie! Oszalec mozna!

Czy ja dzis w ogole zasne?