wtorek, 12 stycznia 2010

swieta na Javie

W czwartek 7go stycznia po godzinie 22.00 wrocilm do tego samego miejsca, w ktorym pomieszkiwalam uprzednio. Wprowadzilam sie nawet do tego samego pokoju, czyli znow jestem w Bogor. Juz po raz trzeci wracam do tego miasta, a nie taki byl przeciez plan... Zaciskam wiec zeby i staram z calych sil nie zalamywac. Przy tym zdobywam mistrzostwo swiata w kategorii bycia cierpliwa ponad wszelkie granice.

Dzis zaczynam opisywac 3 tygodnie, przez ktore nie bylo ode mnie wiesci. Przypomne wiec, ze z Karolina i Marina wybralam sie w podroz po Javie, ktora miala rozpoczac sie w Yogyakarcie. I rozpoczela. 21 grudnia oposcilysmy Bogor, bez planu co, gdzie, kiedy i dokad.
Wbrew moim przeczuciom, za te 75.000Rp, do Yogyi zawiozl nas wypasny bus z klimatyzacja, toaleta i tv. Karolina triumfowala, wytykajac mi moj pesymizm, a ja nie moglam wyjsc z podziwu, jaka przepasc dzieli Kalimantan i Jave. Moje czarnowidztwo dotyczace transportu za taka cene, bylo poparte ubieglorocznym doswiadczeniam - podroza z Palangkarayi do Pangkalanbun. Bowiem wtedy to, wyrobilam sobie zdanie, co do tutejszych autokarow, a raczej tego, co zwyklo sie nimi nazywac oraz tragicznej jakosci drog. A tu taka niespodzianka, o drogach na Javie napisze tylko, ze chcielibysmy miec takie w Polsce!
Dotarlysmy na miejsce ok 5.00 nad ranem nastepnego dnia. Zaspana i zmeczona odmowilam podejmowania jakichkolwiek dzialan, poki moj organizm nie otrzyma przynajmniej minimalnej dawki kofeiny. Taka tez ona byla, bo czego spodziewac sie od kawy zakupionej na dworcu autobusowym za 2.500Rp. Ruszylysmy na poszukiwania naszej kwatery. Tu musze wspomniec, jak ja znalazlysmy. Jeszcze w Bogor szukalam dla nas taniego hostelu. Szybko jednak okazalo sie, ze w szczycie sezonu, a takim jest przeciez okres swiateczno-noworoczny,o przystepnych cenach mozna zapomniec. Podobnie, jak o przebieraniu w hotelach, gdyz do Yogyakarty co roku zjazdza w tym czasie rzesza turystow i wiekszosc miejsc byla juz dawno zarezerwowana. Z klopotow ze znalezieniem pokoju zwierzylysmy sie gospodyni naszego akademika, wiedzac, ze pochodzi z Yogyi i ma tam dom. Nie ukrywam, ze zrobilysmy to z nadzieja, ze moze nam cos zaproponuje. I faktycznie, Ibu Dyah stanela na wysokosci zadania. Nie wreczyla nam co prawda kluczy od wlasnego domu, ze slowami: 'rozgosccie sie dziewczynki', chociaz byla temu bliska. Zadzwonila natomiast do swojej przyjaciolki - Ibu Kusmi i zalatwila nam pokoj w akademiku przez nia prowadzonym. Tym sposobem spedzilysmy w Yogyakarcie tydzien za symboliczna kwote
100 000Rp od osoby. Kwalifikuje ten gest ze strony Ibu Kusmi jako prezent gwiazdkowy.

Tak wiec 22 grudnia we wtorek rano, zjawilysmy sie pod wskazanym adresem. Przywitano nas cieplo i nim zadzylysmy sie rozpakowac, juz dostalysmy kawe i male sniadanko. Po krotkim odpoczynku ruszylysmy w miasto... Zwiedzalysmy je i jego okolice przez nastepne 7 dni.
Swieta spedzilam zdecydowanie inaczej niz zwykle. Nie bylo tradycyjnej wieczerzy, za to kolacja w restauracji, nie z rodzina, a z nowymi znajomymi. 24 grudnia zwiedzalam swiatynie buddyjska, 25 grudnia wybralam sie do Selo, gdzie w drugi dzien swiat wspielam sie na wulkan. Atmosfere swiateczna poczulysmy z Karolina w wigilijny wieczor, gdy do naszych uszu dotarly dzwieki znanej nam koledy 'Cicha noc' spiewanej po indonezyjsku, w pobliskim kosciele. Obie sie wtedy na moment zamyslilysmy :).



Yogyakarta to stolica Batiku.Trafilysmy do miejsca, gdzie pokazano nam tajniki tej techniki malarskiej.Udalo nam sie rowniez umknac tzw. mafii batikowej, co zaoszczedzilo na sporo pieniedzy :)

Wszystko w Yogyi jest sztuka i opiera sie na recznej robocie.
Tu z kawalka skory powstaja barwne postaci,
ktore pozniej biora udzial w tradycyjnych przedstawieniach.

Miasto kolorow.
Wszedzie graffitii, przyozdobione drzewa, pomalowane chodniki.
Yogya nie ma w sobie nic z typowego ponurego i szarego
indonezyjskiego miasta, glownie dlatego, ze jest czysta.


Candi Sewu - Prambanan.
Zespol hinduskich swiatyn, ktore sa na liscie swiatowego dziedzictwa UNESCO.
W 2006 r. ucierpialy na skutek trzesienia ziemi i do dzis
tocza sie prace majace na celu ich rekonstrukcje i
konserwacje, co zreszta widac na zdjeciu.

Borobudur - swiatynia buddyjska.
Powstala w IX w i rowniez znajduje sie na liscie swiatowego dziedzictwa UNESCO.
Ma budowe tarasowa i nie posiada pomieszczen wewnetrznych.
Na zdjeciu dagoby znajdujace sie na szczycie swiatyni.
Na trzech ostatnch tarasach znajduja sie 72 dagoby.
Jest to najprostszy typ buddyjskiej budowli sakralnej,
co ciekawe - odpornej na trzesienia ziemi.


Na jednym z tarasow swiatyni Borobudur.
Nie da sie ukryc, ze lubie drzewa, a te w Indonezji
sa wrecz niesamowite. Dodatkowo, te wszystkie liany tylko kusza,
zeby sie na nie wspiac :)

Po 5 godzinach nocnej, dosc trudnej i wyczerpujacej
wspinaczki na wulkan Merapi.
Na szczycie zapomina sie o zmeczeniu.
Trudno zapomniec o zimnie, ale zawsze mozna ogrzac dlonie
o cieple lub gorace skaly. Tu czuje sie potege natury...


Na Gunung Merapi z Karolina.
Co prawda troche przemarzlysmy,
wschodu slonca nie widzialysmy z powodu mgly,
ale i tak bylo warto!
Lepiej nie mozna spedzic poranka w drugi dzien swiat,
niz na samym szczycie aktywnego wulkanu! :)



Krater wulkanu Merapi 2911 m npm.
Jeden z najbardziej aktywnych wulkanow w Indonezji,
wciaz stanowi duze zagrozenie i przez to jest intensywnie monitorowany.
Czesto niedostepny dla turystow.
Ostatnio wzmozona aktywnosc wulkanu zanotowano
po trzesieniu ziemi, ktore zabilo ponad 5 tys.osob
w maju 2006 roku, ewakuowano wtedy okoliczna ludnosc.

Widok ze szczytu Merapi na sasiedni wulkan.


Yogyakarta centrum miasta.
Najbardziej kolorowe i czyste z tych,
ktore do tej pory odwiedzilam. Ladne, choc zatloczone,
zwlaszcza w szczycie sezonu turystycznego.
Stanowczo warto odwiedzic.



28 grudnia zakonczyl sie nasz pobyt w Yogyi. Zapakowalysmy sie do samochodu i ruszylysmy w kierunku wulkanu Bromo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz