środa, 31 marca 2010

Wiesci...

Z pierwszej pozegnalnej imprezy Daniego.
Za tydzien zdjecia z dzisiejszej :).
Dla porzadku Dani - drugi od lewej.

Z lasu:

Nowy samiec, o ktorym pisalam 2 tygodnie temu szybko zostal przez grupe zaakceptowany. Igor, bo takie imie mu nadalismy, swym przybyciem nie spowodowal przewrotu, gdyz od poczatku usatysfakcjonowal sie najnizsza w hierarchii pozycja. Poki co nie wyglada na to, zeby w najblizszej przyslosci planowal atak na ktoras z wyzszych. Tym sposobem, Mike przestal byc ostatnim, co jednak nie przynioslo mu wiekszych korzysci. Nadal nie cieszy sie zbytnim powodzeniem, czy tez szacunkiem wsrod samic. Byc moze dlatego, ze jest nieco tchorzliwy. Ostatnio, gdy Ketambe Bawah spotkala sie z grupa Camp, Mike jako jedyny nie wzial udzialu w konfrontacji. Zaszyl sie miedzy drzewami z daleka od konfliktu, zajadal liscie i nerwowo rozgladal, czy ktos z grupy przypadkiem go nie widzi. Gdy wczoraj obie grupy ponownie sie spotkaly, moj ulubieniec – Samy pognal do walki jako pierwszy, zaraz za nim pofatygowal sie tez alfa samiec – Chung Lee. Mike natomiast znow zniknal. Gdy pojawil sie ponownie na ogonie nosil slady walki. Krwawiaca rana nie byla jednak dowodem odwagi i obrony terytorium, a skutkiem kolejnej klotni z Gina, ktora konsekwentnie Mika przesladuje.

Jedna z mlodziutkich samic jest plodna i wczoraj Chung Lee nie opuszczal jej na krok, pilnujac, by zaden z samcow sie do niej nie zblizyl. Dwie z dojrzalych samic wyraznie pozazdroscily Fionie takiego partnera i przez pol dnia probowaly sie do niej dobrac i wyperswadowac ten zwiazek. Mlodka powinna raczej zadowolic sie ktoryms z nizej sytuowanych panow. Poniewaz jednak samiec alfa nie odstepowal nowej ‘nazeczonej’ te nie odwazyly sie na interwencje. I chociaz osobiscie nie przepadam za Chung Lee i w roli alfa chetniej widzialabym Samiego, to trzeba przyznac, ze cieszy sie on szacunkiem i jego pozycja wydaje sie byc niezachwiana.


Z teamu:

Otoz jeden z asystentow, ktory ze mna pracowal, odchodzi. Dani po ponad roku pracy zdecydowal, ze najwyzszy czas wrocic na studia. Na jego miejsce Ajat znalazl zastepstwo. Salim, nowy asystent, jest bardzo rozmowny, a ze nie zna slowa po angielsku moze wreszcie podciągne sie w indonezyjskim. Dani konczy prace dzis, a wczoraj Ajat mial wypadek na motorze i nie pojawi sie w obozie przez, przynajmniej, nastepne 2 tygodnie. W zwiazku z tym z mojego teamu zostalam tylko ja i Salim, ktory nie zna jeszcze osobnikow w grupie. Z dnia na dzien, z osoby ktora byla szkolona zamieniam sie w nauczyciela. Od czwartku zaczynam wiec zbierac dane i jednoczesnie szkolic Salima. Latwo nie bedzie, ale z jednej strony sie ciesze. To zmusi mnie do jeszcze wiekszego wysilku. Zamiast krok po kroku, stopniowo, od razu na gleboka wode, moze i lepiej :). Mam nadzieje, ze dam rade.


Z obozu:

Te wiesci sa mocno powiazane z wydarzeniami w teamie. Otoz jako, ze Dani odchodzi mamy impreze pozegnalna, a w zasadzie dwie, nie wiem dlaczego akurat dwie, niemniej z mojego punktu widzenia im wiecej tym lepiej :). Poza tym miniony tydzien byl mocno urozmaicony i ozywiony pod wzgledem zycia towarzyskiego w obozie. Jako, ze przez 2 noce z rzedu nie padalo, na plazy przy rzece, przy pelni ksiazyca i ognisku zebralismy sie wszyscy. Nie zabraklo gitary, spiewow, dobrej zabawy i gotowanej, a raczej pieczonej kukurydzy. Oby wiecej takich chwil :).

środa, 24 marca 2010

tydzien trzeci...

Z Emma na jednym z powalonych drzew.
W tle po lewej widac unoszaca sie pare wodna, z goracych zrodel.


Air Panas


Moje zycie obraca sie teraz w cyklu tygodniowym. 5 dni roboczych w lesie i 2 dni wolne. Jedne i drugie mijaja nadspodziewane szybko. Gdy wracam do pracy po 'weekendzie', ktory u mnie przypada na wtorek i srode, nastepny wydaje sie byc bardzo odlegly. I nim zdaze sie obejrzec oraz zaplanowac cos na nadchodzace dni wolne, te juz mijaja..., i tak w kolko. Zgaduje, ze tak sie dzieje dlatego, ze moja praca to czysta przyjemnosc i z ochota kazdego ranka wybieram sie na spotanie z makakami.

W ostatim tygodniu zmenila sie nieco pogoda. Z dnia na dzien mamy tu coraz wiecej deszczu. Poki co pada zwykle wieczorami i w nocy. Niemniej to wystacza, by rzeka dzielaca oboz i wioske, z przyjemnej i momentami leniwej, zamienila sie w rwacy, wzburzony potok wody. Fakt ten utrudnia nieco mozliwosc jej przekroczenia. O plywaniu nie ma mowy, a i przy pomocy lodzi bywa to niebezpieczne. Przez ostatnie dni zmuszeni jestesmy czekac do godziny 10 lub 11 kiedy to poziom wody nieco opada i przeplyniecie lodzia na drugi brzeg nie jest niewykonalne i zbyt ryzykowne. Zastanawiam sie, czy jak przyjdzie prawdziwa pora deszczowa, nie zdarzy sie tak, ze utkniemy w obozie na kilka dni odcieci od pobliskiej wioski??? Jako, ze owa deszczowa pora zbliza sie wielkimi krokami, przyjdzie mi sie niedlugo przekonac, jak to bedzie. Na wszelki wypadek zaczynam gromadzic zapasy slodyczy. Bez dostepu do internetu raz w tygodniu i wypadu do miasta na sok i smaczny lunch przezyje bez problemu, czego nie jestem juz taka pewna w przypadku, gdyby mialo zabraknac mi czekolady i suszonych owocow :).

Cedric pojechal do Medan, w czym zdecydowanie odmowilam mu towarzyszyc. Medan wciaz jeszcze kojarzy mi sie z czekaniem na SIMAKSI i mysl o tym miescie wywoluje u mnie cos w rodzaju reakcji alergicznej. Zostalam w obozie i tradycyjnie dzien zaczelam od prania. Jako, ze Emma rowniez miala dzien wolny postanowilysmy nie tracic czasu na prozaiczne czynnosci, ubralysmy juz w nieco znoszony roboczy stroj i postanowilysmy wybrac sie na spacer po lesie, w kierunku goracych zrodel. Uparlysmy sie isc same i z calych sil chcialysmy uniknac towarzystwa. Dlatego tez, cala wyprawa musiala odbyc sie w tajemnicy. Podwinelysmy spodnie, zamiast koszul z dlugim rekawem, ktore zwykle chronia przed wszechobecnymi pijawkami, zdecydowalysmy sie na t-shirty, zalozylysmy sandaly, pakujac do torby gumowce i przeciw pijawkowe skarpety i z calych sil staralysmy sie wygladac na osoby, ktore wybieraja sie do miasta, a nie do lasu :). Udalo nam sie uniknac pytan dokad i po co idziemy. Nikt nie upar sie nam towarzyszyc lub sluzyc za przewodnika. Gdy znalazlysmy sie w wiosce odetchnelysmy z ulga, ze ta cala maskarada sie powiodla. W jednym z domow goscinnych, prowadzonbych przez naszego dobrego znajomego zapytalysmy o droge. Okazalo sie, ze znalezienie zrodel nie jest takie proste, jak nam sie wydawalo. Zapamietujac wszystkie rady zdecydowalysmy sie mimo to na samotna wedrowke bez meskiego towarzystwa. Witaj przygodo!

Okazalo sie, ze jestesmy lepsze niz nam sie wydawalo. 3 godzinna trase pokonalysmy w 1,5 godziny, co dalo nam wiecej czasu na moczenie w goracych zrodlach. Te swoja droga okazaly sie cudne. Zupelnie zaskoczylo mnie miejsce, do ktorego dotarlysmy. Rwaca rzeka i nieco mniejszy strumien, w ktorym woda osiaga zdaje mi sie 90 stopni Celcjusza laczas sie, dajac mozliwosc zazywania kapieli w wodzie o roznej temperaturze, od bardzo goracej po lodowata. Miejsce otacza piekny las, mnostwo tu powalonych drzew, brak jakiejkolwiek infrastruktury. Nie ma sklepiku z pamiatkami, budki, na ktorej widnieje cennik. Absolutnie dzikie, w pelni naturalne, nietkniete niemal miejsce. Rewelacja! Spedzilysmy tam kilka godzin plawiac sie w wodzie, rozmawiajaz z przewodnikiem, ktory z dwoma turystkami wybral sie na kilkudniowy trekking po dzungli. Poczestowano nas goracym, vegetarianskim posilkiem, zaproszono na kawe, po ktorej pozwolono nam cieszyc sie samotnoscia. Zadnej natarczywosci, przesadnej ciekawosci. Zrobilysmy setki zdjec bawiac sie przy tym nadzwyczaj dobrze i dostarczajac rozrywki jednemu z przewodnikow. Spedzilysmy cudowne popoludnie. W drodze powrotnej pogubilysmy nieco droge, przez co spedzilysmy w lesie wiecej czasu, a i wydostalysmy sie z niego w samym Ketambe, podczas gdy droge do zrodel zaczelysmy znacznie powyzej wioski.

Na koniec dnia, w tym samym hoteliku, gdzie udzielono nam porad pozwolono Emmie skorzystac z kuchni. Ugotowalysmy spaghetti, przyrzadzilysmy sos i zjadlysmy pyszna kolacje, zabierajac tez porcje do obozu - dla Adama. Fantastyczny dzien zakonczyl sie w obozie, gdzie zepsuty generator pozbawil nas pradu. Zjedlismy wiec kolacje przy ognisku, opowiadajac indonezyjskim kolegom i kolezankom jak to sobie swietnie same poradzilysmy w lesie. Nasz entuzjazm spotkal sie z niedowierzaniem, kazdy dopytywal, kto sluzyl nam za przewodnika. Tak trudno uwierzyc, ze biale i w dodatku dziewczyny moga cos zrobic same i nie wpakowac sie w tarapaty :). No coz nowe srodowisko, nowi ludzie, ponownie trzeba udowadniac co sie potrafi ;).

środa, 17 marca 2010

Ketambe Bawah, drugi tydzien obserwacji

Kolejny tydzien pracy minal szybciej niz bym tego chciala. Dzis mam wolne, ale najchetniej znalazlabym pretekst, zeby dolaczyc do chlopakow i zobaczyc, jak makakom uplywa kolejny dzien. Juz kilka razy lapalam za telefon, by wyslac smasa z zapytaniem jak sie ma nowy samiec, czy spal razem z grupa, czy zostal juz zaakceptowany, czy wrecz przeciwnie, wywiazala sie awantura i doszlo do rekoczynow? Za kazdym razem powstrzymuje sie, nie chcac by uznano mnie za wariatke, ktora nie potrafi zajac sie niczym w dniu wolnym :). Potrafie, oczywiscie, mam tyle roboty, ze nie wiem od czego zaczac... Same zaleglosci, nie wspominajac rzeczy, ktore zwyczajnie chcialabym zrobic, a na ktore zwykle brakuje mi czasu. Ale poniewaz ostatnie dni byly dla moich makakow nieco przelomowe, nie moge zwyczajnie przestac myslec o tym, co mnie omija.

Moja grupa, ktora nazwalismy Ketabe Bawah jest znacznie mniejsza niz pozostale. Liczy zaledwie 3 doroslych samcow i 7 samic, poza tym, nie tak juz male dzieci – samych chlopcow oraz liczna grupe dorastajacej mlodziezy. Samiec alfa zwie sie Chung Lee ze wzgledu na chinskie oczy, o ktorych zdaje sie juz wspomnialam. Samiec beta, to Samy, moj ulubieniec. Jest najprzystojniejszy ze wszystkich trzech, a przy tym najbardziej odwazny i nieco narwany, zwyczajnie ma charakter. Ostatni w hierarchii Mike jest rownie duzy i silny, jak pozostale, ale gdy przyjrzec mu sie dokladnie, nie wyglada na najbystrzejszego. Przy tym nie ma ambicji, aby zdobyc wyzsza pozycje i odpowiada mu ta wygoda, ze nie musi wciaz jej podtrzymywac i udowadniac, ze na nia zasluguje. Jesli zas chodzi o panie, nie mamy pojecia, kora jest alfa. Mysle, ze w przyszlym tygodniu spedze wiecej czasu przygladajac sie ich relacjom. Z 7 samic, jedna jest w ciazy, a przynajmniej tak podejrzewamy, nosi moje imie. Ponadto Jenny, Laura i Mona, ktore tez sa sporych rozmiarow i nie wiele sie miedzy soba roznia. Pozostale sa drobniutkie: Desy ma najmniejsze w grupie dziecko, ktorym czasem zajmuje sie jej dobra przyjaciolka Fiona, ta z kolei dziecka jeszcze nie miala. Gina, rowniez drobna samiczka, to zlosnica. Za ofiare upatrzyla sobie Mika i czesto chodzi za nim krok w krok, przeszkadza, gdy ten sie pozywia, lub zwyczajnie chce odpoczac. Tych dwoje czesto wiec sie kloci. Zreszta wiekszosc klotni wywolanych jest przez ta pania, lub odbywa sie z jej bardzo aktywnym udzialem. Generalnie wsrod tych makakow, to samice sa bardziej agresywne i glosne niz samce, przynajmniej w mojej grupie tak to wyglada. Samce rzadko wlaczaja sie do konfliktow, zwlaszcza alfa, ktory zazwyczaj z calych sil stara sie ignorowac sytuacje. Samy natomiast zwykle lagodzi sytuacje rozpedzajac awanturujące sie panie.
Co do dzieciakow, chlopcy zazwyczaj spedzaja czas razem, bawiac sie, zaczepiajac, kotlujac w koronach drzew lub chlapiac i plywajac w rzece. Sa najodwazniejsi z calej grupy i potwornie ciekawscy. To oni zblizaja sie do nas najbardziej, z zaciekawieniem przygladajac i testujac co sie stanie, gdy zrobia jeszcze jeden krok w naszym kierunku. Gdy zjawiaja sie lutungi, to maluchy podchodza do doroslych osobnikow innego gatunku dotykajac ich, iskajac, szarpiac za ogon i gdy te straca cierpliwosc, rozrabiacy uciekajac w poplochu. Rozkoszne! Przestraszone zwykle znajduja swoje mamy, ktore z czuloscia iskaja swoje pociechy i jest to jedyny czas, gdy w grupie panuje wzgledny spokoj. Podobnie z mlodzieza, czesc bawi sie z najmlodszymi osobnikami w grupie, podczas gdy starsza mlodziez trzyma sie blizej doroslych i probuje ustatkowac.

Najciekawsze wydarzenie ostatniego tygodnia, to niewatpliwie nowy samiec podarzajacy za grupa, ktory stara sie do niej dolaczyc. Podobno pojawia sie juz od jakiegos czasu, niemniej w tym tygodniu wybitnie zintensyfikowal dzialanie. Trzy dni temu pojawil sie pierwszy raz w ciagu dnia i spedzil kilka godzin w poblizu grupy. Samy nie dawal intruzowi zblizyc sie zbyt blisko, wiec przez pol dnia obeserwowalismy gonitwy i pokazy sily. Dzien pozniej nowy samiec znow zjawil sie o podobnej porze. Po początkowych gonitwach i klotniach Chung Lee, Samy i Mike utworzyli wspolny front, panowie oddali respekt samcowi alfa demonstrujac swoje poddanie i pokazujac nowemu kto jest szefem. Nowy z kolei okazal uleglosc wszystkim trzem. Przelamano lody i na spokojnie wszyscy przysiedli na jednej galezi. Jeden z maluchow podszedl do nowego przybysza, ktory przytulil go i w uscisku przytrzymal przez kilka minut wciaz demonstrujac uleglosc w stosunku do samcow z grupy. Przekonal tym do siebie Samy’ego, ktory rowniez dostapil przybysza wymienil z nim cos w rodzaju powitania dotykajac go w przyjacielski sposob. Jedynie Gina awanturowala sie, podburzajac pozostalych, zupelnie jakby chciala odwrocic uwage od faktu, ze kilka minut wczesniej oddalila sie od grupy z przybyszem w celu skonsumowania nowej znajomosci. Niedlugo potem samiec zniknal, by pojawic sie znow kolejnego dnia. Wczoraj jednak posunal sie dalej. Pojawil sie nie w poludnie, jak zwykle, ale pod wieczor. Podazal za grupa, az do drzewa, na ktorym ta spi kazdej nocy. Jasnym bylo, ze ma w planach przenocowac z pozostalymi. To by znaczylo, ze chce do grupy dolaczyc na dobre, a ten fakt z kolei znow wywolal wzburzenie. Pomimo kilku gonitw i demonstracji nowy uparcie trzymal się blisko. Poniewaz wszyscy w grupie byli zbyt podekscytowani i nikt nie myslal o snie, zrobilo się ciemno, nie moglismy rozpoznac, kto jest kto i nie wiedzac jak sprawa sie zakonczy wrocilismy do obozu. Dani z Ajatem mieli dzis wczesniej pojsc do lasu sprawdzic, czy samiec spal z grupa, czy moze na ktoryms z pobliskich drzew, lub zniknal, co znaczyloby, ze wrocil do swej wlasciwej grupy. Stad tez u mnie ta pokusa, by wyslac do chlopakow smsa z zapytaniem, co zastali dzis rano. I chyba sie tej pokusie nie opre...
Zwlaszcza ze najwczesniej z Danim i Ajatem spotkam sie za 2 dni. Mamy wszyscy wolne (ja, Cedric, Emma i Adam) i dzis wieczorem wybywamy w naszym ‘bialym’ gronie swietowac Emmy urodziny. Taka sekretna impreza z dala od obozu, w ktorym ze wzgledu na szereg regul zabawa by sie nie udala, tak jak bysmy tego chcieli. Poza tym, w Indonezji nie swietuje se urodzin. Z jakichs powodow, kazdy stara sie ukryc ta date i ma nadzieje, ze nikt sie nie dowie.
Takze i my ukrylismy urodziny Emmy wpasowujac sie w panujace obyczaje :).

środa, 10 marca 2010

pierwszy tydzien w Ketambe

Z wielkiego wydarzenia kulturalnego,
jakie mialo miejsce kilka dni temu w sasiedniej wiosce
- tradycyjne tance.


Orang hutan - czlowiek lasu,w tym przypadku w liczbie dwoch.


Mlody makak, ponad 6cio miesiaczny chlopak, dziecko Desi.


Samica orangutana,
z zaciekawiniem podazala naszym sladem przez pol godziny.



Zamowiony przeze mnie transport zjawil sie, choc oczywiscie spozniony Po nocnej, meczacej podrozy, rano dotarlam do Kutacane. Poniewaz wciaz bylo za wczesnie na zalatwienie formalnosci w lokalnym biurze TNGL, w godzine pozniej bylam juz w Ketambe. Oczywiscie od razu udalam sie do obozu. Z smiechem na ustach platalam sie po kazdym zakatku, nie mogac uwierzyc, ile czasu zajelo mi dotracie do tego miejsca.
Wrzucilam bagaz do pokoju, bo szkoda mi bylo czasu na rozpakowywanie, przyodzialam koszulke z napisem ‘Mr Happy’, najbardziej odpowiednia na taka okazje – w koncu w Indonezji jestem ‘Mister’, malo kto rozroznia tu plec, stad kazdy bule jest z automatu 'Mister'.

Po 10:00 wrocilam do Ketambe, a stamtad piechota w strone Kutacane. O tej poorze do miasta ciezko sie dostac, lokalny transport ma przerwe w obsludze tej trasy. Wioske od miasteczka dzieli 30 km, wiec nie mialam w planie tak dlugiego spaceru, liczylam, ze w pobliskich wioskach zajde transport. Nie uszlam daleko, gdy chlopak na motorze zaoferowal, ze mnie podrzuci, i tak tez zrobil. Znalazl mi samochod do Kutacane i odjechal, nie przedstawiajac sie nawet, co wlasciwie nie ma znaczenia, bo i tak nie moge tych indonezyjskich imion spamietac i nie wiem, kogo juz poznalam, a komu powinnam sie przedstawic. W biurze TNGL rowniez mnie zaskoczono, pokazalam moje SINAKSI i dokument stwierdzajacy, ze zarejestrowalam sie juz na policji. Jeden z urzednikow, poprosil o kopie, ktorej ja bezmyslnie nie zrobilam. Gdy zapytalam, czy moge skserowac dokument tu u nich, jeden z panow zabral mnie na motorze do miejsca, gdzie moglam tego dokonac. Powiedzial, jakie dokumenty potrzebuje zabral je i nawet nie chcial, zebym z nim wracala. Dodal nawet, ze odwiozl by mnie do Ketambe, ale musi wtracac do pracy. Zupelnie jak panowie z TNGL w Medan, ktorzy podrzucili mnie samochodem do hotelu, po tym jak otrzymalam pozwolenie. Tu na Sumatrze jest zupelnie inny poziom uslug niz dajmy na to w Jakarcie!

Nastepnego dnia o godzinie 5.00 rano szykowalam sie na spotkanie z makakami. Moj trening rozpoczal sie w tym dniu i wciaz trwa, do czasu, az naucze sie rozpoznawac wszystkie samce i samice w mojej grupie oraz uzywac sprzetu i zbierac dane. Minelo juz 5 dni pracy i z dnia na dzien wiem coraz wiecej. Znow kazdego dnia sie czegos ucze, znow biegam po lesie, podgladam zycie malp, poznaje nowe miejsce, widze i doswiadczam nowych rzeczy. Z perspektywy czasu, swierdzam, ze warto bylo czekac. Warto, gdyz pomimo tego, ze ta praca nie jest latwa, za to czesto fizycznie wykanczajaca, to satysfakcja jaka przynosi wynagradza wszystko!
Pisalam juz wczesniej, ze las, w ktorym spedzam 12 godzin dziennie jest fantastyczny i jeszcze nie raz o tym wspomne. Przez ostatnie 5 dni, codziennie spotykalam nie tylko makaki, ale itez orangutany i lutungi. Wszedzie tu slychac spiew ptakow i gibbonow. Orangutany z zaciekawieniem przystaja na moment w swej podrozy od jednego owocujacego drzewa do drugiego, zerknac na nas swymi bystrymi oczami, zaciekawione, zastanawiajac sie pewnie, co my tez tu robimy, po chwili oddalajac sie w wybranym kierunku. Lutungi, z kolei, przysiadaja na lianach i zawieszajac na nas wzrok na dluzej, z ciekawoscia przechylajac glowe z jednej strony na druga, analizujac nasze poczynania, bacznie sledzac kazdy ruch. Wszystko to z tak bliska, a jednak z dystansu. Rewelacja!

Poza praca w tym tygodniu mialo miejsce wydarzenie kulturalne. W pobliskiej wiosce odbyl sie bowiem pokaz lokalnych tancow. Razem z Emma, Adamem i Cédriciem spedzilismy wieczor jedzac sphagetti, wypijajac po szklaneczce piwa i ogladajac przedstawienie do godziny 1.00 w nocy. Poniewaz rzeki nie mozna przekraczac po zachodzie i przed wschodem slonca, przenocowalismy w Ketambe, a rano, o swicie przeplynelismy do obozu i niewyspani udalismy sie do lasu, w ktorym z miejsca zapomina sie o zmeczeniu. A ktore powraca po dopiero po powrocie do domu.

Dzis mam pierwszy z 2 dni wolnych, wstalam jednak wczesniej, by opisac miniony tydzien. Mimo tego, ze to dzien odpoczynku, musze zrobic naprawde sporo rzeczy, z czego najwazniejsze jest pranie z calego tygodnia. Ale nie tylko, musze zrobic to wszystko, na co zwykle nie mam czasu, a zwykle nie mam czasu na nic. Poza tym czeka mnie lekcja jazdy na motorze Cédrica. Jazde testowa juz zaliczylam, ale jako, ze jest to normalny motor, a nie pol altomat, mam wrazenie, ze jest dla mnie za duzy i za ciezki. Jest tez przy tym zbyt blyszczacy i nowy, nie chcialabym tej nietknietej maszyny zadrapac lub w jakikolwiek sposob uszkodzic. W zwiazku z powyzszym poki co prowadze ja tylko pod okiem wlasciciela, czyli nie czesto...

środa, 3 marca 2010

SIMAKSI day

O tak! I nadszedl ten dzien. Mam pozwolenia, caly komplet!!! Zaraz ruszam do Ketambe, jesli samochod, ktory zamowilam sie zjawi... Istnieje obawa, ze nie, gdyz zalatwialam sprawe przez telefon i po indonezyjsku wiec moze byc roznie :).

Tak czy inaczej mam! Zeby urzedy w Jakarcie pracowaly tak jak te, tu w Medan, juz dawno bylabym biegala po lesie za moimi makakami. Tak czy inaczej, lada dzien zaczne i to sie liczy! Marzenie okupione spora dawka nerwow i jeszcze wieksza cierpliwosci, o ktora w zyciu bym sie nie podejrzewala, zaczyna sie spelniac!!!


HURAAAA!!!

wtorek, 2 marca 2010

Wtorek, 2 marca

Moj komputer, do tej pory niezawodny, ktory zjezdzil ze mna sporo i wszedzie mi towarzyszyl powoli, acz konsekwentnie umiera. Problem polega na tym, ze nie mam pojecia, kiedy zaprzestanie dzialac zupelnie. Nie wiem w zwiazku z tym, czy kupowac nowy, czy zdac sie na staruszka i dac mu szanse. Moze jak dotre do Ketambe, postawie go w jednym miejscu i nie bede przenosic przez 3 miesiace to jeszcze bedzie mi, resztka sil, sluzyl? Sprawa powazna, bo moge utracic narzedzie pracy, jak bede czytac artykuly, jak napisze raport, czy chocby kolejne posty na bloga? Nie wspominajac o rozrywce, jakis film od czasu do czasu, czy muzyka... jak przezyje bez muzyki? Z drugiej strony kupic nowy i brac go do lasu, gdzie wilgotnosc niszczy wszystko, a mrowki zagniezdzaja sie w laptopach nawet najlepiej zabezpieczonych, ryzykowne… No to taki mam dylemat w dniu dzisiejszym, ktory zajmuje ma uwage, pozwalajac na chwile nie myslec o SIMAKSI i calym tym procesie. Zwlaszcza, ze z ostatnich informacji wynika, ze moje pozwolenie lezy na biurku dyrektora, gotowe do podpisu. Dobra wiadomosc? Niekoniecznie, to jak dlugo czasem leza papiery na biurkach roznych dyrektorow czekajac na podpis, wiecie sami. Moge uzyskac pozwolenie dzis, moge rownie dobrze za tydzien…

Pisac nie zaprzestane, ale gdy zaczna sie dla mnie w koncu dlugie dni w lesie, czasu bede miec stanowczo mniej. Z uwagi na problemy techniczne, moze sie okazac, ze tylko z miasteczka – Kutacane, bede mogla kilka slow na blog wrzucic, z gory wiec uprzedzam, ze wiesci ode mnie moze byc mniej i tych, co czytaja i zagladaja tu regularnie, za ten fakt przepraszam. No ale takie sa uroki dziczy, czyz nie?

Za to, przy okazji podaje adres do korespondencji tradycyjnej, gdyby ktos mial ochote skrobnac kilka slow, do czego zapraszam i z gory dziekuje :).

Ania Marzec
Ketambe Research Station
PO BOX 04
Kutacane 24601
Aceh Tenggara NAD
Sumatra, Indonesia

Mail wciaz oczywiscie pozostaje aktualny, sprawdzany bedzie prze ze mnie przynajmniej raz w tygodniu.

Uciekam szukac prezentow urodzinowych dla Emmy i Cédrica. Jako, ze jestem w tak duzym miescie, gdzie niemal wszystko mozna kupic padlo na mnie :). Emma ma urodziny 16 marca i zaden z panow, ani Adam ani Cédric, oczywiscie nie ma pomyslu co dziewczynie kupic, takze mam na dzis zajecie – shopping :).

No i dzwonil Pak Nuel, jutro mam sie stawic odebrac SIMAKSI, ale chce tez zobaczyc wszystkie orginaly pozwolen z Jakarty, ktore jeszcze nie dotarly do Medan... Malo tego, chce zobaczyc pozwolenia ktorych nie mam, ale jakims cudem ktos w PHKA wpisal je do mojego SIMAKSI, wiec teraz tu chca je zobaczyc. No czy to nie brzmi dla was jak jakis zart albo sen? Z ta roznica, ze to wszystko dzieje sie naprawde...

poniedziałek, 1 marca 2010

W Medan... ponownie...

W srode rano padalo, wiec Sinabung bedzie musial poczekac na inna okazje. Obrocilam sie na drugi bok, ale ze snu w ktory zapadalam wyrwal mnie sms od Cédrica. Przekazal mi wiadomosc od Pak Lukiego, ktory informowal, ze jeden z moich papierow zostal (nareszcie!) podpisany i SIMAKSI powinno byc gotowe jeszcze tego samego dnia. Oto co mialo nastapic. Mialam wrocic do Medan, sprawdzic pozwolenia, ktorych skany mialy mi byc przeslane mailem. W czwartek z przekazanymi przez kuriera orginalami mialam udac sie do biura TNGL, gdzie w piatek rano mialam odebrac lokalne SIMAKSI i w wieczorem pojechac do Ketambe. Weekend spedzialbym w wiosce, testujac nowy motor Cédrica, a w poniedzialek dopelnilabym formalnosci w Kutacane, i od wtorku do lasu! Do pracy!

Od dawna nie robie planow, by uniknac tego rozczarowania, ktore ogarnia czlowieka, gdy nic z nich nie wychodzi. Ale ten ulozyl sie sam, zupelnie niezaleznie od mojej woli. I mimo usilnych staran wyparcia go, tlukl mi sie po umysle i wzniecal nadzieje.

No to teraz dla odmiany, co nastapilo. Wrocilam do Medan. Z przyspieszonym tetnem i podwyzszonym cisnieneim doczekalam godziny 16.00, o ktorej zamyka sie wszelkie urzedy. Wiesci od Lukiego brak, maila brak. Nieco pozniej otrzymalam wiadomosc, ze nie udalo mu sie dzis zdobyc podpisu na SIMAKSI, i ze jutro pojedzie do urzedu (PHKA) ponownie. Skontaktowalam sie z Pak Nuelem z TNGL, poprosilam go o numer faxu do ich biura i grzecznie poprosilam Pak Lukiego, aby dopilnowal wyslania moich dokumentow na wskazany numer, bezposrednio po ich podpisaniu. Zazyczylam sobie rowniez skanow oraz przeslania ogrinalow, tak szybko jak to mozliwe. Przy odrobinie szczescia i wspolpracy wszystko jeszcze moglo sie udac… Wciaz istniala nadzieja na weekend w Ketambe…

W czwartek cierpliwie doczekalam do 12.00, wciaz bez wiadomosci, postanowilam jechac do TNGL. Zrobilam ksero wszystkich wymaganych papierow, zakupilam znaczki urzedowe i pozytywnie nastawiona pojechalam negocjowac wszczecie procedury. W drodze otrzymalam wiadomosc, ze SIMAKSI jest gotowe. Fax jednak z jakis powodow nie zostal wyslany, a na scan musialam poczekac, az Luki wroci na Uniwersytet. Mimo to nie zrezygnowalam, przekroczylam drzwi TNGL, znalazlam Pak Nuela, wreczylam mu komplet dokumentow, mowiac, ze scan SIMAKSI bede miec dzis wieczorem i moge mu przeslac. Podal mi adres i obiecal wszczac procedure. Wszystko szko gladko do momentu, gdy zapytalam, czy jutro bede mogla pozwolenie odebrac.

No niestety nie. I to nie dlatego, ze piatek jest zwykle dniem, w ktorym sie juz w urzedach nie pracuje, a jedynie czeka na weekend. Troche zreszta jak u nas, z tym ze tu ma to zwiazek dominujaca w kraju religia. Okazalo sie, ze w piatek jest muzulmanskie swieto i wszystkie urzedy beda zamkniete. Z tym juz walczyc nie moglam, zaakceptowac tez zreszta nie. Zacisnelam zeby i postanowilam to przetrwac. W koncu jestem juz tak blisko, te 3 dni nie zrobia mi roznicy…

Wieczorem otrzymalam maila, gdy jednak otworzylam zalaczniki nie moglam uwierzyc, co widze. Spodziewalam sie bledow, od samego poczatku prosilam Pak Lukiego by upewnil sie, ze na pozwoleniu napisane bedzie Aceh lub NAD (Nangroe Aceh Darussalam) lub zupelnie nic, a jedynie nazwa parku narodowego. Prosilam, zeby pod zadnym wzgledem nie napisano Sumatra Utara. W obliczu konfliktu politycznego miedzy Indonezja, a Aceh, jest to wybitnie istotne. Ludzie pracujacy w najwyzszych urzedach w stolicy powinni byc swiadomi sytuacji w kraju. Wydawalo mi sie, ze moje zyczenie nie jest czyms nie do spelnienia. Niemniej moje zapobiegawcze zabiegi na nic sie zdaly. W pozycji lokalizacja, wpisano Sumatra Utara, wpisano takze Tangkoko na Sulawesii, gdzie juz bylam, i ktore nie powinno znalezc sie na tym dokumancie, ale kto by sie tym przejmowal? To, ze tytul projektu rowniez jest niepoprawny, to drobiazg i nawet sie tym nie przejelam. Przeslalam te, zawierające bledy, dokumenty do Pak Nuela, ktory obiecal wszczac procedure i poinformowac mnie w poniedzialek, jesli moje SIMAKSI bedzie gotowe. Z dusza na ramieniu meczylam go, po godzinach pracy, by zajrzal do maila i sprawdzil, czy moze wydac pozwolenie, na to, ktore przyslano z Jakarty. Nie otrzymalam informacji, jakobym musiala cos naprawiac, co wcale mnie jednak nie uspokoilo.

W piatek zapytalam Pak Lukiego, czy wyslal moje dokumenty poczta, bo potrzebuje orginaly. Nie wyslal. Jak wrocil do Bogor poczta byla juz nieczynna. Zupelnie, jakby takiej instytucji nie bylo w Jakarcie. Obiecal wyslac w poniedzialek. Co znaczy, ze ja otrzymam je najwczesniej we wtorek, co z kolei znaczy, ze bez orginalow lokalne SIMAKSI moze nie zostac mi wreczone, jesli w ogole zostanie wystawione, zwazywszy na bledy w ‘przedlozonych’ kopiach dokumantow. Bledne kolo. Zeby było smieszniej, zarowno Luki jak i jego przelozony uznali, ze wszystko jest w porzadku i nic naprawiac nie beda! Pozostaje mi wlozyc wszelkie sily w przekonanie Pak Nuela, ze mimo wszystko, moze wystawic mi pozwolenie. Nie wiem tylko, czy mam az taki dar przekonywania…

Jesli otrzymam te pozwolenia i bede wreszcie mogla wrocic do Ketambe zaczne wierzyc, ze nie ma rzeczy niemozliwych i wszystko da sie zalatwic!