piątek, 20 sierpnia 2010

13 sierpnia i to juz koniec...

Dzien w ktorym definitywnie oposcilam Indonezje. Z paszportem w reku i pozwoleniem na wyjazd z kraju stalam w kolejce do biura imigracyjnego na lotnisku w Jakarcie. I dopiero, gdy oficer urzedu imigracyjnego zapytal, czy wyjezdzam na dobre i pouczyl, ze jako nie mam juz KITAS wrocic tu moge jedynie na nowej wizie, dotarlo do mnie, ze to juz koniec.

Minal blisko rok od chwili mojego wyjazdu z Polski i oczywiscie ciesze sie na mysl spotkania z rodzina i znajomymi, ale nie ukrywam, ze powrot do kraju nieco mnie tez przeraza. W koncu dlugo mnie nie bylo, a rzeczywistosc w ktorej mialam okazje zyc i w ktorej swietnie sie czuje rozni sie od tej, do ktorej wracam.

Bede tesknic za lasem, makakami (tymi z Tangkoko i z Ketambe), nowymi przyjaciolmi i znajomymi. Za tymi wszystkimi miejscami, w ktorych bylam dluzej i krocej, za ludzka zyczliwoscia i nawet ta nadmierna ciekawoscia.

Czego nie bedzie mi brakowac? Ryzu 3 razy dziennie i wegetarianskiego jedzenia usmazonego na oleju po rybie! Wiecznego czekania na kolejne pozwolenia i wielu absurdalnych sytuacji, ktorych doswiadczylam zwlaszcza w instytucjach panstwowych. Choc, u nas w kraju absurdu przeciez nie brakuje, wiec w tym punkcie duzej zmiany nie odczuje :). No i strata statusu 'gwiazdy' bedzie pewna ulga, wreszcie bede przechadzac sie ulicami niezauwazona i nikt nie zawola za mna 'hello mister!'
Pisze tego posta z opoznieniem, juz z Europy, choc jeszcze nie z Polski, gdzie juz od kilku dni adaptuje sie do nowej rzeczywistosci. Musze przyznac, ze juz teraz wspominam to wszystko z pewnym sentymentem, wiec kto wie, czy warszawska jesien nie wywola we mnie tesknoty nawet za tym, co w codziennym indonezyjskim zyciu doprowadzalo mnie (wewnetrznie) do szalu. Dlaczego wewnetrznie? Bo w Indonezji niegrzecznym i nietaktownym jest okazywanie gniewu :) - powaznie mowie, to nie jest zart.

Zal wiec wyjezdzac, ale nie zegnam sie z Indonezja na dobre. Nie robie tego, bo wierze, ze jeszcze tu wroce. Choc spedzilam tu rok i zwiedzilam, wydawac by sie moglo, spory kawalek tego wyspiarskiego kraju, to wciaz nie widzialam tak wiele i w tylu miejscach nie bylam... Indonezja jest magiczna, i jak sie tu przyjedzie raz, to pozniej wielokrotnie sie powraca. I ja tez wroce, pewnie jeszcze nie raz... oby jeszcze nie raz!

Tu konczy sie moja roczna, fantastyczna przygoda i nadszedl czas na powrot do zycia, ktore zawiesilam na kolku w sierpniu 2009r.
Zatem jest to ostatni post. Dziekuje wszystkim czytelnikom i serdecznie Was pozdrawiam. Mam nadzieje, ze owe opowiesci i zdjecia przyblizyly Wam nieco Indonezje, jej kulture i mieszkancow. Zapewniem, ze trudno w slowach oddac urok tego kraju i tych wszystkich miejsc. Naprawde warto wybrac sie tu, zobaczyc na wlasne oczy i doswiadczyc na wlasnej skorze uroku kazdej z wysp. Goraco polecam i w razie potrzeby zawsze chetnie sluze rada :)!

Gdybym w tym ostatnim poscie miala sobie czegos zyczyc – zyczylabym sobie kontynuowac zaczeta tu historie!

SAMPAI JUMPA LAGI!!!

piątek, 13 sierpnia 2010

Nusa Lembongan

Widok z deptaku i wiekszosci hoteli na wyspie.
Tu akurat zachod slonca.



Skaliste wybrzeze wyspy Nusa Ceningan.


Codziennie o godzinie 10.00 zaczynal sie odplyw i do miejsca,
w ktorym mozna plywac trzeba sie przespacerowac
ok 300 m plantacjami trawy morksiej.


Dream Beach, wysokie fale i skaliste dno nie pozwalaly na plywanie.
Niemniej plaza tu jest urokliwa.

Hinduski cmentarz w stylu balijskim.


Rozgwiazda.
W trakcie odplywu mozna zobaczyc wiele z morskich istot spacerujac w plytkiej wodzie.


Zachod slonca w poblizu namorzyn.


Przyplyw, w jego trakcie wybralismy sie kajakiem
zobaczyc las mangrowy (namorzynowy).


Nic dziwnigo, ze ta wyspa slynie wsrod surferow.

Mielismy nurkowac, ale nie przewidzielismy odpywu.
Gdy pozniej pokonalismy w pletwach plantacje trawy morskiej,
mielismy okazje zobaczyc sliczna rafe, mnostwo ryb,
olbrzymiego weza wodnego, a i plaszczke (tym razem bull ray).

Wracalismy tu codziennie przez 3 dni.
Jest to jedno z najciekawszych (moim zdaniem) miejsc na wyspie.
Nusa Lembongan mnie nieco rozczarowala i poczatkowo nie chcialam tu zostac,
ale w ostatecznosci wspolnie zdecydowalismy zeby
te ostatnie dni wakacji spedzic na miejscu, nigdzie sie nie spieszac
i nie przemieszczajac.
Po dotychczasowych podrozach nalezalo nam sie troche lenistwa.
Decyzja okazala sie byc sluszna i z dnia na dzien coraz bardziej polubilam to miesce.

wulkan 3 jezior - Kelimutu

Widok z samolotu na wybrzeze Flores -w poblizu Ende.

Tiwu Ata Polo (Lake of old wicked, jezioro niegodziwych -
miejscowi wierza, ze po smierci dusze ludzki wedruja do jezior
i tak kazde z nich jest komus przeznaczone)

Tu pierwsze z jezior nad ktore dotarlismy,
pomimo mgly jego kolor wciaz robi wrazenie!

Jezioro Tiwu Ata Mbupu (Lake of Old People, jezioro starych ludzi)
w kolorze ciemnozielonym (na poczatku sierpnia 2010).
Jedno z nielicznych ujec, na ktorym mgla nie przyslaniala widoku.



Granica dwoch jezior.
Akurat w tym czasie byly w tym samym kolorze.
W prawym gornym rogu, na szczycie krateru – ja :).



Chcialoby sie tu zostac! Po mojej prawej - Tiwu Nua Muri Koo Fai
(Lake of young people, jezioro mlodych ludzi),
po mojej lewej - Tiwu Ata Polo.

A na koncu wyszlo slonce i odlonilo sie blekitne niebo.
W tej scenerii jeziora prezentowaly sie jeszcze lepiej!


Pola ryzowe w okolicy Moni.


Po godzinie 12.00 znow bylismy w powietrzu, tym razem w drodze do Ende. Zanim jednak wyjechalam Labuan Bajo, zdalam test z teorii nurkowania – Open Water, wiec teraz moge ow kurs dokonczyc w kazdym innym, certfikowanym miejscu. Ende, okazalo sie byc kolejnym miejscem, ktore nas zaskoczylo, a precyzyjniej – jego mieszkancy. W przeciwnosci do wszystkich innych misteczek w Indonezji, gdzie ‘bule’ wzbudzaja duze zainteresowanie, kazdy pyta o to, gdzie sie czlowiek wybiera i oferuje pomoc (nawet jesli tej sie nie oczekuje), tu, dla odmiany trudno uzyskac jakakolwiek informacje. Zaczepiona na ulicy osoba zwykle zniknie, nim zdazysz sie zorientowac i uzyskac odpowiedz na zadane pytani. I wierzcie mi po roku bycia w centrum uwagi, takie zachowanie szokuje :). Skutkiem tego, ze nie znalezlismy z lokalnymi wspolnego jezyka, nie udalo nam sie wypozyczyc motoru. Do Moni, misteczka w poblizu wulkanu, musielismy udac sie transportem publicznym. Szkoda, bo widoki po drodze zachwycajace! Na motorze mozna by sie zatrzymac, zrobic zdjecia, choc przyznac musze, ze drogi strome i krete stanowilyby spore wyzwanie.

Do Moni dotarlismy z zachodem slonca. Znalezlismy tanie zakwaterowanie, pozyczylismy motor, zjedlismy smaczna kolacje i udalismy sie spac, z ambitnym zamiarem pobudki o godzinie 4.00 nad ranem nastepnego dnia, by byc na szczycie wulkanu przed wschodem slonca.

Zanim zadzwonil budzik, ze snu wyrwal mnie deszcz. O wschodzie slonca moglismy zapomniec. Po godzinie 8.00 przestalo padac ale wciaz bylo mgliscie i pochmurno. Obawialismy sie, ze nie zobaczymy jezior, tak jak dziewczyna, ktora poznalismy w trakcie rejsu na Komodo. Niemniej wybralismy sie na Kelimutu z nadzieja, ze moze sie rozpogodzi. Na zdjeciach widac, ze bylo warto! I choc przez dobra godzine nie widzielismy nic – tak gesta mgla spowila szczyt wulkanu, to ok 12.00 chmury odslonily nieco nieba, a zza nich wylonilo sie nawet slonce. I choc 2 z 3 jezior byly w tym samym kolorze, a przeciez kazde powinno byc w innym, to i tak zachwycaly nas, z kazym na nie spojrzeniem. Jesli bede miala okazje, kiedys tu wroce. Kolor jezior zmienia sie z roku na rok, a czasem z miesiaca na miesiac. Wiec kazda kolejna wizyta tutaj bedzie zapewne inna od poprzedniej.

Komodo

Latajace lisy (nietoperz z rodziny Pteropodidae, Flying foxes)
z zachodem slonca udaja sie na zer, by powrocic w to samo miejsce o jego wschodzie.

Wschod sloca nieopodal wyspy Komodo.


Green viper drobny, a mimo to niebezpieczny.

Dwa warany pozywiajace sie sarna na wyspie Komodo.
Robi wrazenie! Zupelnie jak na filmie, tyle, ze o niebo lepiej!

Widok z Komodo.


Tuz przy wejsciu do Paru Narodowego Komodo.


Nic, tylko cieszyc oczy...




Drugi dzien rejsu spedzilismy na Komodo, nurkujac przy 'Pantai Merah' gdzie udalo mi sie zobaczyc mante oraz opalajac sie na lodzi i jedzac pyszne posilki. Te dwa dni, obfitujace w wrazenia, okazaly sie za krotkie. Z radoscia przedluzylibysmy rejs, ale niestety trzeba nam bylo wracac.
Pod wieczor, gdy wrocilismy do Labuan Bajo znalezlismy nowy hotel i pod wplywem impulsu zdecydowalam sie rozpoczac kurs nurkowania - Open Water. Konsekwencja czego bylo spedzenie 2 kolejnych nocy nad ksiazka i filami instuktazowymi, w celu podejscia do testu z teorii i rozpoczecia nurkowania. Caly nastepny dzien spedzilam znow na lodzi i w wodzie, ale tym razem z butla na plecach. Nurkowanie, oczywiscie jak kazdy inny sport wodny, mnie zachwycilo. Pozostaje mi wiec teraz dokonczyc pierwszy stopien i kto wie moze zaczac nastepne. To co pod woda - na dnie morz i oceanow zwlaszcza tu w poblizu Komodo, warte jest wydania nawet oszalamiajacej sumy pieniedzy!

Flores i Rinca

Labuan Bajo, na prozno szukac tu plazy...
Najlepiej znalezc zakwaterowania na jednej z dwoch wysp,
ktore oferuja bungalows, ale gdy my tam bylismy wszystko bylo juz zarezerwowane.
Po raz kolejny informacje z Lonley Planet bardzo minely sie z rzeczywistoscia.
Inna sprawa, ze lepiej podrozowac po Indonezji po szczycie sezonu turystycznego:
spokojniej, przyjemniej i o niebo taniej!

Zachod slonca w Labuan Bajo, widok z tarasu hotelu ‘Losmen Matahari’.
Jesli ktokolwiek mysli wybrac sie na Flores
niech omija to miasteczko z daleka!
Nie jest prawda, ze nie ma tu turystow, a sama miejscowosc jest urokliwa!
I chociaz jest to glowne miejsce,
skad mozna wyskoczyc na Komodo i Rince,
to mozna sie tez na te rejsy zalapac z Lomboku lub Bali, i to osobiscie polecam.
No chyba, ze sie nurkuje... Podwodne zycie wynagrodzi kiepskie
i drogie zakwaterowanie oraz przygnebiajaca atmosfere tego miasteczka :).


Z chwila opuszczenia portu w Labuan Bajo zaczyna sie inny swiat.
Jak okiem siegnac wszedzie mniejsze i wieksze,
malownicze wysepki posrod blekintej wody.


Oczywiscie i na Rincy mozna spotkac wszechobecne makaki jawajskie
(Long-tailed macaque, Macaca fasciculris).
Tym nawet warany nie straszne :).


Szybka bestia i nieco niesmiala, a to akurat moze i dobrze :)


Kolejny, duzy mieszkaniec wyspy - Bawol domowy (water buffalo, Bubalus bubalis).


Na wyspie Rinca.


Tak, przede mna lezy waran :).
Niesamowite zwierze!


Waran z Komodo (Komodo dragon, Varanus komodensis),
ten konkretny akurat na wyspie Rinca.


'Pantai Merah', nurkowanie, nawet jesli tylko z maska, tutaj najlepsze!
Barwne i roznorodne podwodne zycie zapiera dech w piersiach.
W tym samym miejscu nastepnego dnia widzialam
i plywalam z manta (manta ray, Manta birostris),
najwiekszym przedstwicielem rodziny mant!!!
REWELACJA!


Zachod slonca...


Na Flores, o ktorej naczytalam sie tyle, ze nie pozostalo nic innego jak pojechac i zobaczyc na wlasne oczy, wyruszylismy 30 lipca z Jakarty. Po tym jak Cedric zapomnial naszych biletow lotniczych z Bogor i na poklad samolotu weszlismy tylko dzieki temu, ze wczesniej zrobilam ich kopie, o 6.40 wzbilismy sie w powietrze. Druga czesc wakacji oficjalnie sie rozpoczela.
W Denpasar na Bali udalo nam sie kupic bilet na Flores, dokladnie na 10 minut przed odlotem samolotu! Tym sposobem o 11.30 bylismy na rajskiej wyspie. Nasze oczekiwania zostaly zmiazdzone z chwila, gdy dotarlismy do centrum Labuan Bajo. Coz to jest za okropne miejsce, duzo by pisac. Jeszcze tego samego dnia zdecydowalismy sie na 2 dniowy rejs na Komodo i Rince z noclegiem na lodzi. A takze zaplanowalismy kolejny punkt wyprawy – wulkan Kelimutu. Z zakupionymi biletami, za kolejne setlki tysiecy rupii mielismy przed soba 2 niesamowite dni rejsu... i w perspektywie wyprawe do jednego z najslawniejszych wulkanow w Indonezji.

wulkan Sinabung

Jest to jeden z dwoch wulkanow w Berastagi. Pierwszy – Sibayak, zdobylam sama, pol roku temu, gdy oczekiwalam na pozwolenia z Jakarty. Drugi, obiecalismy sobie z Cedrickiem, zdobyc wspolnie w blizej nie okreslonym terminie. No i nadszedl wreszcie ten dzien, gdy wrocilismy do miasteczka wlasnie w tym celu. Poza wspinaczka tradycyjnie zajadalismy sie owocami, zwlaszcza moimi ulubionymi mangis i marakuja, oraz roti cane keju, tj. smazonym chlebem z serem na slodko. Mmmm..., lubie Berastagi :).

Na marginesie uwaga. Jesli ktos z czytajacych bedzie kiedys w tym miejscu z zamiarem zdobycia Sinabung, z czystym sumieniem stwierdzam – przewodnik jest zbedny! Fakt, ze wspinaczka jest stroma, czesto sliska i osuwista, ale przy odrobinie uwagi i ostroznosci czlowiek jest bezpieczny. A te wszystkie opowiesci o zaginionych i umarlych mozna miedzy bajki wlozyc.



Wygasly wulkan Sinabung 2460m npm.

Widok z drogi na szczyt,
szczesliwie zrobilam zdjecia w drodze do krateru,
a nie w drodze powrotnej,
a to dlatego, ze sie pozniej zamglilo, zachmurzylo i rozpadalo...

Widok ze szczytu wulkanu na czesc krateru.


Z Cedrickiem, wreszcie dopelnilismy choc jednego z naszych planow :)
Warto bylo jechac taki kawal drogi.


Fragment krateru, Sinabung nalezy do stratowulkanow.

Zejscie bylo trudniejsze niz wspnaczka!


Droga powrotna do Ketambe. Odcinek 60 km pokonalismy w 3,5 godziny,
a na zdjeciu przyczyna. Tak oto prezentuja sie drogi w Polnocnej Sumatrze.


czwartek, 12 sierpnia 2010

Motorem po Sumatrze - Danau Toba

Z gory sie wytlumacze, ze wakacyjnych wrazen bylo tak duzo, a ponadto w ktoryms momencie zmuszona bylam wyslac komputer do serwisu (z czym, na marginesie wiaze sie dluga i skomplikowana historia oczywiscie), wiec na pisanie na biezaco czasu absolutnie nie mialam.

Poniewaz wakacje byly swietne, nie chce tej czesci mojego pobytu w Indonezji pominac. Z tegoz wzgledu zamiast dlugich opisow beda zdjecia. Zaczynam od Sumatry - podrozy motorem najpierw do Danau Toba a nastepnie Berastagi. Ta czesc wakacji trwala zaledwie 5, bardzo intensywnych, meczacych ale wspanialych dni!



Zazwyczaj te samochody sluza jako transport publiczny.
Takim pojazdem zwykle dostawalam sie z Ketambe do Kutaczane,
(jesli oczywiscie nie mialam motoru).
Tu dobry dowod na to, ze nic nie ma w Indonezji
tylko jednego przeznaczenia, a rzeczy uzywa sie w zaleznosci od potrzeb,
wykazujac przy tym spora elastycznosc.


Po calym dniu jazdy i wymuszonej przerwie na naprawe zlapanej gumy,
wreszcie ok. godziny 17.00
naszym oczam ukazal sie cel podrozy.
Wciaz jeszcze odlegly, za to bardzo zachecajacy.
Z tego miejsca do wyspy Samosir prowadzi kreta,
stroma i nie najlepszej jakosci, droga.
Na szczescie pokonalismy ja zanim zrobilo sie ciemno.

Samosir, to wyspa pochodzenia wulkanicznego,
polozona na jeziorze,
ktora w jednym punkcie polaczona jest z ladem za pomoca mostu.
Pangururan, to jedyne miejsce, z ktorego mozna sie dostac na nia droga ladowa.
Z Prapat, ktory jest glownym miejscem wypadowym na wyspe,
trzeba wsiasc na prom i spedzic na nim prawie godzine.
To jezioro jest naprawde olbrzymie.


Spokojne wody Danau Toba.
Najwiekszego jeziora w poludniowo-wschodniej Azji,
piatego co do wielkosci na swiecie.
Robi wrazenie....


To. co zobaczylam po przebudzeniu.
Gdy poprzedniego dnia dojechalismy do Tuk Tuk bylo juz ciemno.
I choc wiedzialam, ze nasz hotel znajduje sie tuz nad jeziorem,
ten oto widok bardzo mnie ucieszyl.

Bawoly sa tu tak popularne, jak w innych regionach krowy
i tak jak one czesto – przechadzaja sie srodkiem ulicy.

Zeby zobaczyc styl architektury Batakow, nie trzeba udac sie do muzeum.
Na calej wyspie Samosir, znajduje sie mnostwo przykladow tego budownictwa.

Jeden z wielu tadycyjnych tancow Batakow.

To zdjecie wyglada jak obraz, dlatego je tak lubie.
Niedlugo po tym jak zostalo zrobione, zaczal sie barwny zachod.


Zachod slonca – widok z Tuk Tuk.

Trasa z Prapat do Berastagi.W tle jezioro Toba.
Tak naprawde w trakcie tej wyprawy bylam niemal w 100% pasazerem.