czwartek, 24 września 2009

Manado i pierwsze komplikacje

A tak dobrze sie wszystko zapowiadalo. Unioslam wlasny bagaz, zaladowalam sie z nim do angkota, dotarlam na dworzec, gdzie bez problemu zlapalam autobus na lotnisko. Przed 20.00 bylam juz przed wlasciwym terminalem. Jakos dotrwalam do 3.00 nad ranem, kiedy to zaczela sie odprawa. Przed 5.00 siedzialam juz w niewygodnym fotelu samolotu i nawet nie wiem kiedy usnelam. Na lotnisko wyjechali po mnie Julie, Nicole, Christof i Juan. W swietnych nastrojach udalismy sie do biura, w ktorym mielismy pokazac nasze zezwolenia i oczywiscie cos zaplacic. W tym wlasnie miejscu zaczely sie trudnosci. Ten pan, ktory mial te pozwolenia ogladac wyszedl, wyjechal trudno powiedziec. Uzyskalismy informacje, ze wroci ok. 13.00. Nie wrocil. O 14.00 okazalo sie ze bedzie jutro rano. Musimy wiec przenocowac w Manado i udac sie do urzedu raz jeszcze jutro ok 9.00.

Nie zebym byla pesymistka, ale jutro jest piatek. Piatki w Indonezji to juz wlasciwie weekend, zwlaszcza w powaznych panstwowych instytucjach. Mam wiec dziwne przeczucie, ze w Manado zabawimy jeszcze z weekend. No coz wdech, wydech, liczenie do dziesieciu, grunt to sie nie denerwowac. Chociaz prawde mowiac, to jestem zbyt zmeczona, zeby sie zirytowac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz