niedziela, 18 marca 2012

27 luty // 27th of February

Jesteśmy w obozie już 3ci dzień. Drogę z Palankarayi udało nam się pokonać w 3, a nie zakładane 4 dni. Pierwszego, dotarliśmy do Puruk Cahu. Nasz kierowca wybrał krótszą drogę, dzięki czemu zamiast w 12, dotarliśmy do celu w 8 godzin. Pokonaliśmy w przybliżeniu dystans 500 km, z czego 3/4 stanowiła bardzo kiepskiej jakości droga powstała w przeszłości w wyniku wywózki drewna z lasu. Droga ta, sama w sobie bardzo nierówna dodatkowo wiła się między wzniesieniami. Wytrzęsło nas solidnie, do tego stopnia, że nie udało mi się nie tylko popracować na komputerze, ale nawet poczytać książki w samochodzie. Spać też nie bardzo dało radę. Słuchałam więc muzyki, nie tylko dla przyjemności ale także, żeby zagłuszyć odgłos wymiotującego całą drogę kolegi... Podróż, jak możecie sobie wyobrazić, nie należała do przyjemności i z radością witałam każdą możliwość opuszczenia samochodu, chociaż na kilka minut. Takich okazji mieliśmy kilka, z czego dwie związane były z przekraczaniem rzek, które napotykaliśmy po drodze.

Czasem droga zwyczajnie się urywa, a nie wszędzie są mosty. 
Tą rzekę przebyliśmy przy pomocy promu. Na szczęście nie był zepsuty :) 
//
 Borneo is cut by rivers so you do meet them eventually on your way. 
Not everywhere, as in this case, you can cross via bridge
 but then you can take a ferry. You just need to be lucky enough
 that ferry is not broken at the time when you want to take it :)


To już druga z rzek, na której kursował prom przeprawiając samochody z jednej na drugą stronę.
 Ten prom w odróżnieniu od poprzedniego napędzany był siła ludzkich mięśni. 
//
This is the second of the river which you cross by ferry from one to the other side. 
This ferry, unlike the previous one was human powered.



Przeprawa promem służy głównie samochodom, dla motorów zbudowano most uwieczniony powyżej.
 Nie wiem, czy odważyłabym się z niego skorzystać :). 
// 
Ferries are mostly meant to transport cars, if you drive motor and you are brave 
enough you can try your chances on the bridge like this.

Gdy dotarliśmy do Puruk Cahu było już ciemno. Przenocowaliśmy w biurze fundacji i następnego dnia skoro świt ładowaliśmy rzeczy na samochód, który podwiózł nas do miejsca, skąd mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę łodzią. Przeładowaliśmy rzeczy i dużą motorówką popłynęliśmy do Batu Empat. Ten odcinek miał nam zająć 3,5 godziny i przy odrobinie szczęścia istniała szansa, żebyśmy zdążyli przesiąść się do następnego środka transportu. Wszystko szło sprawnie, aż do chwili, gdy na 30 min przed celem zepsuł się silnik łodzi. Zaczęło nas znosić w dół rzeki. Nikt się tym faktem nie przejął, gdyż zwykle wszelkie tego typu usterki udaje się sprytnym Indonezyjczykom naprawić od ręki. Tym razem jednak problem okazał się być większy. Po kilku próbach właściciel łodzi się poddał twierdząc, że nie da rady naprawić silnika. Przepływająca obok łódź odholowała nas do brzegu. Szczęśliwie znajdowaliśmy się blisko wioski i anteny, dzięki czemu mieliśmy jeszcze zasięg telefoniczny. W ciągu godziny udało się nam znaleźć inną łódź, na którą się przeładowaliśmy. Opóźnienie wynosiło już w tym momencie ok 2 godzin. Malały więc nasze szanse na dotarcie do wioski tego samego dnia. Przybyliśmy do brzegu Batu Empat, gdzie czekały na nas 2 samochody. Ponownie przeładowaliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w 2 godzinną drogę do miejsca zwanego Camp B – dawniej stacjonowali tu ludzie zatrudnieni w firmie wyrąbującej drewno, teraz pozostała tu mała wioska. Przejazd okazał się być dość trudny. Ponownie jechaliśmy krętą, nie utwardzoną drogą, powstałą lata temu na potrzeby wywózki drewna.



Wschód słońca w Puruk Cahu 
// 
Sun rise in Puruk Cahu

Zepsuta motorówka i wymuszony postój, za to w bardzo przyjemnym miejscu. 
// 
Broken speadboat and forced break in our trip however, in the nice place.


 Droga z Batu Empat to Camp B 
//
The road from Batu Empat to Camp B



Wyprawa łodzią z Camp B do Wioski Tumbang Tohan 
// 
River trip from Camp B to Tumbang Tohan village


Do Camp B dotarliśmy ok. 14:00, zjedliśmy szybki posiłek i ku naszej radości miejscowi posiadający łodzie bez wahania zgodzili się nas zabrać do wioski Tumbang Tohan. Na miejsce dopłynęliśmy już po zmroku. Wspięliśmy się, w ciemności i z bagażami, po wysokiej drabinie do wioski. Ledwo poczuliśmy ląd pod nogami zaprowadzono nas do czyjegoś domu, gdzie mieliśmy przenocować i gdzie akurat odbywało się ważne spotkanie wszystkich liczących się mieszkańców tej i pobliskiej wioski. Ugoszczeni, nie wiem iloma porcjami przesłodzonej kawy i ciastkami odpowiadaliśmy na pytania, głównie dotyczące mnie. Jako nowa twarz zostałam wszystkim przedstawiona, zapominając imiona kolejnych osób w miarę jak przedstawiały mi się nowe. Potrząsanie rąk, uśmiechy, udzielanie w kółko tych samych informacji: „Jestem z Polski”, „Zostanę tu rok”, „Mam 28 lat”, „Nie, nie posiadam dzieci, w przeciwnym razie byłyby tu ze mną, lub mnie by tu nie było ” (drugą część tego zdania wypowiadałam raczej w myślach niż na głos :)), „Nie męża również JESZCZE nie posiadam” – tu wyjaśniam skąd to  „jeszcze”, otóż z dosłownego tłumaczenia. W języku indonezyjskim na pytania o męża, dzieci ale i inne gdzie odpowiedź jest przecząca mówi się „belum”, co oznacza "jeszcze nie”. Po mojej odpowiedzi na ostatnie pytanie większość panów, ale i pań uśmiechnęła się do mnie szeroko. W ich opinii z pewnością poszukam sobie męża wśród tutejszych, więc każdy syn w zbliżonym do mnie wieku ma szanse, co wyjaśniałoby uśmiechające się do mnie panie. Panowie, niezależnie od wieku oraz tego czy żonaci, czy też nie, także uderzyli z propozycjami. Jeszcze  nie rozkminiłam czy mają tu zwyczajowo wiele żon i którą z kolei jest być najlepiej ;). Nie zapytałam, gdyż dopytując mogłabym wzbudzić fałszywe wrażenie osoby wyraźnie zainteresowanej :). Od razu rozwieję wątpliwości wszystkich, którzy zastanawiają się dlaczego nie wyjaśniłam, że nie jestem wolna. W Indonezji taka informacja nie ma znaczenia, jeśli potencjalny chłopak, narzeczony bądź mąż nie jest pod ręką i to w znaczeniu dosłownym – tuż obok – tak, że można go pokazać.
Tak czy inaczej, po męczącej 2 dniowej podróży nie mogłam zwyczajnie wreszcie odpocząć. Wręcz przeciwnie, skoro trafiliśmy na spotkanie, należało wziąć w nim udział. Dopiero ok 23.00 udało mi się wymknąć i położyć spać. Sen jednak nie przyszedł łatwo, spotkanie, od którego oddzielała mnie wyłącznie zasłona, trwało do 3ciej nad ranem i z czasem przerodziło się w coś w rodzaju imprezy.

--
We arrived in the camp three days ago. We managed to get here from Palangakarya in the three, rather than the expected 4 days. First, we got to Puruk Cahu. Our driver chose the shorter way, so instead in 12 hours we reached the place in 8. We drove the approximate distance of 500 km. three quarters of which was done on a very poor quality, old logging road. The road was so bad that I didn’t manage not only work on the computer, but even read a book. Sleeping was also not possible as we bumped up and down in the car most of the way. So I listened to music, not only for pleasure but also to drown out the sound of the car sick Indonesian assistant, who sat next to me and did throw up all the time. So the journey, as you may imagine, was not a pleasure and I happily greeted every opportunity to leave the car, even just for a few minutes. We did have few occasions though, two of which were related to crossing rivers.

When we finally reached the Puruk Cahu it was already dark. We stayed over night at the Foundation’s office and on early morningof  the next day we continued the jurney by the speedboat to Batu Empat. This part had taken us 3,5 hours. Everything went smoothly until the 30 minutes before the final destination when the motor of boat broke down. We sort of expected that but we also expected that the driver would fix it right away. This time however, the problem turned out to be big. After several attempts to fix the engine the boat owner gave up. Within an hour we managed to find another boat to which we reloaded all the stuff we were transporting. We came to Batu Empat where we change for cars and took 2 hour drive to Camp B – a small village. The drive was quite difficult. Again, we drove the winding, no paved, old logging road.

Around 2pm we arrived in Camp B, we ate a quick meal and to our delight, the locals without hesitation agreed to take us to the village Tumbang Tohan by boats. We reached the village after dark. It took us 5 hours to get there. Right away we were invited to someone's house, where an important meeting was just taking place with all the prominent residents of this and nearby village. We were offered very sweet coffee in amount that human organism can barely tolerate.  As a new comer I was presented to everyone. I shook hands, smiled and gave the same information over and over again: "I'm Polish", "I will stay here a year", "I am 28 years old", "No, I do not have children, otherwise they would be here with me, or I would not be here" (the second part of this sentence I've said in my mind rather than out laud :)), "No I am not married yet "- here I explain that “yet” is coming from the literal translation. In the Indonesian language to questions where the answer is negative you often say "belum" which means "not yet". After my answer to the last question, most men, but women as well smiled at me. In their opinion I will certainly look for a husband among the locals, so every son of a similar age to me has a chance, which would explain smiling ladies. Gentlemen, regardless of age and whether married or not, also expressed their interest. I didn’t yet figure out whether they do have many wives here and which in order is the best to be ;). No, I didn’t ask as I could be mistaken for being really interested in. Just to explain why I didn’t say I am in relationship. You need to know that in Indonesia, this information does not matter as long as the potential boyfriend, fiance or husband is not at hand in the literal sense – next to you - so that it can be showed to everyone.
Anyway after a tiring two day journey we still could not relax. On the contrary, as we happen to arrive when the important meeting was taking place, we were invited to join it. Only about 23.00 I was able to sneak out and lie down trying to get some sleep. Sleep did not come easily – the meeting from which only a thin curtain separated me lasted until 3am. With time it turned into a kind of party with lots of local drink called Arak being consumed…

1 komentarz:

  1. Wow. Sounds tough. Looking forward to read the rest of your adventures. The road looks indeed really fucked up as we can see on the pics.

    OdpowiedzUsuń