czwartek, 4 lutego 2010

u celu - w Ketambe

Co prawda po indonezyjsku, ale tlumaczyc chyba nie trzeba...
Na wszelki wypadek: Stacja Badawcza Ketambe.
Moj pokoj, w moim nowym domu :)


Po tygodniu spedzonym w Medanie przyszedl ten dzien, kiedy trzeba bylo zapakowac sie do samochodu z calym tym zakupionym majdanem i ruszyc w kierunku Aceh. Nie musze chyba mowic, jak dlugo na ten dzien czekalam i z jakim utesknieniem. Wynajetym samochodem udalismy sie w ponad 8 godzinna podroz. Przed zachodem slonca dotarlismy do Ketambe. Noc spedzilismy w jednym z domow goscinnych w wiosce, kazde w osobnym, bo tutejsze obyczaje, choc takie same jak w calym kraju, to jednak znacznie bardziej rygorystyczne. Nie moglismy udac sie bezposrednio do stacji, gdyz nie mielismy jeszcze pozwolenia od zarzadu Parku Narodowego. Z samego rana, wybralismy sie wiec do TNGL - biura Parku Narodowego Gunung Leuser. Tam na nasza prosbe, poparta szeregiem pism z roznych instytucji, wydano nam czasowe, wazne tylko 5 dni, zezwolenie na pobyt w stacji, do czasu, az uzyskamy wlasciwe papiery z Jakarty. Odeslano nas takze na posterunek policji, gdzie mielismy sie ‘zarejestrowac’. Policjant, ktory sie nami zajal, a byl to jeden z tych wyzej postawionych, powazny wydawac by sie moglo oficer, zanim zabral sie do swoich obowiazkow, zrobil nam serie zdjec, uzywajac do tego celu swego telefonu komorkowego. Pozniej pokazal nam wszystkie zdjecia jakie zrobil ‘bule’ (bialym turystom), opowiadajac przy tym, kto pochodzi skad i po co przyjechal. Dumny byl z tej swojej kolekcji niezmiernie, a nam nie pozostalo nic innego jak wysluchac obejrzec i miec nadzieje, ze to na tyle absurdow. Kiedy skonczyl okazalo sie, ze to dopiero poczatek. Przyszla bowiem kolej na wypelnienie formularza, w ktorym nalezalo podac imie, nazwisko, numer paszportu, stan cywilny, date przyjazdu do Indonezji, typ posiadanej wizy, cel przyjazdu itd. Z tym stanem cywilnym bylo najwiecej klopotow... Oczywiscie z miejsca uznani zostalismy z Cédrickiem za malzenstwo i nie latwo bylo przekonac policjantow, ze tak nie jest. Dopiero po wnikliwym przestudiowaniu naszych paszportow i innych dokumentow uznali fakt, ze malzenstwem nie jestesmy. Zdziwieni byli jednak bardzo i zaczeli dopytywac, dlaczego nie. Powaznie! 3 razy pytano mnie, czy jestem pewna, ze nie jestem zona Cédricka! Bo przeciez to taka normalna sprawa zapomniec, ze ma sie meza. No istna komedia :). Powstrzymujac smiech, cierpliwie, po raz kolejny, wyjasnilismy, ze razem pracujemy. W koncu po 15 minutach odhaczono na naszych formularzach wlasciwe rubryki, choc zaden z Panow nie wygladal na przekonanego.

Jeszcze tego samego dnia, z czasowym pozwoleniem w reku, przeprawilismy sie przez rzeke i wprowadzilismy do nowych domow w obozie. Ku memu zdziwieniu stacja okazala się byc ogromna i licznie zaludniona. Poniewaz jeszcze wszystkich nie poznalam, nie mowiac o zapamietaniu imion, to o tym, kto mieszka i co robi napisze, jak w koncu te wszystkie informacje ogarne. Wprowadzilam sie do ladnego drewnianego domku, w ktorym juz mieszkala Emma z Anglii. We dwie mamy dla siebie caly dom z 2 pokojami, laboratorium, pokojem goscinnym i 2 lazienkami. Naprawde swietne warunki. Mam duzy, przestronny pokoj, a w nim lozko z prawdziwym materacem! Tego nie mialam ani na Borneo w Sebangau, ani na Sulawesii w Tangkoko. Na Borneo spalismy na ziemi na cieniutkich mato podobnych materacach, a w Tangkoko było lozko, ale z tymi samymi co na Borneo malo wygodnymi materacami. A ze, przy ponad 12 godzinnym dniu pracy, sen jest jednak wazny, to te komfortowe warunki w Ketambe ucieszyly mnie bardzo. Na tym wyposazenie pokoju sie jednak skonczylo, cala reszta, plastikowe pudla i komoda zostaly zakupione przez nas.
Poza tym tak jak niemal w wiekszosci tego typu stacji prad mamy przez 3 godziny dziennie po zachodzie slonca, a energia pochodzi z generatora. Do niewatpliwych zalet nalezy fakt, ze w stacji i okolicznym lesie mamy zasieg telefoniczny. W praktyce w lesie nie wszedzie i nie przez caly czas, ale fakt, ze jest to juz cos. Swoja droga ile jest jeszcze miejsc, gdzie mozna uciec od takich dobr cywilizacji? Do stacji dotarlismy akurat na kolacje. Nie mialam nawet czasu sie rozpakowac, gdyz znaczaca czesc pierwszego wieczoru przegadalam z Emma. Moja wspollokatorka jest psychologiem i robi post doc’a na tutejszych orangutanach.

Nastepnego dnia o 5.00 rano szykowalam sie juz na moje pierwsze spotkanie z makakami. Nareszcie znow moglam wybrac sie do lasu. A las jest cudny. Taki piekny widzialam tylko w Halimun. Wszystko dlatego, ze jest naturalny, przez caly dzien slychac tu spiew gibbonow, siamangow, langurow, dzwiek przemieszczajacych sie wysoko w koronach drzew orangutanow.
Kazdego ranka, przez te 5 dni, wsluchiwalam sie w te odglosy, nie mogac uwierzyc, ze jestem w raju. A kiedy moim oczom ukazuja sie langury, a tuz nad glowa przemknie siamang, zapominam ile czasu, energii, pieniedzy i nerwow kosztowal mnie ten przyjazd. Ciesze sie, ze nie zrezygnowalam gdzies po drodze do celu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz