niedziela, 24 stycznia 2010

Nareszcie zacznie sie praca...

No to jade! Jutro rano ruszamy w strone Ketambe. Nie wiem, czy zobacze las juz w poniedzialek, bo moze byc ciemno jak dojedziemy, a we wtorek trzeba nam stawic sie w urzedzie w Kutacane po kolejne zezwolenia... Ale, jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem, w srode zaczynamy prace! Znow czeka mnie przynajmniej miesiac, jak nie dwa, intensywnej nauki. Znow wszystko bedzie nowe - miejsce, ludzie, malpy, las. Wszystko trzeba bedzie poznac, przyzwyczaic sie, zaadaptowac do nowych warunkow, obowiazkow i otoczenia. Zawsze w takich sytuacjach przychodzi na mysl pytanie, jak to bedzie? Juz calkiem niedlugo bede mogla sie o tym przekonac. I wierzcie lub nie, ale nie moge sie doczekac. Z radoscia zostawie miasto, ktore wlasnie zdolalam nieco poznac i pojade w nieznane. Wszystko dlatego, ze tesknie za lasem i jego mieszkancami, no i w glebi duszy jestem przekonana, ze wszystko bedzie dobrze. Taka sie ze mnie, nagle, optymistka zrobila :).

Takze nastepny post, prawdopodobnie juz z obozu. Pojawi sie napewno, choc w blizej nie okreslonym terminie. Jako, ze do internetu dostep bede miec sporadyczny, ponownie pisac bede nieregularnie i niestety zdjec przez jakis czas nie bedzie (powody te same co w Tangkoko). Szczesliwie zasieg telefonczny w stacji jest, wiec mozna do mnie dzwonic i smsowac, gdyby ktos mial ochote :). W tym celu podaje moj tutejszy numer:+62 81386438780, przy okazji zaznacze, ze sa klopoty z smsami na siec orange - nie dochodza w obie strony. Wiec jesli na jakis nie odpisalam, to tylko dlatego, ze nic do mnie nie dotarlo.

Ciekawa jestem jak sie maja sprawy w ZOO? Pozdrawiem cieplo ekipe z malpiarni, przekazcie pozdrowienia, sami najlepiej wiecie komu :).

Na koniec spoznione, ale szczere, najlepsze zyczenia dla moich obu babc i dziadkow z okazji ich niedawnego swieta. Duzo zdrowia!!! Czas biegnie tak szybko, ze zanim sie wszyscy zorientujemy znow sie zobaczymy :).

środa, 20 stycznia 2010

nareszcie na Sumatrze

Nie moge uwierzyc, ale faktycznie jestem juz na Sumatrze. Wciaz jeszcze daleko od docelowego miejsca, ale z kazda chwila jednak sie ku niemu zblizam. Mysle, ze tak naprawde dotrze do mnie, ze nam sie udalo, jak przyodzieje wyjsciowy, lesny stroj i wybiore sie do dzungli w poszukiwaniu makakow. Nie moge sie doczekac!

Serdecznie pozdrawiam z Medan! Kurcze, naprawde tu jestem!!!

wtorek, 19 stycznia 2010

18 stycznia 2010!!!!

Poniedzialek. 18 stycznia 2010 roku.
Dzien, w ktorym otrzymalam pozwolenie na prowadzenie badan w Ketembe!
To, o ktore staralam sie od przyjazdu, czyli przez ostatne 4 miesiace!!!


Pojechalismy do Ministerstwa, gdzie odebralismy nasze pozwolenia. Oczywiscie nie obylo sie bez dyskusji, prosb o dokonanie zmian na wreczonym mi dokumencie i godzinie oczekiwania. Ale czymze byly owe przeszkody w obliczu ostatnich miesiecy staran o jego uzyskanie, a zwlasza mojej ostatniej wyzyty w RISTEKu. Jedynie dopelnieniem wielomiesiecznej niepewnosci o moj los w tym kraju. Ta ostatnia godzina intensywnego i narastajacego stresu to drobiazg. Wazne, ze po tych wszystkich przejsciach, nareszcie sie udalo!

Gdy w koncu otrzymalam poprawione pozwolenie, wpatrywalam sie w nie przez dluga chwile, analizujac kazde slowo, i... nic! Tym razem nie bylo bledu w moim nazwisku, tytule projektu, czy nazwie i umiejscowieniu stacji badawczej.


Absolutnie niewiarygodne!
Nareszcie moge poleciec na Sumatre!!!
No i lecimy w srode, o godzinie 10:00, w kierunku Medan.
Wciaz nie moge uwierzyc, ze ponwnie opuszczam Bogor, tym razem jednak na znacznie dluzej :)

niedziela, 17 stycznia 2010

spontaniczny wypad do Halimun

Powrot do Bogor oslodzil mi Yudi, ktory czekal na mnie na dworcu i przywiozl do akademika. Zupelnie nie rozumial dlaczego mu dziekuje. Nie zdawal sobie sprawy, jaka zrobil mi tym przyjemnisc. Milo, gdy wraca sie do miejsa, gdzie ktos czeka i cieszy sie z naszego przyjazdu, nie ma wtedy takiego znaczenia fakt, ze miejsce do ktorego sie wraca, nie jest tym ulubionym...

W piatek po poludniu do Bogor wrocil takze Cédric. Spotkalismy sie na kolacje, podczas ktorej wpadlismy na genialny pomysl :). Postanowilismy pojechac do Halimun odwiedzic Soojung, koreanke, ktora prowadzi badania nad tamtejszymi gibbonami. Zdecydowalismy sie na przygode i jednoczesnie oszczednosc, co oznacza, ze zamiast publicznym transportem i ojekiem (motorem z kierowca), sami pozyczylismy motory. Pierwszym wyzwaniem bylo znalezienie wypozyczalni w Bogor. A potem to juz tylko szeroka droga, ktora w pewnym momencie zmienila sie w istny tor przeszkod. Latwo nie bylo, ale dalismy rade. Zajelo nam to co prawde 5 godzin, podczas, gdy powinno tylko 3, ale to dlatego, ze bylismy ostrozni i nie do konca wyposazeni w odpowiedni sprzet.
W Halimun zostalismy przez weekend. Zamieszkalismy w domu wynajmowanym przez Soojung. Sobote spedzilismy w naturalnym lesie obserwujac Lutungi i Gibbony. Rewelacja, pierwszy raz w tym roku mialam okazje poobserwowac dzikie gibbony. Wieczor przegadalismy z Soojung i jej asystentami, zajadajac sie pyszna kolacja i popijajac powko. Czas zlecial nieublaganie i w niedziele trzeba bylo juz wracac.
Powrot okazal sie trudniejszy niz sie spodziewalismy, bo juz na wstepie padly nam motory. Na szczescie w Indonezji nie dosc, ze kazdy ma motor i potrafi go naprawic, to w dodatku bezinteresownie i z duzym entuzjazmem w naprawie pomoze. Lub jak w naszym przypadku - wyreczy. Dzieki temu poznym popoludniem ponownie bylismy w Bogor.
W wiosce Halimun Central liczacej sobie 40 mieszkancow.
Nikt nie mowi tu po angielsku, brak jest sygnalu telefonicznego,
z jednej strony las, z drugiej - plantacja herbaty. Cisza, spokoj i potwornie zimno :)
Od lewej: ja, Soojung, Cédric, Gert


Obserwacja Lutungow javajskich (Trachypithecus auratus).
Niedlugo w takiej pozycji bede spedzac 13 godzin dziennie,
z tym ze podgladac bede makaki na Sumatrze :)


Ostatni fragment naturalnego lasy na Javie.


Gibbon jawajski (Hylobates moloch).



Mam dziesiatki zdjec tegoz lasu.
Powalone drzewa, bujna roslinnosc, rewelacja!
Szkoda, ze to ostatni taki na Javie i,

ze sie ciagle kurczy.


Plantacja herbaty,
zeby bylo zabawniej na terenie Parku Narodowego oczywiscie.



Praca na plantacji.





Droga do Halimun Central.
Pokonanie jej zajelo nam 2 godziny.



Widok jak na Bali, a tylko 3 godziny od Bogor.

sobota, 16 stycznia 2010

Nowy rok i nowe spojrzenie na Bali

Przygoda z Bali rozpoczela sie dosc orginalnie. Po pierwsze do Denpasar zawitalysmy o 3.00 nad ranem i byl to ostatni przystanek podrozy, do ktorego dotarlysmy w piatke. Tu na dworcu autobusowym przyszedl czas, by nasze drogi wreszcie sie rozeszly. Marina zatrzymala se u Ophélie, a my mialysmy udac sie do Ubud. Bylysmy zmeczone, nie spalysmy porzadnie przez co najmniej 44 godziny, no i nie mialysmy pojecia, gdzie mozna by przenocowac, a na szukanie miejsca jakos brakowalo nam sil. Postanowilysmy przeczekac na dworcu do rana. Kazda (ja, Gosia i Karolina) znalazla sobie wygodny kat i niewiedziec kiedy, zapadlysmy w sen. Obudzilam sie ok. 5.00, ale dziewczyny wciaz spaly. Obrocilam sie na drugi bok, starajac jednoczesnie ignorowac nachylajace sie nade mna co i rusz glowy, z ust ktorych wydobywaly sie oferty transportu w najrozniejsze zakatki wyspy, za bardzo wygorowane kwoty. Po 6.00 powoli zaczelysmy zwlakac sie z lawek. W dalszym ciagu posiadajac wszystkie bagaze, dokumenty i pieniadze (!) zaczelysmy pertraktacje odnosnie dojazdu do Ubud. Od wyjsciowej kwoty 200.000Rp, o ktorej wiedzialysmy od Agusa, ze zaakceptowac nie mozemy, zeszlysmy do 60.000 Rp. Ja jak zwykle, w pierwszej kolejnosci, udalam sie w poszukiwaniu produktu kawo-podobnego. Dopiero po jego skonsumowaniu zdolna bylam do dalszych dzialan. Pan, ktory nie odpuszczal nas na krok, w obawie, ze znajdziemy innego kierowce, przeczekal cierpliwie nasza przerwe na kawe, dochodzenie do siebie, dyskusje w ojczystym jezyku, az w koncu po 30 min. zasiadlysmy w jego angkocie, ktory zawiozl nas wprost do Ubud. Po drodze przeanalizowalysmy nasza pierwsza noc na wyspie, zgodnie stwierdzajac, ze zadna z nas nie odwazylaby sie przenocowac na dworcu np. w Katowicach, tudziez innym miescie w Polsce. I choc jestem swiadoma, ze rozni ludzie i rozne sytuacje zdarzaja sie wszedzie, to Indonezja, jest wedlug mnie bardzo bezpiecznym miejscem. Rzadko bywa sie gdziekolwiek samemu, ludzie sa serdeczni, chetni do pomocy, zwyczajnie ciekawi drugiego czlowieka. Ta ciekawosc akurat, moze byc meczaca, i czesto bywa, ale to nie wielka cena za to, co mozna w tym kraju zobaczyc, czego sprobowac i doswiadczyc.
W Ubud, jak wszedzie, trwal szczyt sezonu turystycznego. Zajelo nam troche czasu, zanim znalazlysmy zakwaterowanie. W oczekiwaniu, az poprzedni goscie sie wymelduja, wybralysmy sie na spacer po miescie, sniadanie i zakupy. Miasto faktycznie zrobilo na mnie bardzo dobre wrazenie.
Po poludniu, zajrzalam do jednego z biur organizujacych wycieczki po wyspie. Zamierzalam dowiedziec sie o ceny wynajmu motorow. Uzbrojona w wiedze ile powinno to kosztowac, zaczelam sie targowac. Musze przyznac, ze polubilam ta forme zakupow, ktora zreszta jest niezlym sposobem na nauke jezyka. Jako, ze nie bylam w owym biurze jedyna klientka, wlasciciel dzielil swoj czas miedzy mnie i chlopaka przegladajacego oferty. Nie moglam sie nie wtracic, kiedy padla cena za wspinaczke na tutejszy wulkan. Zaczelam dyskutowac z organizatorem wyprawy dociekajac, jak to mozliwe, zeby koszt byl az tak wysoki. Z ciekawosci zapytalam jak by sie prezentowala cena dla 4 osob. Byla lepsza, choc nie ta sama. Tu moze wyjasnie. W Indonezji, na ktorej z wysp by to nie bylo, jesli chcesz wspiac sie na wulkan, pochodzic po Parku Narodowym, czy zobaczyc wodospad (nawet na nie chronionym terenie) musisz wynajac przewodnika. Nie wazne, ze do miejsca przeznaczenia prowadzi prosta droga i zgubic sie nie sposob. Przewodnik jest niezbedny i oczywiscie kosztuje, przy czym zazwyczaj kosztuje skandalicznie duzo. Malo tego, cena ta nie jest cena za towarzystwo przewodnika, a za obecnosc turysty, znaczy to, ze jesli np. na wspinaczke wybieraja sie 2 osoby, to nie dziela kosztow, a placa podwojnie! Analogicznie przy 3, 4 i wiekszej liczbie osob. Przy tym tu tez istnieje dodatkowe ograniczenie - w ilosci turystow przypadajacych na jednego przewdnika. Calkiem niezly system zarobkowy, choc wbrew logice.
Tak wiec, usilowalam sie dowiedziec od wlasciciela biura, gdzie sa te koszty i staralam sie udowodnic mu, ze nawet jesli obnizy nam cene i tak na nas zarobi. Wlasciwie nie mialam w planach wspinaczki na zaden wulkan na Bali i targowalam sie troche dla zabawy. Chlopak, ktory przysluchiwal sie naszej rozmowie byl jednak zdecydowany pojsc, i gdy zapytal, czy faktycznie jestem zainteresowana zdobyciem wulkanu, nie bylam w stanie odpowiedziec nic innego jak 'pewnie'. To, ze o tym wczesniej nie myslalam, nie znaczylo wcale, ze nie mialam ochoty wspiac sie na kolejny wulkan. Nie bylo tego w planach, ale przeciez takie bylo haslo tej podrozy. Mialo byc spontanicznie, niech bedzie. Pomyslalam o dziewczynach, ze moze i one by sie przylaczyly. Wymienilam sie z Jessiem numerami telefonow i obiecalam dac mu znac po konsultacji z Karolina i Gosia. W ten prosty sposob zamiar wynajecia motorow zamienil sie na zamiar zdobycia Gunung Batur jeszcze tej samej nocy.
Dziewczyny nie podzielaly mojego entuzjazmu. Troche je rozumialam, po trudach podrozy i zaledwie kilku godzinach snu, zaczerpnietego na dworcu w Denpasar, nie tryskalysmy nadmiarem energii. Zadna jednak nie skusila sie na odpoczynek w ciagu dnia, gdyz zwyczajnie szkoda go bylo na sen. Jednak zeby obejrzec wschod slonca ze szczytu Batur trzeba bylo wyruszyc o 2.00 w nocy. Karolina sie nie zdecydowala, ale Gosia owszem. Wrocilysmy do biura dogadac szczegoly i wplacic depozyt.
Jeszcze tego samego wieczora poznalam bardzo wielu rodakow, zarowno turystow, jak i mieszkancow Ubud. Wybralismy sie na wspolna kolacje, ktora oczywiscie przeciagnela sie o wypad na piwko i w konsekwencji do pokoju wrocilysmy po polnocy. Za 2 godziny mialysmy ruszyc w kierunku wulkanu...
Obudzilam sie po 2.00. Odebralam telefon i poinformowalam kierowce, ktory juz na nas czekal, ze za 5 minut bedziemy gotowe. Obudzilam Gosie i w chwile pozniej siedzialysmy w samochodzie.. Po niecalej godzinie jazdy zatrzymalismy sie w domu, w ktorym podano nam mocna, czarna kawe i nalesniki z bananami. Kofeina szybko zrobila swoje i odzyskalam energie pomimo niewyspania. Po sniadaniu podjechalismy pod miejsce, z ktorego mielismy zaczac wspinaczke, a gdzie czekal juz nasz przewodnik. Tym razem nie bylo mgly, mialam okazje podziwiac piekny wschod slonca i sliczne widoki. Dotarlismy do szczytu krateru, rozejrzalam sie i oczom mym nieco wyzej ukazal sie nastepny. Nasz przewodnik poinformowal, ze jesli chcemy mozemy wspinac sie dalej. Ja chciala, Jessie rowniez. W trojke wybralismy sie w dalsza droge. I powiem tylko, ze bylo warto. Na szczycie dotarlo do mnie, ze to 31 gudnia 2009r. Gdy w drodze powrotnej natknelismy sie na grupe makakow, bylam zachwycona. Nie moglam wymarzyc sobie lepiej spedzonego poranka w ostatnim dniu roku.
Po poludniu wynajelismy skutery i pojechalismy podziwiac okolice Ubud. Zlapala nas w trakcie tej wycieczki ulewa, wiec przemoklismy wszyscy do suchej nitki. Przeschnelismy nieco jedzac pozny lunch w bardzo przyjemnej restauracyjce ze slicznym widokiem na tarasy ryzowe. Wieczorem oczywiscie swietowalismy nadejscie nowego 2010 roku.
Nastepnego dnia znow na skuterach wybralysmy sie z Karolina i Emanuela do swiatyni na Gunung Kiwi. Przez pol dnia jezdzilysmy po okolicy podziwiajac widoki. Po poludniu, juz tylko z Emanuela, wybralysmy sie do Monkey Forest, gdzie mialam okazje z bliska przyjrzec sie makakom, ktore powinnam wkrotce obserwowac na Sumatrze. Oczywiscie malpy zyjace w miescie, stanowia atrakcje turystyczna i sa potwornie rozbestwione. Wskakiwanie na turystow, wyciaganie im przedmiotow z torebek, czy kieszeni to norma, niestety...
2 stycznia zdecydowalysmy z Karolina wypozyczyc skutery na 3 dni i pojezdzic po wyspie. Ponownie bez planu. Po krotce wiec, gdzie dotarlysmy:

dzien 1: Najpierw do Kintamani, a stamtad do Besakih, gdzie dojechalysmy tuz przed zachodem slonca i znalazlysmy niedrogie zakwaterowanie. Nastepnego dnia zwiedzilysmy tamtejsza swiatynie, oczywiscie hinduska.

dzien,2: Z Besakih ruszylysmy na wschod, trasa Sidemen, z ktorej podziwiac mozna sliczne widoki, by pozniej odbic na polnoc do Amed. W przerwie na kawe, w miejsowej restauracyjce, uzyskalysmy informacje od innych turystow, ze warto pojechac wzdluz wybrzeza. Skoro warto, tak tez zrobilysmy. Zachwycone obejrzalysmy sliczny zachod slonca i juz po zmroku z pomoca miejscowych znalazlysmy hotel w miescie Amlapura.

dzien 3: Z Amlapury pojechalysmy ta sama droga co dzien wczesniej w kierunku Kubu, nastepnie wzdluz wybrzeza na zachod przez Les. Tu zatrzymalam sie, zeby zobaczyc najwyzszy na Bali wodospad, Karolina natomiast pojechala szukac plazy. Przyjemnych plazy w tych okolicach brakowalo wiec pojechalysmy do Loviny. Tam zlapal nas deszcz, a plaze rozczarowaly. Ruszylysmy w dalsza droge w kierunku Seririt, gdzie odbilysmy w glab wyspy. Jadac na poludnie Mayong, a stamtad do Munduk, dotarlysmy wreszcie do miejsca, z ktorego roztaczal sie fantastyczny widok. Mgla, ktora nam wczesniej skutecznie ograniczala widocznosc, odslonila w pewnym momencie jeziora Temblingan i Buyan usytuowane u podnozy gor Sangiyang i Batukau. Tak nam sie spodobalo w tym miejscu, ze postanowilysmy przenocowac w pobliskiej wiosce. Zjadlysmy kolacje podziwiajac barwny zachod slonca. Zmarzniete, gdyz znajdowalysmy sie ponownie w gorach, z zachwytem obserwowalysmy odbywajaca sie na niebie gre kolorow.

dzien 4: Nasza wyprawa nieco sie przedluzyla. Zanim wrocilysmy do Ubud, cofnelysmy sie troche i pojechalysmy jeszcze do Gitgit zobaczyc tamtejsze wodospady. Nastepnie jadac na polnoc w kierunku Denpasar zatrzymalysmy sie jeszcze w Ciandikuning obejrzec swiatynie Pura Ulun Danu na jeziorze Bratan. Dalej przez Bedugul i Mengwi pojechalysmy do Denpasar. Tam zatrzymalam sie przy dworcu zapytac o autobus powrotny do Bogor. Nim dojechalysmy do Ubud, zahaczylysmy jeszcze o Sukawati i tamtejszy targ. Do Ubud zawitalysmy 5 stycznia po poludniu i ku naszemu zdziwieniu musialysmy znow szukac zakwaterowania. Widocznie turysci, ktorzy przyjechali do miata na czas sylwestra przedluzyli swoj pobyt. Nic dziwnego, stad zwyczajnie nie chce sie wyjazdzac... Szczesciarze, ci co mieszkaja tam na stale :).

Nastepnego dnia o 12.00 pozegnalam sie z miastem oraz nowymi znajomymi i udalam sie w samotna droge powrotna do Bogor. Po 'zaledwie' 34 godzinach wrocilam do punktu wyjscia. Znow w to samo miejsce, znow zmagac sie z tymi samymi problemami, ale za to bogatsza o wiele wrazen i nowych doswiadczen.

Ta podroz byla niewatpliwie inna od poprzednich. Zwykle udaje sie w droge sama i to ja decyduje co, gdzie, kiedy i z kim. Tym razem bylo inaczej. Sklad naszej ekipy zmienial sie na roznych etapach podrozy, niemniej zawsze mialam towarzystwo. Taka forma zwiedzania ma oczywiscie swoje plusy, niemniej wymaga duzo cierpliwosci i czesto pojscia na kompromis. Zwykle potrafie z wielu rzeczy zrezygnowac lub zrobic w inny, niz zamierzany sposob. I choc w zyciu codziennym na kompromis ide czesto, tak w podrozy robie to niechetnie. Roznica polega na tym, ze podrozuje sie dla przyjemnosci, a wtedy na kompromisy nie ma miejsca...
Pierwsza noc na Bali. Dworzec autobusowy w Denpasar.

Wschod slonca. Widok z Gunung Batur (1717 m. n.p.m.)
na Gunung Agung (3142 m. n.p.m).

Poranek 31 grudnia 2009 r.


Spacer wokol krateru wulkanu Batur.


Long tailed macaques (Macaca fascicularis) na tym samym wulkanie.
Polska nazwa tego gatunku, to makak jawajski,
przy czym tu czesto nazywany
makakiem balijskim.


Tarasy ryzwe, takie widoki znajdziecie w okolicy Ubud.


Jedna z wielu odwiedzonych przeze mnie swiatyn.
Nie pamietam nazwy, wiem tylko, ze znajduje sie w poblizu
Ubud, jak setki innych zreszta :).


Pola ryzowe oczywiscie.



Swiatynia w okolicy Gunung Kawi.


1 stycznia 2010 r. Ta sama swiatynia.
Ze wszystkich do tej pory odwiedzonych,
hinduskie przypadly mi najbardziej do gustu, podobnie jak
sama religia.

W 'Monkey Forest' iskana przez mlodocianego makaka.
Ten wyjatkowo nie probowal nic mi skrasc,
bardzo mila odmiana :).



Swiatynia Besakih, najwazniejsza na Bali.
A dokladniej kompleks 23 swiatyn.
Polozony w poblizu Gunung Agung.

Amed na polnocno-wschodnim wybrzezu Bali.
Popularne miejsc do nurkowania.

W drodze wzdluz wybrzeza z Amed do Amlapury.
Zatrzymywalysmy sie tak czesto, zeby podziwiac widoki,
ze doczekalysmy w ten sposob zachodu slonca.

Swiatynia w okolicy Amlapury.


Juz nie pamietam, gdzie zrobilam to zdjecie.
Byc moze w zdluz trasy Sidemen.

Z Karolina w Asaphenji (?).
Gdzies, gdzie jedna wioska przechodzi w druga,
a ich nazw nie sposob znalezc na mapie.
Spodobalo nam sie tu tak bardzo, ze przenocowalysmy w tej miejscowosci.
Wieczorem podziwialysmy zachod slonca.

Rano zerwalysmy sie by, w tym samym miejscu,
zobaczyc wschod slonca.


W Les - najwyzszy na Bali wodospad.


Long tailed macaques (Macaca fascicularis),
gdzies w drodze miedzy Gitgit i Ciandikuning.
Oczywiscie malpy stanowia atrakcje turystyczna.
Na kazdym parkingu w ich otoczeniu siedza panie sprzedajace banany.
Za 'jedyne' 10.000 Rp mozna zakupic banana
(zwykle tyle ksztuja 3 kg tegoz owocu)
i nakarmic nim makaka.

Swiatynia Pura Ulun Danu na jeziorze Bratan w Ciandikuning.

Jedna ze swiatyn hinduskich w centrum Ubud.


Bazar w Ubud. Jak wszedzie w Indonezji barwny, glosny i zatloczony.
Ale jest i roznica, kupowac na nim znacznie przyjemniej,
jest to zasluga, nie tak bardzo jak wszedzie indziej, natarczywych sprzedawcow.

Ubud, tak wygladaja tu wszystkie ulice.
Mnostwo galerii, sklepikow, dobrze zaaranzowanych kawiarni
i restauracji. Unoszacy sie w powietrzu zapach kadzidel,
niezliczona ilosc swiatyn i miejsc kultu religijnego
nadaja miastu niepowtarzalny charakter.

środa, 13 stycznia 2010

Bromo i co dalej?

Nasza wyprawa odbywala sie pod haslem 'niczego nie planujemy, dzialamy spontanicznie'.
Gdy w poniedzialek 28 grudnia o godzinie 16.00 nasz przewodnik zapakowal bagaze do samochodu i zatrzasnal drzwi, gotowe bylismy ruszyc w kierunku wulkanu Bromo. Juz po 2 godzinach musielismy sie jednak zatrzymac, na wymuszony postoj - zmiane kola. Przy okazji, na dachu samochodu powstala bambusowa konstrukcja, do ktorej przymocowano nasze bagaze i tym sposobem, w za malym samochodzie zrobilo sie nieco wiecej miejsca. Wciaz daleko nam bylo do wygody, ale wiekszosc z nas zwyczajnie zacisnela zeby, bo w koncu 11 godzin mozna sie przemeczyc.
Z Yogyakarty pojechalismy trasa przez Solo, Ngawi, Jombang do Pasuruan, przez mnostwo pomniejszych miast, miasteczek i wiosek. Wiekszosc drogi przespalam, podobnie jak reszta dziewczyn, wiec sporo nie zobaczylam. Poza tym byla noc... Ok 3.00 nad ranem odbilismy z glownej drogi w kierunku Cemoro Lawang. Dotarlismy w okolice punktu widokowego, wysiadlysmy z samochodu, ubralysmy sie tak cieplo, jak to bylo mozliwe i ruszylysmy pod gore, odmawiajac chlopakom na motorach (ojekom) podrzucenia nas na miejsce. Z kazda minuta wokol nas gestniala mgla. Po chwili nie bylo juz widac absolutnie nic. Wschod slonca, choc oczywiscie nastapil, dokonal sie za mglista kurtyna. Dziewczyny posmutnialy, Marina nie potrafila ukryc rozczarowania i tylko ja pozostalam optymistka. Niewiedziec czemu, bo optymizm to ostatnia cecha o jaka mozna by mnie posadzic, wiedzialam, a raczej czulam, ze ta mgla zaraz sie rozejdzie. Wystarczy, zebysmy zagrzaly sie gdzies nad kubkiem kawy i cierpliwie poczekaly. Kolejna niespodzianka co? Cierpliwosc, tez nigdy nie byla moja mocna strona, ale jak widac pobyt w Indonezji, to poza wspaniala przygoda, intensywny trening w tym zakresie. Nie chwalac sie, mialam racje :). Mgla rozeszla sie w ciagu godziny, tlum turystow rowniez, dzieki czemu moglysmy nacieszyc oczy w bardziej kameralnych okolicznosciach. A bylo czym! Widoki piekne! Nie dziwota, ze zjazdza tu tyle osob. Bez zbednego wysilku mozna obejrzec takie cuda! Bylo warto!
Nie byl to jednak koniec, w drodze do wulkanu zatrzymywalismy sie czesto, zeby podziwiac widoki, az wreszcie dotarlismy pod Bromo. Tu juz tylko krotki spacer, kolejne odmawianie, tym razem panom prowadzacym konie i oferujacym przejazdzki. O wspinaniu nie bylo mowy. Na szczyt wulkanu Bromo prowadza bowiem schody! I choc bylam tego swiadoma, widok ow rozczarowal mnie bardzo. Na szczescie na gorze rozczarowanie ustapilo zachwytowi i ogolny bilans wypadl pozytywnie.
Po sniadaniu i kolejnej kawie, Agus, nasz kierowca, zaproponowal, ze moze nas zawiezc, gdzie tylko chcemy. Gdy w koncu zgodzilismy sie co do ceny, ruszylismy w dalsza droge na wschod w kierunku Bali. Przez Probolingo, wzdluz wybrzeza do Ketapang. Po drodze zatrzymalismy sie nad morzem, i tu musze wtracic, ze indonezyjskie plaze nie czesto zachwycaja, zwlaszcza kogos, kto zna nasze, polskie. Przed wieczorem zrobilismy rowniez postoj w Parku Narodowym Baluran, aby obejrzec zachod slonca. Przy okazji spedzilam tam troche czasu wypatrujac makakow, ale niestety bez rezultatu. Po przebyciu ponad 700 km i 28 godzinach jazdy w przyciasnym samochodzie dotarlysmy na miejsce. O 20.00 bylysmy w Ketapang i czekalysmy na autobus do Denpasar. Uzbrojone w niezbedna wiedze, przekazana nam przez Agusa, gotowe bylysmy na odkrywanie Bali. Pozostalo tylko wsiasc do autokaru. Ten jednak nigdy nie przyjechal. Po uplywie niecalych 2 godzin, gdy wypilysmy juz zakupione piwo i stracilysmy resztki cierpliwosci, udalo nam sie zalapac na inny... O polnocy prom dobil do brzegu Bali. Tym sposobem zaczal sie kolejny etap naszej podrozy.
Wyjazd z Yogyi, ostatni rzut oka na wulkan Merapi,
ten zdobyty kilka dni wczesniej :)


Pierwszy znak, ze nie tylko my wpadlysmy na pomysl,
odwiedzenia Bromo przed nowym rokiem :)

Grudzien, a zwlaszcza czas swiateczno-noworoczny,
to szczyt sezonu turystycznego.
Ci wszyscy ludzie przyjechali tu o swicie, zeby zobaczyc wschod slonca.
Jak widac, nikt go nie ujrzal z powodu mgly.
Zabawna czesc historii jest taka, ze mgla ma to do siebie, a zwlaszcza w gorach,
ze szybko znika. Wiekszosc jednak opuscila punkt widokowy,
zanim mgla sie rozeszla. Zadziwiajace prawda?
Bo po niecalej godzinie podziwiac mozna bylo piekne widoki.
Naprawde cudne!

Od lewej najwyzszy wulkan to Gunung Semeru (3676 m. n.p.m.),
nastepnie, z trzema szczytami - Gunung Jembangan (2020 m n.p.m.),
ponizej Gunung Kepolo (3032 m. n.p.m.),
a na przodzie po srodku Gunung Ayek Ayek (2819 m. n.p.m.).

Gunung Kursi (2563 m. n.p.m.).


Gunung Batok (2440 m. n.p.m.).


Tak, wzrok was nie zawodzi, sa to schody,
ktore prowadza na szczyt wulkanu Bromo.
Ktos mi sie jeszcze dziwi, ze nie przepadam za turystycznie popularnymi miejscami?

Podobno zlozenie ofiary, poprzez wrzucenie kwiatow do krateru,
ma przyniesc szczescie.
Jako, ze potrzebuje go teraz bardzo duzo,
nie moglam ofiary nie zlozyc.
Chyba nie trzeba geniusza, zeby dojsc, czego sobie zyczylam :)


Na szczycie Bromo (2329 m n.p.m.) z Gosia i Karolina.
Wulkan ten jest wciaz bardzo aktywny, ostatnia erupcja miala miejsce w 2004 r.
Niemniej, jest tez olbrzymia atrakcja turystyczna
i zawsze mnostwo tu ludzi.
Glownym tego powodem sa piekne wschody slonca
i widok na wulkan Semeru. Fakt, ze na szczyt prowadza schody
z pewnoscia nie pozostaje bez znaczenia.

Krater wulkanu Bromo.


Kazdy kiedys musi chwile odpoczac :)
Jak wyglada zdobywanie wulkanu Bromo?
Najpierw samochodem podjezdza sie na parking,
na ktorym juz czekaja panowie z konmi,
by za jedyne 100.000 zaoferowac przejazdzke pod same schody,
ktore prowadza na szczyt.
Jesli ktos zyczy sobie skorzystac z tej opcji proponuje o wlasnych silach przejsc sie
ok 100 m. Im dalej od parkingu tym ceny za dosiascie konia nizsze.
I tak, jesli potrafisz sie targowac, pojedziesz za 20.000 tysiecy.


Postoj na plazy w Panarukan. Na zdjeciu od lewej:
Karolina, Gosia, Agus, Ophelie, Marina i na dole ja :).
Zadna rewelacja, spostrzegawczy dostrzega smieci...


Zachod slonca w Parku Narodowym Baluran.
W tle widoczna Gunung Merapi (2800 m n.p.m.), ale nie ten sam, na ktory sie wspielam.
Okazuje sie, ze na Javie sa dwa wulkany o tej samej nazwie :).


Ketapang, ostatni postoj na Javie.
Stad promem udalysmy sie do Denpasar na Bali.
I choc ze wszystkich indonezyjskich wysp,
Bali byla na koncu mojej listy miejsc, ktore chcialabym odwiedzic,
to jakims sposobem 29 grudnia 2009 r. o godzinie 20.00
popijajac piwko i zastanawiajac sie jak to sie stalo,
czekalam na autobus, ktory mial mnie tam zawiezc.
Dlaczego nie mialam w planach Bali? Dlatego, ze
wiekszosc turystow przylatujacych do Indonezji
spedza wakacje wlasnie tu. A ja zamiast tlocznych turystycznych
miejsc wole cisze i spokoj, najchetniej na lonie przyrody.
Wiec czemu sie zdecydowalam? Karolina opowiadala o Bali jak o raju,
a w jej oczach bylo cos takiego, ze zapragnelam ten raj zobaczyc...

wtorek, 12 stycznia 2010

swieta na Javie

W czwartek 7go stycznia po godzinie 22.00 wrocilm do tego samego miejsca, w ktorym pomieszkiwalam uprzednio. Wprowadzilam sie nawet do tego samego pokoju, czyli znow jestem w Bogor. Juz po raz trzeci wracam do tego miasta, a nie taki byl przeciez plan... Zaciskam wiec zeby i staram z calych sil nie zalamywac. Przy tym zdobywam mistrzostwo swiata w kategorii bycia cierpliwa ponad wszelkie granice.

Dzis zaczynam opisywac 3 tygodnie, przez ktore nie bylo ode mnie wiesci. Przypomne wiec, ze z Karolina i Marina wybralam sie w podroz po Javie, ktora miala rozpoczac sie w Yogyakarcie. I rozpoczela. 21 grudnia oposcilysmy Bogor, bez planu co, gdzie, kiedy i dokad.
Wbrew moim przeczuciom, za te 75.000Rp, do Yogyi zawiozl nas wypasny bus z klimatyzacja, toaleta i tv. Karolina triumfowala, wytykajac mi moj pesymizm, a ja nie moglam wyjsc z podziwu, jaka przepasc dzieli Kalimantan i Jave. Moje czarnowidztwo dotyczace transportu za taka cene, bylo poparte ubieglorocznym doswiadczeniam - podroza z Palangkarayi do Pangkalanbun. Bowiem wtedy to, wyrobilam sobie zdanie, co do tutejszych autokarow, a raczej tego, co zwyklo sie nimi nazywac oraz tragicznej jakosci drog. A tu taka niespodzianka, o drogach na Javie napisze tylko, ze chcielibysmy miec takie w Polsce!
Dotarlysmy na miejsce ok 5.00 nad ranem nastepnego dnia. Zaspana i zmeczona odmowilam podejmowania jakichkolwiek dzialan, poki moj organizm nie otrzyma przynajmniej minimalnej dawki kofeiny. Taka tez ona byla, bo czego spodziewac sie od kawy zakupionej na dworcu autobusowym za 2.500Rp. Ruszylysmy na poszukiwania naszej kwatery. Tu musze wspomniec, jak ja znalazlysmy. Jeszcze w Bogor szukalam dla nas taniego hostelu. Szybko jednak okazalo sie, ze w szczycie sezonu, a takim jest przeciez okres swiateczno-noworoczny,o przystepnych cenach mozna zapomniec. Podobnie, jak o przebieraniu w hotelach, gdyz do Yogyakarty co roku zjazdza w tym czasie rzesza turystow i wiekszosc miejsc byla juz dawno zarezerwowana. Z klopotow ze znalezieniem pokoju zwierzylysmy sie gospodyni naszego akademika, wiedzac, ze pochodzi z Yogyi i ma tam dom. Nie ukrywam, ze zrobilysmy to z nadzieja, ze moze nam cos zaproponuje. I faktycznie, Ibu Dyah stanela na wysokosci zadania. Nie wreczyla nam co prawda kluczy od wlasnego domu, ze slowami: 'rozgosccie sie dziewczynki', chociaz byla temu bliska. Zadzwonila natomiast do swojej przyjaciolki - Ibu Kusmi i zalatwila nam pokoj w akademiku przez nia prowadzonym. Tym sposobem spedzilysmy w Yogyakarcie tydzien za symboliczna kwote
100 000Rp od osoby. Kwalifikuje ten gest ze strony Ibu Kusmi jako prezent gwiazdkowy.

Tak wiec 22 grudnia we wtorek rano, zjawilysmy sie pod wskazanym adresem. Przywitano nas cieplo i nim zadzylysmy sie rozpakowac, juz dostalysmy kawe i male sniadanko. Po krotkim odpoczynku ruszylysmy w miasto... Zwiedzalysmy je i jego okolice przez nastepne 7 dni.
Swieta spedzilam zdecydowanie inaczej niz zwykle. Nie bylo tradycyjnej wieczerzy, za to kolacja w restauracji, nie z rodzina, a z nowymi znajomymi. 24 grudnia zwiedzalam swiatynie buddyjska, 25 grudnia wybralam sie do Selo, gdzie w drugi dzien swiat wspielam sie na wulkan. Atmosfere swiateczna poczulysmy z Karolina w wigilijny wieczor, gdy do naszych uszu dotarly dzwieki znanej nam koledy 'Cicha noc' spiewanej po indonezyjsku, w pobliskim kosciele. Obie sie wtedy na moment zamyslilysmy :).



Yogyakarta to stolica Batiku.Trafilysmy do miejsca, gdzie pokazano nam tajniki tej techniki malarskiej.Udalo nam sie rowniez umknac tzw. mafii batikowej, co zaoszczedzilo na sporo pieniedzy :)

Wszystko w Yogyi jest sztuka i opiera sie na recznej robocie.
Tu z kawalka skory powstaja barwne postaci,
ktore pozniej biora udzial w tradycyjnych przedstawieniach.

Miasto kolorow.
Wszedzie graffitii, przyozdobione drzewa, pomalowane chodniki.
Yogya nie ma w sobie nic z typowego ponurego i szarego
indonezyjskiego miasta, glownie dlatego, ze jest czysta.


Candi Sewu - Prambanan.
Zespol hinduskich swiatyn, ktore sa na liscie swiatowego dziedzictwa UNESCO.
W 2006 r. ucierpialy na skutek trzesienia ziemi i do dzis
tocza sie prace majace na celu ich rekonstrukcje i
konserwacje, co zreszta widac na zdjeciu.

Borobudur - swiatynia buddyjska.
Powstala w IX w i rowniez znajduje sie na liscie swiatowego dziedzictwa UNESCO.
Ma budowe tarasowa i nie posiada pomieszczen wewnetrznych.
Na zdjeciu dagoby znajdujace sie na szczycie swiatyni.
Na trzech ostatnch tarasach znajduja sie 72 dagoby.
Jest to najprostszy typ buddyjskiej budowli sakralnej,
co ciekawe - odpornej na trzesienia ziemi.


Na jednym z tarasow swiatyni Borobudur.
Nie da sie ukryc, ze lubie drzewa, a te w Indonezji
sa wrecz niesamowite. Dodatkowo, te wszystkie liany tylko kusza,
zeby sie na nie wspiac :)

Po 5 godzinach nocnej, dosc trudnej i wyczerpujacej
wspinaczki na wulkan Merapi.
Na szczycie zapomina sie o zmeczeniu.
Trudno zapomniec o zimnie, ale zawsze mozna ogrzac dlonie
o cieple lub gorace skaly. Tu czuje sie potege natury...


Na Gunung Merapi z Karolina.
Co prawda troche przemarzlysmy,
wschodu slonca nie widzialysmy z powodu mgly,
ale i tak bylo warto!
Lepiej nie mozna spedzic poranka w drugi dzien swiat,
niz na samym szczycie aktywnego wulkanu! :)



Krater wulkanu Merapi 2911 m npm.
Jeden z najbardziej aktywnych wulkanow w Indonezji,
wciaz stanowi duze zagrozenie i przez to jest intensywnie monitorowany.
Czesto niedostepny dla turystow.
Ostatnio wzmozona aktywnosc wulkanu zanotowano
po trzesieniu ziemi, ktore zabilo ponad 5 tys.osob
w maju 2006 roku, ewakuowano wtedy okoliczna ludnosc.

Widok ze szczytu Merapi na sasiedni wulkan.


Yogyakarta centrum miasta.
Najbardziej kolorowe i czyste z tych,
ktore do tej pory odwiedzilam. Ladne, choc zatloczone,
zwlaszcza w szczycie sezonu turystycznego.
Stanowczo warto odwiedzic.



28 grudnia zakonczyl sie nasz pobyt w Yogyi. Zapakowalysmy sie do samochodu i ruszylysmy w kierunku wulkanu Bromo.