środa, 5 maja 2010

Tydzien zwolnienia...

Na skutek wypadku zostalam uziemiona w obozie na tydzien. Zanudzilabym sie nic nie robiac wiec pierwszego dnia wysprzatalam calutki dom. Przez nastepne wklepalam zebrane dotychczas dane do komputera, wprowadzilam kilka ulepszen w naszym malym laboratorium, dokonalam inwentaryzacji sprzetu, zajelam sie przygotowywaniem, opisywaniem i katalogowaniem zebranych prob. Szczesliwie koniecznosc pozostania w obozie nie pozbawila mnie widoku zwierzat. Orangutany, siamang, 2 gatunki lutungow i oczywiscie makaki odwiedzaly oboz codziennie, wiec pod tym wzgledem nie mam na co narzekac. Niemniej teskno mi za dniami spedzanymi w lesie. Rozleniwilam sie przez ten ostatni tydzien, spanie do pozna i nadmiar siedzacej pracy juz za 2 dni odczuje bolesnie, gdy przyjdzie mi wstac o godzinie 5.00 rano i wedrowac kilkanacie godzin w slad za makakami.

Zbliza sie dzien wyjazdu Emmy. Przez minione dni obserwowalam ja kszatajaca sie po domu, organizujaca rzeczy i przygotowujaca do wyjazdu. Nie bardzo moge sobie wyobrazic jak to bedzie gdy zostane sama w tym wielkim domu. Pewnie nagle okaze sie, ze mam calkiem sporo czasu. Nikt nie zatrzyma mnie w w polowie jakiejkolwiek czynnosci rozmowa, do tego stopnia, ze po godzine nie wiem nawet co mialam zrobic. Tak sie zlozylo, ze z Emma mamy zawsze million tematow do omowienia. Nie zapomne miny Cédrica, gdy jednego razu ucielam rozmowe z nim twierdzac, ze chce jak najszybciej wziac prysznic i zjesc kolacje, gdyz umieram z glodu i padam ze zmeczenia. Gdy po godzinie przekroczyl prog naszego domu i zastal nas w drzwiach lazienki mnie wciaz w stroju lesnym, a Emme w reczniku nie mogl uwierzyc wlasnym oczom. A z nami tak juz jest, gdzie sie spotkamy niezaleznie od okolicznosci musimy wymienic przynajmniej kilka informacji, a ze wiele tematow laczy sie ze soba, a czas uplywa nieposrzezenie, tak wiekszosc czasu spedzilysmy na rozmowach. Efektem tego obie mamy olbrzymie zaleglosci w pisaniu bloga i/lub pamietnika, przegladzie literatury fachowej, a raporty dla instytucji, ktore zezwalaja nam na pobyt w Ketambe, piszemy na ostatnia chwile.

Ostatnio popadlam w nastroj depresyjny, a wszystko za sprawa zbyt szybko uplywajacego czasu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze moj czas tutaj dobiegnie konca, i to szybciej niz bym sobie tego zyczyla. Juz mamy maj, czyli 3 miesiace prawie za mna, co znaczy tez, ze musze przysiasc i napisac raport. Poza tym Cédric szuka juz nowego asystenta i panowie zaczynaja planowac moje urodziny, ktore wcale nie tak predko, przynajmniej ja lubie tak o zblizajacej sie 27ce myslec. W dodatku Kasia z Ula pytaja kiedy wracam i jak ukladamy nasza sytuacje mieszkaniowa w Warszawie. Rodzice i dziadkowie pytaja o to samo, choc raczej w kontekscie, kiedy sie wreszcie ustatkuje i zajme czyms powaznym. To myslenie o przyszlosci blizszej, jak i tej odleglej nie wychodzi mi wcale na dobre. Te wszystkie znaki i sugestie nie pojawiaja sie bez powodu i gdzies w glebi duszy wiem, ze moze nie tylko myslec o tym wszystkim trzeba zaczac, ale takze dzialac... No ale to moze od jutra :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz