piątek, 13 sierpnia 2010

wulkan Sinabung

Jest to jeden z dwoch wulkanow w Berastagi. Pierwszy – Sibayak, zdobylam sama, pol roku temu, gdy oczekiwalam na pozwolenia z Jakarty. Drugi, obiecalismy sobie z Cedrickiem, zdobyc wspolnie w blizej nie okreslonym terminie. No i nadszedl wreszcie ten dzien, gdy wrocilismy do miasteczka wlasnie w tym celu. Poza wspinaczka tradycyjnie zajadalismy sie owocami, zwlaszcza moimi ulubionymi mangis i marakuja, oraz roti cane keju, tj. smazonym chlebem z serem na slodko. Mmmm..., lubie Berastagi :).

Na marginesie uwaga. Jesli ktos z czytajacych bedzie kiedys w tym miejscu z zamiarem zdobycia Sinabung, z czystym sumieniem stwierdzam – przewodnik jest zbedny! Fakt, ze wspinaczka jest stroma, czesto sliska i osuwista, ale przy odrobinie uwagi i ostroznosci czlowiek jest bezpieczny. A te wszystkie opowiesci o zaginionych i umarlych mozna miedzy bajki wlozyc.



Wygasly wulkan Sinabung 2460m npm.

Widok z drogi na szczyt,
szczesliwie zrobilam zdjecia w drodze do krateru,
a nie w drodze powrotnej,
a to dlatego, ze sie pozniej zamglilo, zachmurzylo i rozpadalo...

Widok ze szczytu wulkanu na czesc krateru.


Z Cedrickiem, wreszcie dopelnilismy choc jednego z naszych planow :)
Warto bylo jechac taki kawal drogi.


Fragment krateru, Sinabung nalezy do stratowulkanow.

Zejscie bylo trudniejsze niz wspnaczka!


Droga powrotna do Ketambe. Odcinek 60 km pokonalismy w 3,5 godziny,
a na zdjeciu przyczyna. Tak oto prezentuja sie drogi w Polnocnej Sumatrze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz