niedziela, 28 lutego 2010

Poniedzialek, 22 lutego

Ponownie zerknelam na mape wreczona mi w recepcji hotelu. Tegoz dnia postanowilam wybrac sie do Parku Narodowego Tahura i nad wodospad Sikulikap.


W pierszej kolejnosci chcialam zobaczyc Park Narodowy, o ktorym w internecie wyczytalam, ze jest to miejsce nastawione na turystow, gdzie oferuje sie przejazdzki na sloniach oraz konne, a o ktorym w przewodniku nie wspomina sie ani slowem. Zanim jednak wybralam sie w to miejsce, chlopak pracujacy w hotelu i udzielajacy mi wielu wskazowek, poinformowal, ze sloni juz od dawna w tym miejscu nie ma, gdyz zostaly przetransportowane do zoo. Poniewaz liczylam bardziej na spacer po lesie i spotkanie z gibbonami, niz przejazdzke na sloniu, udalam sie tam z samego rana. Juz w angkocie, gdy powiedzialam kierowcy dokad chce jechac, wzbudzilam zainteresowanie. Przez niemal cala droge odpowiadalam na pytania pasazerow, po co sie tam wybieram. Uslyszalam, ze nie ma tam nic ciekawego, ze miejsce popada w ruine, a wszystko przez korupcje i zle zarzadzanie. Nie bardzo rozumialam, co miejscowi maja na mysli, przeciez mialam odwiedzic Park Narodowy i jesli faktycznie jest pozostawiony sam sobie bez ludzkiej interwencji, tym lepiej.

Gdy dotarlam na miejsce, zobaczylam ogrodzony teren, a na nim podupadle budynki. Udalam sie w kierunku wejscia. W miejscu, gdzie znajdowala sie kasa nie bylo zywej duszy. To akurat zadziwiajace, do tej pory, niezaleznie od tego jakie miejsce odwiedzalam, zawsze znalazl sie ktos, kto sprzedawal bilety. Tu nie bylo nikogo. Weszlam wiec na teren parku, zdecydowanie jednak nie parku narodowego. Spacerem zwiedzilam caly teren, faktycznie, opuszczony kawal czasu temu. Co, moim skromnym zdaniem nie ujmowalo miejscu absolutnie nic, wrecz przeciwnie. Zagladajac do rozpadajacych sie budynkow, probowalam odgadnac, co tu kiedys bylo. Wciaz staja tu, w nie najgorszym stanie, budynki gospodarcze, w ktorych zgaduje trzymano slonie. Czesc, zwlaszcza starych, rozpadajacych sie, drewnianych domow, porosnieta przez roslinnosc, wygladala zachwycajaco. Poniewaz, jak juz wspomnialam, nie zabralam ze soba do Medan ani odpowiedniego obuwia, ani stroju, na odkrywanie dzungli nie bardzo moglam sobie pozwolic. Tam, gdzie udalo mi sie przedrzec i wdrapac oczywiscie dotarlam, wiekszosc czasu spedzilam jednak w dawniej zagospodarpwanej czesci lasu. Przysiadlam pod drzewem, wyciagnelam ksiazke, ale nie zaczalam nawet czytac, gdyz calkowicie pochlonely mnie dzwieki dochodzace z lasu.

Oczywiscie Tahura to wiecej niz ogrodzony teren, bedacy kiedys glowna rozrywka turystyczna. Za ogrodzeniem roztacza sie piekny i potezny las, wlasciwy Park Narodowy. Niemniej nawet ten drobny, wydzielony, niegdys zagospodarowany fragment lasu ma swoj czar. Dla kogos, kto chce odetchnac na lonie natury z dala od ludzi, idealne miejsce.


Gdy nacieszylam sie spokojem, pooddychalam swiezym, wilgotnym i chlodnym powietrzem, postanowilam ruszyc dalej, w kierunku wodospadu Sikulikap. Wiedzialam, gdzie sie znajduje, gdyz polozony jest tuz przy trasie z Medan do Berastagi. Zlapalam angkot, ktory (doslownie) wyrzucil mnie w miejscu, gdzie sobie tego zyczylam. Wodospad ujrzalam z tarasu jednej z opuszczonych restauracji. Roztaczal sie stad widok na Sikulikap i otaczajacy go las. Zapragnelam zejsc w dol i spojrzec na kaskade wody z innej perspektywy. Zajelo mi sporo czasu znalezienie owego zejscia. Miejscowi wskazywali rozne kierunki i powoli zaczynalam watpic, czy uda mi sie tam dotrzec. Gdy tak szlam wzdluz ulicy, poszukujac dogodnego zejscia po stromym, porosnietym lasem zboczu, niespodziewanie zatrzymal sie przede mna chlopak na motorze. Odpowiedzialam na pytanie co tu robie, na co on zaoferowal, ze podrzuci mnie w miejsce ktorego szukam. W 5 minut pozniej bylismy na miejscu, ktore wczesniej minelam. Zadnego znaku, zadnej tabliczki informacyjnej, nic. Zakamuflowane tak, ze nic dziwnego, ze je przeoczylam. Podziekowalam i juz mialam odejsc, gdy za plecami uslyszalam wolanie 'czekaj!'. No i stalo sie, chlopak, ktory wyswiadczyl mi przysluge uznal, ze pojdzie ze mna. Nie pytajac wcale, czy mi to odpowiada. Na nic zdal sie moj protest. Stwierdzil, ze wlasciwie taki byl jego plan na dzis, ma duzo czasu i pojdzie ze mna. Dodal, ze to tez dla mojego bezpieczenstawa. Wierzcie, ze czulabym sie o niebo bardziej bezpiecznie sama, nie wspominajac o komforcie. Pomyslalm, trudno, pocwicze przynajmniej jezyk, gdyz moj nowy znajomy nie mowil po angielsku. Jak sie pozniej okazalo, po indonezyjsku takze mowil kiepsko, mieszajac go z jezykiem lokalnym, ktorego ja z kolei nie rozumialam. Kolega imieniem Adid, okazal sie byc bardzo bezposredni i chetny do pomocy, za kazdym razem, gdy na drodze pojawiala sie przeszkoda, wyciagal reke by mi pomoc. Ja z kolei za kazdym razem odmawialam grzecznie, mowiac ze sobie poradze. Ani w trakcie spaceru, ani na dole pod wodospadem, nie mialam szansy nacieszyc sie widokiem, gdyz moj towarzysz byl bardzo gadatliwy. Nie przeszkodzilo mu, gdy oswiadczylam, ze nic nie rozumiem z tego co mowi. Gadal i gadal. Nastepnie zaczal robic zdjecia – mnie. Oczywiscie bez pytania, czy mi to odpowiada. To u indonezyjczykow typowe, cos co wielu z nas nazwalo by brakiem taktu lub bezczelnoscia, tu jest na porzadku dziennym i nikt nie widzi w tym nic zlego. Pojecie prywatnosci nie istnieje w tym kraju, nie jesli jestes ‘bule’.


Pomimo, ze zazwyczaj jestem niebywale cierpliwa, nawet w kontakcie ze zbyt ciekawskimi osobnikami, tym razem mialam dosc, Adid rujnowal moj, tak dobrze zapowiadajacy sie, samotny dzien. Gdy wiec w drodze powrotnej zaproponowal, ze zabierze mnie tu i tam i w ogole wszedzie, gdzie tylko bede chciala, stanowczo odmowilam. Nieco zaskoczony, zaoferowal, ze w takim razie odwiezie mnie do Berastagi, bo tam sie wlasnie udaje. Zdawal sie nie przyjmowac lub nie rozumiec odmowy. Wyciagnelam telefon i udalam, ze odczytuje wiadomosc. Ten prawie wszedl mi na plecy by zajrzec od kogo ten sms. Zaspokajajac jego ciekawosc, otworzylam pierwsza lepsza wiadomosc od Cédrica, gdyz ten zazwyczaj pisze do mnie po angielsku i wymachujac mu telefonem przed nosem zaczelam wymyslac. Ze moj chłopak wlasnie jedzie do Berastagi z Medan, ze mamy sie tu spotkac, wiec nie ma mowy, zebym z nowym znajomym pojechala gdziekolwiek. Podzialalo, ale nie na dlugo… W to, co nastapilo pozniej sama bym nie uwierzyla, gdybym tego nie doswiadczyla. Adid poczatkowo rozczarowany, nie zaprzestal oferowania pomocy przy przekraczaniu powalonych drzew, wciaz wyciagajac w moim kierunku rece. Zaczal rowniez wypytywac mnie, o mojego wyimaginowanego chlopaka. Co robi, jak ma na imie, dlaczego jestem tu sama. Nastepnie wyznal, ze uwaga… zakochal sie we mnie, bo taka jestem piekna, madra i w ogole cudowna, i ze taka szkoda, ze kogos mam, bo on jest zainteresowany. Ba, ma nawet powazne zamiary i najchetniej by sie ze mna ozenil. No nie sciemniam! Ale najlepsze dopiero mialo nastapic… Gdy przelknal fakt, ze slubu nie bedzie, a przynajmniej nie ze mna, oswiadczyl, ze zaczeka ze mna na tego mojego chlopaka. Usiadziemy, zjemy lunch, napijemu sie kawy, porozmawiamy, a jak moj chlopak przyjedzie, wtedy nas zostawi. Nie moglam uwierzyc. Jednak jak to mowia, klamstwo ma krotkie nogi. Oczami wyobrazni widzialam jak lazi za mna przez caly dzien i ciarki przeszly mi po plecach. Juz mialam otworzyc usta, zeby grzecznie podziekowac za propozycje i odmowic, gdy nad moja glowa przeskoczyla malpa, jedna, pozniej druga i trzecia. Niewiedziec kiedy, znalezlismy sie w srodku grupy makakow lapunder (Pig tailed macaque, Macaca nemestrina). Sa to jedne z wiekszych makakow, podobnych rozmiarow, co makaki czubate (Macaca nigra). W naturze bardzo niesmiale, trudne w obserwacji. Te tutaj, zyja blisko ludzi i czesto odwiedzaja wioske w poszukiwaniu pokarmu. Nasza obecnosc nie zrobila na nich najmniejszego wrazenia. Bez przeszkod wiec, moglam im sie przyjrzec. Spedzilam dobre polgodziny obserwujac, po raz pierwszy, ten gatunek. Adid znudzony przysiadl na klodzie. Uznalam, ze to moja szansa. Nie spuszczajac wzroku z makakow powiedzialam mu, zeby wracal, ja tu zostane, kto wie jak dlugo to potrwa, szkoda jego czasu. Myslicie ze posłuchal? Doczekal az makaki przeniosly sie w teren, gdzie nie moglam juz za nimi pojsc i wrocil ze mna na gore. Zanim zdazyl sie odezwac, wyciagnelam w jego kierunku reke, powiedzialam: 'dziekuje bardzo, ale teraz chce usiasc sama, poczytac ksiazke i poczekac na mojego chlopaka'. Szybko dodalam raz jeszcze: ‘SENDIRI!’ co znaczy ‘sama’. Podzialalo. Stanowczosc w duzym natezeniu pozwolila mi znow zostac samej.

Zgodnie z tym, co powiedzialam natretowi, usiadlam w przydroznej kawiarni, wyciagnelam ksiazke, usmiechnelam sie sama do siebie i pograzylam w lekturze. Gdy skonczylam kolejny rozdzial, zlapalam busa i wrocilam do miasteczka. Wieczor standardowo spedzilam na tarasie, rozmawiajac przez telefon z Cédriciem, ktorego do lez ubawila moja historia. Zadzwonilam tez do domu. Ciekawe, ze ze wzrostem odleglosi i w miare uplywu czasu kilku minutowa rozmowa z mama, czy sms od taty cieszy tak bardzo :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz