środa, 22 lutego 2012

W drodze do lasu // On the way to the forest

No i nareszcie nadszedł ten dzień, wyjeżdżamy jutro! To znaczy taki jest plan i mam ogromną nadzieję, że nic go już w ostatniej chwili nie zmieni. Po raz kolejny więc czeka mnie intensywny dzień – pakowanie, ostatnie zakupy, upewnienie się, że wszystko mam, zarówno dla siebie (tu mam głównie na myśli zapas słodyczy, ale nie tylko bo i np. repelentów) i dla obozu (tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, bo zabieramy naprawdę dużo sprzętu, który trzeba skompletować, sprawdzić itd). Wydawać by się mogło, że wszystko jest już gotowe, bo byliśmy już raz bardzo blisko wyjazdu i wtedy przygotowaliśmy większość rzeczy. Większość może i owszem, ale niestety nie wszystko, a przy tym z każdym kolejnym dniem lista rzeczy do zrobienia i kupienia zamiast skracać – wydłuża się. Momentami myślę, że te nasze przygotowania nigdy się nie skończą.

Jutro rano wyjeżdżamy samochodem z Palangkarayi do Puruk Cahu, zajmie nam to ok 12 godzin. Następnie płyniemy kilka godzin łodzią, później przesiadamy się do samochodu, by potem znów wsiąść do łodzi. Gdzieś w międzyczasie nocujemy, bo każdy odcinek trasy zajmuje solidnych kilka godzin. Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów każdego z etapów tej podróży, wiem jedynie, że w sumie ma nam ona zająć 4 dni. Dokładniej na pewno całą podróż opiszę przy najbliższej okazji, czyli pod koniec marca, a może i wcześniej, kiedy to wrócę do miasta. Dlaczego tak szybko? Okazuje się, że moja roczna wiza jest już gotowa i muszę ją odebrać w Singapurze, zanim ta obecna mi wygaśnie.

Dla tych, którzy chcieli by do mnie napisać, gdy będę poza zasięgiem podaję adres. Piszcie śmiało:

Anna Marzec
BOS Nyaru Menteng
c/o BOS Mawas
Jl Nuri No 9
RT01/RW24
Palangka Raya 73112
Kalimantan Tengah
INDONESIA

Pozdrawiam i raz jeszcze zachęcam do zaglądania tutaj: http://goingback2dforest.wordpress.com/ po najnowsze wieści z terenu.

--

And finally the day has come, I'm leaving tomorrow! I mean, that's the plan, and I very much hope it won’t change at the very last minute. So once again I have a busy day ahead of me - packing, shopping, making sure that I have all I need, both for myself (here, I mainly think of sweets and chocolate, but also repellents and such) and for the camp (here it's somewhat more complicated, because we take a lot of equipment that need to be assembled, checked, etc). One would assume that  everything is ready because we were already very close to departure not that long time ago and we did prepare most things back then. Well exactly, most maybe yes but not all, plus somehow each day the “to do list” instead of shortening – is getting longer. Sometimes I think our preparation process will never end.

Tomorrow morning we leave by car to Puruk Cahu, this will take us about 12 hours. Then we take a boat for few hours to later on change for a car again and one more time we will take the boat afterwards. I do not know all the details yet regarding each stage of this journey, I know only that in total it will take us 4 days so we will obviously stay in the village over night. I will describe all the way there in more details once I get back to the city, which may happen in late March or perhaps a bit earlier. It turns out that my one year visa is ready to be collected and I have to pick it up in Singapore before the one I have at the moment expires.

There will be not much possibility to contact me in next few weeks. For those who want to write to me here is the address so don't hesitate to use it ;):
Anna Marzec
BOS Nyaru Menteng
c/o BOS Mawas
Jl Nuri No 9
RT01/RW24
Palangka Raya 73112
Kalimantan Tengah
INDONESIA

Regards to all and once again I invite you to check out this blog for the latest news: http://goingback2dforest.wordpress.com/.

sobota, 18 lutego 2012

Zmiana planów... // Change of plans

Mieliśmy wylecieć samolotem dziś, ale jak to w Indonezji nic nigdy nie jest pewne. Wczoraj rano okazało się, że wyruszymy samochodem jeszcze tego samego wieczora. Samolot został odwołany i to nie dlatego, że była zła pogoda, ale dlatego, że pilot ma jutro wolne. A z tym nie ma dyskusji. Pilot jak ma wolne, to ma wolne i nic i nikt tego nie przeskoczy. (Zdaje się, że pewien kandydat na pilota mógłby to potwierdzić lub wyprowadzić mnie z błędu ;)). Tak czy inaczej, tym sposobem wszystko nabrało tempa. Wszystkie odkładane na jutro sprawy musiały zostać zrealizowane w ciągu kilku godzin. A wszyscy wiemy, że jak jest mało czasu to ten upływa wielokrotnie szybciej niż w normalnych okolicznościach...

Po bardzo intensywnym poranku i bieganiu od sklepu do sklepu kupując wszystko co będzie potrzebne w terenie, wciąż nie mieliśmy wszystkiego...  A jeszcze trzeba było przygotować całą masę papierów i dokumentów, nad którymi pracowałam ostatnie kilka dni. Drukowanie, kserowanie, laminowanie itd zajęło kolejne kilka godzin. I wtedy, gdy byliśmy już bliżej niż dalej końca okazało się, że wszystko musi zostać przesunięte o tydzień. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo przyczyny nie są tak istotne jak sam fakt, że zaczynamy tydzień później.

Tak to już tutaj jest. Nic nigdy nie dzieje się w wyznaczonym i potwierdzonym terminie. Jeszcze nie tak dawno temu w pośpiechu zamykałam wszystkie sprawy w Polsce i żegnałam się z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, by być tu tak szybko jak to możliwe, w przekonaniu, że o tej porzę będę już gdzieś w dżungli. Nie ma tego złego... Mam więcej czasu na wdrożenie się, zapoznanie się z literaturą, sprzętem, moimi obowiązkami, ludźmi z którymi będę pracować i orangutanami, które będę obserwować. Część z Was pewnie myśli, że prezentuję nadzwyczajny jak na siebie spokój. Zwykle w takich sytuacjach byłabym przynajmniej zirytowana ;). Sama się czasem dziwie, ale tak działa na mnie Indonezja tutaj wszystko dzieje się pelan-pelan (co oznacza powoli-powoli, bez pospiechu) i w nieprzewidywalny sposób. Trzeba o tym pamiętać i pogodzić się z tym, a wtedy oszczędza się wiele nerwów. Poprzednim razem nauczyłam się, że nie jestem w stanie pokonać systemu i muszę się mu podporządkować. To czy mi się to podoba, czy nie, to zupełnie inna sprawa...

Dziś jest piątek, dzień w którym mieliśmy wyjechać. Ponieważ wszystko się nieco odsunęło w czasie, nasz wyjazd również. Zmodyfikowany plan mówi – wyjazd w niedzielę lub nawet poniedziałek rano. Poczekamy zobaczymy :).

---

We suppose to fly out by plane today, but in Indonesia nothing is ever certain. As a result yesterday morning it appeared that we have to go by car that same evening. The plane was canceled, not because it was bad weather, but because the pilot has day off. By the rules you can not mess up with pilot’s days off and once he is off he is, nothing and no one can change that. Because taking the trip with the car takes about 12 hours we had to leave asap. Obviously due the time pressure all processes and preparation speed up a lot. All things had to be done within few hours instead of 1,5 day. As we all know, when there is little time it does run way faster than under regular circumstances so we were in a serious rush.

After a very busy morning and running from store to store buying everything that is needed in the field we still did not have everything ... And yet it was necessary to prepare a whole bunch of papers and documents on which I had been working the last few days. The printing, photocopying, laminating, etc. took another few hours. Then, when we were finally closer than further away from the finish line, it turned out that everything has to be postponed by a week. I will not go into details, because the causes are not as important as the fact that at the end we will start a week later.

That is how it all works here. Nothing ever happens in a designated and confirmed date. Not so long ago I was in a hurry closing everything in Poland and saying goodbye to my family, friends and colleagues in order to be here as soon as possible. I expected that by this time I will be somewhere in the jungle. But well it’s ok. I have more time for getting ready, for reading the literature, getting familiar with the equipment, my duties, the people with whom I will work, and orangutans, which I will observe. Some of you probably think that I present myself as an extraordinary calm. Usually in such situation I would be at least irritated ;). I do surprise myself with this acceptance I present recreantly. But as in Indonesia everything happens in the pelan-pelan way (the very common expression meaning slowly-slowly, don’t be in a hurry) and a very unpredictable way. I keep this in mind and am determined just go with the flow and not waste my nerves on something I can do nothing about. I learnt my lesson last time – I am just not able to fight the system we all are not able to do that. Simple as that…

Today is Friday, the day on which we had to leave. Since everything is slightly delayed, our trip become as well. The modified plan says - departure on Sunday or even Monday morning. Let’s then wait and see :).

czwartek, 16 lutego 2012

Borneo


Przyleciałam do Palangkarayi 3 dni temu i już w piątek wyruszam w dalszą drogę tym razem do docelowego miejsca mojego pobytu – lasu.

Ostatnie dni upłynęły mi na głównie wdrażaniu się we wszystko. Towarzyszy mi przy tym przedziwne, acz typowe wrażenie. Mianowicie im więcej czytam i słyszę o tym czym mam się tutaj zajmować, tym bardziej mam wrażenie, że zakres wiedzy i umiejętności, które będę musiała szybko przyswoić zwiększa się zamiast zmniejszać. Po raz kolejny więc jestem w sytuacji, gdzie wszystko jest nowe i wszystkiego trzeba się nauczyć. I chociaż dzieje się tak, średnio co rok, to nie mogę powiedzieć żebym się do tego przyzwyczaiła.

Palangkaraya, w której byłam poprzednio dwukrotnie: latem 2008 roku i później z końcem 2009,  nieco się zmieniła i rozrosła. Jedno, co się nie zmieniło, to trudność w zjedzeniu tutaj bezmięsnego posiłku. Pierwszego wieczora wybrałam się do pobliskiego warungu na kolację. W menu, każda jedna pozycja zawierała ayam czyli kurczaka. Gdy dotarłam do końca listy odetchnęłam z ulgą, gdyż był na niej cap-cay. Potwierdziłam z właścicielką, że mają składniki i mogą go przygotować. Cap-cay to gotowane lub smażone warzywa podawane z ryżem. Jest to potrawa z zasady wegetariańska i należy do skromnego grona dwóch bezmięsnych dań tradycyjnie serwowanych w Indonezji. Niemniej pamiętna moich poprzednich doświadczeń upewniłam się, że są to tylko warzywa bez mięsa i tu przezornie wymieniłam wszystkie znane mi rodzaje mięs włączając w to ryby i owoce morza. Uzyskawszy energiczne zapewnienie, że i owszem potrawa jest wege, zamówiłam. Kolacja została mi podana po 15 minutach. Przyjrzałam się zawartości talerza i zarejestrowałam na nim obecność czegoś, co za warzywo uchodzić nie mogło. Przez chwilę wahałam się, czy to aby nie grzyby, ale też nie. Poszłam zapytać, by rozwiać wątpliwości. W odpowiedzi usłyszałam: „ini ayam bu”- „to kurczak”. Powtórzyłam, że ja nie mogę jeść mięsa, ani nawet kurczaka bo jestem na nie uczulona i od razu bardzo choruję. Podzielenie się informacją, że jestem wegetarianką nic by nie dało – zwyczajnie, nikt tu tego nie rozumie. Obiecano zrobić mi nowy. Upewniłam się tylko, że faktycznie jest to nowo przygotowany cap-cay, a nie poprzednia wersja z wyciągniętymi kawałkami mięsa, bo i tak się w przeszłości zdarzało. Od tego czasu stołuję się głownie w domu i w Nyaru Menteng, gdzie spędzam i tak całe dnie.

Nyaru Menteng to oddalone nieco od Palangkarayi centrum rehabilitacji orangutanów. Historię tego miejsca i jego mieszkańców można było oglądać w takich filmach, a w zasadzie serialach przyrodniczych jak  „Wyspy orangutanów” lub „Orangutan Diary”. Niesamowite miejsce. Człowiek siedzi w biurze, a za oknem bawią się dwuletnie orangutany, które właśnie z opiekunkami wróciły z leśnej szkoły. Można by na nie patrzeć godzinami, tak są rozkoszne. Wolałabym jednak obserwować te maluchy w lesie uwieszone swoich mam, a nie tutaj wśród ludzi. To, czy te szkraby nauczą się wszystkich niezbędnych im w samodzielnym życiu umiejętności to nie wszystko. Za kilka lat część, a może większość z nich będzie mogła rozpocząć życie w swoim naturalnym środowisku – borneańskiej dżungli. Pytanie tylko, czy ta przetrwa...

Ah, no i najważniejesza wiadomość - wczoraj miałam też okazję poznać cztery orangutany, które wypuścimy już za kilka dni. O pięknym samcu i trzech nie brzydszych samicach możecie porzeczytać na blogu fundacji BOS: http://goingback2dforest.wordpress.com. Tutaj znajdziecie też bieżące informacje z monitoringu i zdjęcia, także zapraszam do lektury.

---

I arrived in Palangkaraya 3 days ago and already on Friday I will leave the city for the final destination of my stay - the forest.

Over the last few days I was and I still am very busy mainly reading and getting prepared for the monitoring of released orangutans. I need to learn so many things again. Strange, though that typical impression accompany me. Namely, the more I learn, the more I feel that the knowledge and skills that I have to quickly acquire increases instead of decreasing. So once again I'm in a situation where everything is new and everything has to be learned. And although this happens to me more or less every year, I can not say I got used to it.

I have been before in Palangkaraya during the summer of 2008, and later at the end of 2009. The city did change and grown over this time. However, one thing has not changed is the difficulty in eating meat-free meal. I find out about it when on my first night I went to a nearby warung for dinner. Each meal listed in the menu contained ayam which means chicken in bahasa indonesia. I was relieved to see at the very end of the list a cap-cay. I made sure that they have all the ingredients and can prepare it for me. Cap-cay is simple meal which contains cooked and/or fried vegetables served with rice. This is by rule vegetarian dish and is one of two vegetarian dishes traditionally served in Indonesia. However, mindful of my previous experiences of eating in Borneo I made sure that their cap-cay contains only vegetables with no meat, and here I went for enumeration of all known to me types of meat including fish and seafood. Having gained a vigorous assurance that the food is vege I ordered it. Dinner was served to me after 15 minutes. I examined the contents of the plate and registered the presence of something, what could not pass as a vegetable. I also didn’t look like a mushroom to me. So I went to ask what this undefined ingredient is, in order to dispel doubts. In response I heart: “Ini ayam bu”. I repeated that I can not eat meat or chicken because I'm allergic to them and I get immediately very sick if I eat it. Saying simply that I'm a vegetarian would not work as nobody here does understand vegetarianism.  I was promised a new portion. Just in case I made sure that there actually prepare a new one instead of just removing unwanted meat pieces from my first cap-cay. Anyway since then I mostly eat at home or in Nyaru Menteng, where I spend all days.

Nyaru Menteng is close to Palangkaraya and it is an orangutan rehabilitation center. The history of this place and its inhabitants could be known to some of you if you ever watched such documentaries as "The Orangutan Islands" or "Orangutan Diary". It is an amazing place. Where else while sitting in the office you can observe through the window two year olds orangutans playing? You could look at them for hours, that how cute they are. But I'd rather watch these little guys in the woods with their mothers rather than here among the people. Even if these infants learn all necessary skills to survive in the jungle it will still not be enough. In a few years some, perhaps most of them will be able to begin life in their natural environment – the Bornean jungle. The question is whether the jungle will be still there…

Ah, and the most importan news - yesterday I had a chance to meet four orangutans, which we will release in a few days. About this beautiful male and three very pretty females you can read on BOS Foundation blog: http://goingback2dforest.wordpress.com. You will find information here about orangutans and the forest as well as some photos and regular updates.

sobota, 11 lutego 2012

Najkrótszy pobyt w Bogor // The shortest stay in Bogor

 Bogor

Bogor to miasto w pobliżu Jakarty, które w szczegółach opisywałam przy okazji moich poprzednich wizyt tutaj (odsyłam więc do starszych postów). Zatrzymuję się tu zawsze, gdyż jest o niebo przyjemniejsze niż Jakarta. Po pierwsze jest mniejsze, przez co mniej przytłaczające, a poza tym jest mi już dobrze znane. Jest tu pensjonat Puri Bali, w którym zawsze się zatrzymuję, są moje ulubione miejsca kawiarenki, warungi i restauracje, gdzie można dobrze albo tanio zjeść, no i są ludzie, których poznałam przy okazji poprzednich wizyt i których zawsze z przyjemością spotykam ponownie. Bogor jest miastem, które służy jako noclegownia dla turystów wybierających się w dalszą podróż po Jawie. Nikt nie zostaje tu dłużej niż jeden no może dwa dni, bo i nie bardzo jest tutaj co robić czy zobaczyć poza ogrodem botanicznym. Lubię Bogor również dlatego, że panuje tu swego rodzaju mikroklimat. Oczywiście jak wszędzie indziej jest potwornie gorąco, ale nie tak bardzo jak na przykład w Jakarcie. Wszystko dlatego, że to miasto deszczu, niezlaeżnie od pory (suchej bądź deszczowej) pada tu codziennie. Zwykle deszcz jest przelotny i po godzinie ustępuje, dziś jednak dla odmiany pada już od trzech godzin i końca nie widać. I zupełnie by mi to nie przeszadzało, bo taka pogoda jest najlepsza na przykład na popołudniową drzemkę. Trzeba się tylko wstrzelić z tą drzemką pomiędzy modlitwy, których odgłosy z pobliskiego meczetu mogą odpoczynek zakółcić. Jednak problem polega na tym, że dziś jest mój ostatni dzień w Bogor, gdyż jutro lecimy na Borneo. Zaplanowałam więc sobie trochę zajęć na dzisiejsze popołudni, których aktualnie wykonać nie mogę gdyż uziemił mnie deszcz. Właściwie ulewa, tak silna, że dach w moim pokoju zaczął przeciekać w kilku miejscach i spedziłam dobre 10 minut ustawiąjąc to olbrzymie i potwornie cięzkie łózko w takiej pozycji by nie sięgały go krople deszczu.


Jak pewnie niektórzy zauważyli, nie piszę często pomimo tego, że do internetu dostęp posiadam. Dzieje się tak dlatego, że nie bardzo mam o czym pisać. W Bogor byłam już tyle razy, że mam wrażenie iż wszystko już opisałam. Nic się tu nie zmieniło, co mi akurat bardzo odpowiada, bo dla odmiany nie czuje się tu upływu czasu.

Może więc krótko napiszę dlaczego tu znowu jestem. Po ostatnim wolontariacie w Indonezji obiecałam sobie, że następny przyjazd to już nie będzie wolontariat, ale normalna praca. Obietnicy nie dotrzymałam, no bo jak miałam odmówić udziału w projekcie reintrodukcji orangutanów i ich monitoringu, tylko dlatego, że nie będą mi płacić? No nie umiałam. Ten konkretny projekt to coś jak spełnienie marzeń. Zawsze chciałam zajmować się aktywną ochronę przyrody, a przywracanie gatunku naturze to był szczyt marzeń. No i nie dość, że będę się tym zajmować, to w dodatku tym gatunkiem jest orangutan! Tym co nie wiedzą wyjaśniam, że zawsze chciałam pracować z naczelnymi, a człekokształtne są na szczycie tej listy. Tak więc zdecydowałam się na wolontariat, tak naprawdę bez większego wahania, pomimo złożonej sobie obietnicy i podjęciu aż kilku próby racjonalnego i praktycznego podejścia do tematu.

Orangutany zamieszkują wyłącznie dwie wyspy na świecie: Borneo i Sumatrę. Zaplanowana reintrodukcja i cały olbrzymi projekt będzie mieć miejsce na Borneo w specjalnie wyselekcjonowanym miejscu. Oddalonym od cywilizacji, trudno dostępnym, z niezaburzonym leśnym ekosystemem. Zaczynamy w zasadzie od zaraz, pierwsze wypuszczenie ma mieć miejsce już za około tygodnia (ta data cały czas jest ruchoma). Jednak najważniejsza i krytyczna część projektu zacznie się na przełomie lipca i sierpnia i wtedy zacznie się moje właściwe, bardzo intensywne szkolenie w zakresie monitoringu tych osobników. Myślę, że więcej na ten temat będę mogła napisać dopiero jak wszystko ruszy. Wolę zdać relację z tego co się wydarzyło niż snuć domysły. Ponieważ, jak wspomniałam będę w zupełnym odcięciu od telefonu i internetu te relacje opublikuję z pewnym poślizgiem.

Przestało padać! Idę więc pozałatwiać ostatnie sprawy przed wyjazdem. Aż trudno mi uwierzyć, że tym razem nie spędziłam tu trzech tygodni a zaledwie kilka dni. Żeby ten trend się utrzymał na czas załatwiania kolejnych pozwoleń w marcu.

---
 Orangutan (ZOO Jakarta)


Bogor is a city near Jakarta. I stay here every time I have to deal with some paper work, because it is a whole lot nicer than Jakarta. First, it is smaller, making it less overwhelming, and besides, I'm already very familiar with this place. There is a guesthouse Puri Bali, where I always stay, I have my favorite places: cafes, warungs and restaurants where you can eat either well or cheap, and of course there are the people I already met during previous visits and I am always very happy to see them again. I prefere Bogor also because there is that sort of microclimate here. Of course, as everywhere else is terribly hot, but not as much as in Jakarta. That's because it is the city of rain, no matter the season (dry or wet), it rains here every day. Usually the rain is heavy and last only and hour, but not today. For a change it’s raining for three hours already and it doesn’t seem to stop any time soon. I absolutely would not mind if it wouldn’t be my last day in Bogor for which I planned to do many last minute things… Actually the rain is so strong that the roof in my room began to leak in several places and I spent a good 10 minutes setting the big and heavy bed in such a position that it can not be reached by raindrops. At least I got to do some exercise ;).

As some have noted I do not write much and often, even though I have internet access. This is because there is not really a lot to write about. I was in Bogor so many times that I have the impression that everything was already described in the past. Nothing here has changed, which is a nice thing as you just don’t feel the passage of time.

So maybe I will write briefly why I'm here again. After the last volunteer job in Indonesia I have promised myself that the next arrival here will be for a real job and not voluntary one. I didn’t keep my own promise. But could I refuse to participate in a project of release and post release monitoring of orangutans just because I won’t be paid? Well I couldn’t :). This particular project is something like a dream come true. I always wanted to work with the active nature conservation and restoration of wild species populations was the biggest dream of mine. Here I am given that chance and in addition I will work with orangutans! For these who do not know, I always wanted to work with primates, and great apes are just on the real top of that dream list. So I decided to volunteer without much hesitation, despite earlier promises and few attempts of taking a rational and practical approach before making my final decision.

Orangutans inhabit only two islands in the world: Borneo and Sumatra. A planned release will take place in Borneo in a specially selected location – away from civilization, in not easily accessible place with undisturbed forest ecosystem. I can’t wait to go there and see the place – everyone who has been there keep telling me how lucky I am. Well I do not need to be told that, I know I am lucky to be a part of this! Basically we will start immediately as there are a lot of things to be done. But for me personally the biggest challenge will start in July when a very intensive training in the monitoring of then released individuals will take place. I will tell you all about it in these rare occasion I will be in town, most likely every second month – because, as I mentioned I will be completely cut off from telephone and internet access when in the firld.

Ok, the rain stopped! So I'm going do that last things before leaving. I can hardly believe that this time I do not have to spend here in Bogor weeks but instead just few days. I hope this trend will continued when I will come back here in March to process some of the permits.

wtorek, 7 lutego 2012

Witaj Indonezjo! // Indonesia welcome back!

Tak, zgadza się, jestem znów w Indonezji. Upłynęło sporo czasu od mojego ostatniego wpisu tutaj, w którym to, o ile dobrze pamiętam wspomniałam, że jeszcze do Indonezji powrócę. No to z przyjemnością komunikuję, że jestem i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to trochę tu zabawię.

Powrót tutaj chodził mi po głowie od dnia w którym wyjechałam, jeśli nie jeszcze wcześniej. Ale jak to zwykle bywa długo się nie składało na taką możliwość. Od chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam o projekcie, w którym teraz wezmę udział, minęło sporo czasu i tak naprawdę jeszcze w połowie stycznia nie wiedziałam czy, i kiedy dojdzie on do skutku. Z dnia na dzień dowiedziałam się, że mogę się pakować i przyjeżdżać, a im szybciej tym lepiej. No to spakowałam się, pożegnałam ze wszystkimi i oto siedzę w hotelu Sahira, piję mrożoną kawę i korzystam z dobrodziejstwa bezprzewodowego internetu.

Dotarłam do Bogor trzy godziny temu. Powinnam była dolecieć już wczoraj, ale zima w Europie pokrzyżowała mi plany. W wyniku opóźnienia jednego z samolotów nie zdążyłam na przesiadkę i noc spędziłam w Monachium. Ponieważ przyzwyczaiłam się do tego typu historii, gdyż zdarzają mi się regularnie, zniosłam to opóźnienie nad wyraz spokojnie.

Przez cały czas od kiedy dowiedziałam się, że mam przylecieć nie miałam nawet czasu zastanowić się i poczuć tego, że wyjeżdżam na tak długo. Nawet w drodze na lotnisko, a później w kolejnych samolotach nie docierało to do mnie. I prawdę mówiąc jeszcze w pełni nie dotarło. Złapałam się jednak na tym, że uśmiecham się sama do siebie od momentu, gdy wysiadłam w Jakarcie.

Zostałam też bardzo serdecznie przywitana przez właścicieli pensjonatu Puri Bali, w którym poprzednim razem wielokrotnie się zatrzymywałam i w którym zamieszkałam i teraz. Ibu (właścicielka) od razu zrobiła mi kawy i pierwsze co powiedziała to: „Anna gemuk” co znaczy, że jestem gruba. Tak to tutaj jest, że ludzie mówią co myślą, i choć rzadko bywa to przyjemne to ma swój urok :). Muszę się na nowo przyzwyczaić, bo tego typu uwagi będę od dziś słyszeć regularnie.

Miałam też okazję poćwiczyć już mój Indonezyjski, którego niestety dużo zapomniałam. Nie jest jednak tragicznie, bo kartę sim kupiłam i nowy numer już posiadam. Także każdy, kto zechciałby się ze mną skontaktować podaję kontakt:
+62 81 310 91 39 25

Pozdrawiam wszystkich i przesyłam trochę ciepła, mamy tu +30 stopni :).

----

As I promised I will try to write at least short updates also in English.

So here I am – just arrived in Indonesia. I touched down few hours ago already but didn’t fully realize it yet. I wonder when it will hit me that I am back here? I expect it to be a slow process with many small steps before I get used to the thought where I am and what I will do. It is most likely because I left Poland in a rush. It took me two weeks to sort out all things, pack and say goodbye to everyone since I got the information that I can come and I should make it preferably asap. So I did. I am still surprised that it all happened so fast and went so smoothly (excluding the flight which was far from being smooth :)).

Anyway since the moment I landed, from time to time, I find myself smiling just like that, for no good reason. I don’t feel it yet fully but I am really happy to be here again, even thought I am sure in few weeks you may have doubts about that once you will read my complains about Indonesian bureaucracy. The whole process of obtaining necessary permits is still in front of me and that always brings lots of frustrations. But I will worry about that later now I need to sort out few things and figure out what I will do next.

Today I just managed to get myself an Indonesian phone number so anyone who would like to get in touch with me before I will be off for the jungle here it is:

+62 81 310 91 39 25

Warm greetings to all of you, its +30 degrees in here :).