wtorek, 13 lipca 2010

Las i obozowe zycie nie dla kazdego…

Jakis czas temu przyjechala do Ketambe Tina. Dziewczyna z Niemiec, ktora miala zbierac dane dla Madlen. Tina zamieszkala w naszym domu, ktory po wyjezdzie Emmy dziele z Kristen. Jako, ze ostatnio bylam potwornie zajeta, nie poznalam Tiny zbyt dobrze w pierwszych dniach jej pobytu w obozie. Oczywiscie rozmawialysmy kilka razy, ale Tina okazala sie byc nieco niesmiala i bardzo spokojna. Poza tym od samego poczatku dala do zrozumienia, ze Indonezja nie przypadla jej do gustu. Nie moge pojac, jak Indonezja moze komus nie przypasc do gustu! Oczywiscie, ze zdarzaja sie nam wszystkim niemile sytuacje, czesto irytuja nas zwyczaje miejscowych lub ich podejscie, zwlaszcza, do obowiazkow sluzbowych. Kazdy z nas ma lepsze i gorsze dni, ale wszyscy uwielbiamy ten kawalek ziemi bezgranicznie. Dlatego niemale zdziwienie, nie tylko moje, wzbudza osoba, ktorej wszystko nie odpowiada. Jezyk - bo go nie zna i uczyc za bardzo nie chce, kultura – bo inna od tej dotychczas znanej, ludzie – bo zbyt bezposredni, warunki zycia w obozie – bo woda w mandi zawsze zimna, a jedzenie dalekie od smacznego i roznorodnego, i tak by mozna wymieniac...

Dziewczyna miala zostac 6 miesiecy. W planach miala doktorat, ktorego tematem mialy byc orangutany. Jednak po 2 tygodniach zwinela zagle, znajdujac mnostwo powodow, dla ktorych nie chce zostac ani chwiili dluzej w Indonezji, a zwlaszcza w Ketambe. Bez pozegnania, ba, bez poinformowania Madlen, dla ktorej miala przeciez pracowac, wyjechala do Medan twierdzac, ze moze wroci, a moze nie... 3 dni pozniej Ahmed poinformowal nas, ze Tiana jest spowrotem w Niemczech.

Z jednej strony troche mi jej zal, bo jesli zaplanowala doktorat i chciala go robic na orangutanach, musi byc bardzo rozczarowana. Jesli nie polubila Indonezji, ten plan moze skreslic. Tak sie sklada, ze orangutany mozna spotkac tylko na Sumatrze i Borneo. W dodatku nasza stacja w Ketambe jest jedna z bardziej komfortowych, a las w okol niej nie dosc, ze piekny to i w poruszaniu sie po nim przystepny. Tina widocznie miala zupelnie inne wyobrazenie o tego rodzaju pracy, a rzeczywistosc okazala sie mniej bajeczna. Pobodka o 4 czy 5 nad ranem, 12 godzin chodzenia po lesie w maksymalnym skupieniu lub zupelnym znudzeniu w zaleznosci, czy obserwuje sie zwierze, czy go szuka. Sniadanie, lunch i kolacja, ktore niczym sie od siebie nie roznia: ryz, gotowane liscie i rybia glowa lub (dla wegetarian) jajko albo jak dobry dzien - tempe. Prysznic w lodowatej wodzie, kolacja i godzinna wieczorna rozmowa przy stole z innymi obozowiczami jako jedyna forma zycia towarzyskiego. Zmeczenie i zakonczenie dnia nie pozniej niz o 10 wieczorem, gdyz nastepny dzien, o dziwo, bedzie wygladal zupelnie tak samo. W dodatku czesty brak sygnalu telefonicznego i bardzo ograniczony dostep do internetu, ktore skutecznie utrudniaja kontakt z rodzina i znajomymi, to sa realia naszego codziennego zycia. Wszystko zalezy od tego, co kto lubi i ile na rzecz tego jest w stanie poswiecic.

Dramat, w jakim Tina wyjechala spowodowal, ze do dzis dnia wspomnienie jej imienia wywoluje usmiech na twarzach, zwlaszcza naszych indonezyjskich kolegow. Jak to powiedzial Rudi: ‘przyjechala do Ketambe pewna siebie i energiczna jak mezczyzna, a oposcila placzac jak dziecko’.

Szkoda tylko, ze za decyzja o wyjezdzie nie poszlo odpowiednie postepowanie. Tina poza tym, ze dostarczyla nam nieco rozrywki, sprawila tez sporo klopotow. Nie zglosila sie na policje, do urzedu imigracyjnego, do BPKEL i TNGL, nie poinformowala nikogo, ze wyjezdza z Aceh, a to powazne naruszenie. A przeciez kazde nie dopelnienie obowiazku, przez kogokolwiek z nas, psuje reputacje wszystkich i nasze jak dotad przyjazne relacje z urzednikami w tutejszej prowincji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz