środa, 12 maja 2010

powrot do lasu

Minal kolejny tydzien. Emma wyjechala zostawiajac pustke w domu i wielu zasmuconych indonezyjczykow, ktorzy do dzis ja wspominaja. Zanim wyjechala zorganizowala dla wszystkich rafting (w ktorym nie wzielam udzialu, z powodu niedawnego urazu, wykazujac sie szczytem rozsadku i ostroznosci, chociaz tylko ja wiem jak duzo kosztowalo mnie zduszenie tej rosnacej checi dolaczenia do wszystkich). W noc przed wyjazdem zorganizowala tez swoja pozegnalna impreze. Przygotowalismy spaghetti i inne pysznosci, przy ognisku i dzwieku gitar wspominalismy czas Emmy w Ketambe.

Powrot do lasu poczatkowo meczacy i bolesny (wczesne wstawanie i dlugie dni w lesie) okazal sie bardzo satysfakcjonujacy. Odkrylam jednak, ze objawil sie u mnie nowy lek - przed spadajacymi galeziami, owocami itp. Troche mnie to irytuje, nie ukrywam, wiec staram sie z nim walczyc.

Ponadto w tym tygoniu znow nastapil dzien wezy. Najpierw spotkalismy w lesie kobre (choc nie ma na to 100% pewnosci, gdyz nie okreslony zostal jej gatunek), a wieczorem do obozu zawital pyton, ktorego Cedric obejrzal z nazbyt bliska biorac go do reki. Rozzloscil gada znacznie i mnie przy tym rowniez, nie tyle faktem, ze ryzykuje ukaszeniem, a raczej tym, ze niepokoi zwierze. Czego oczywiscie nie zrozumial wytykajac mi przesade i tlumaczac, ze lubi weze. Ja lubie malpy, nie lapie ich jednak i nie glaszcze... Nie zrozumial, natomiast wyraznie zdowolony byl, ze wszyscy zauwazyli, fakt, iz nie boi sie wezy, faceci... ci zawsze musza sie popisywac.

No i mielismy kolejne trzesienie ziemi. Bylam w tym czasie w lesie i gdyby nie sms od taty i Emmy w ogole nie wiedzialabym, ze mialo miejsce. Nie poczulismy nic, choc osoby przebywajace w obozie odczuly lekkie wstrzasy. Trzesienie mialo sile 7,4 stopni w skali Richtera i nastapilo w niedziele 9 maja. Ziemia zatrzesla sie na 220 km na polnocny wschod od Banda Aceh, wydano ostrzezenie przed tsunami.

Tak po krotce przedstawia sie ubiegly tydzien. Wczoraj przyjechala Kristen, ktora poznalam w Sebangau, gdy odwiedzilam Kalimantan w listopadzie 2009r. Zamieszkala ze mna wiec znow mam towarzystwo. Cedric pojechal do Medan zalatwiac nasze pozwolenia, o tak, znow zaczyna sie zabawa z pozwoleniami, ciekawe co przyniesie tym razem? Ponadto przyjezdza w odwiedziny jego dziewczyna, wiec wybiera sie na wakacje i ja zostalam oddelegowana do pilnowania projektu, ludzi i generalnie musze sie wszystkim zajac. Takze zgaduje nadchodzace 2 tygodnie beda obfitowac w nadmiar zajec :).

Tym krotkim sprawozdaniem koncze, gdyz upal jest nie do zniesienia i motor zaparkowany przed kawiarenka inernetowa az krzyczy, by na niego wsiasc i wrocic do chlodniejszego, przyjemniejszegi i spokojniejszego Ketambe, nie pozostaje mi wiec nic innego jak ruszyc w droge :).

środa, 5 maja 2010

Tydzien zwolnienia...

Na skutek wypadku zostalam uziemiona w obozie na tydzien. Zanudzilabym sie nic nie robiac wiec pierwszego dnia wysprzatalam calutki dom. Przez nastepne wklepalam zebrane dotychczas dane do komputera, wprowadzilam kilka ulepszen w naszym malym laboratorium, dokonalam inwentaryzacji sprzetu, zajelam sie przygotowywaniem, opisywaniem i katalogowaniem zebranych prob. Szczesliwie koniecznosc pozostania w obozie nie pozbawila mnie widoku zwierzat. Orangutany, siamang, 2 gatunki lutungow i oczywiscie makaki odwiedzaly oboz codziennie, wiec pod tym wzgledem nie mam na co narzekac. Niemniej teskno mi za dniami spedzanymi w lesie. Rozleniwilam sie przez ten ostatni tydzien, spanie do pozna i nadmiar siedzacej pracy juz za 2 dni odczuje bolesnie, gdy przyjdzie mi wstac o godzinie 5.00 rano i wedrowac kilkanacie godzin w slad za makakami.

Zbliza sie dzien wyjazdu Emmy. Przez minione dni obserwowalam ja kszatajaca sie po domu, organizujaca rzeczy i przygotowujaca do wyjazdu. Nie bardzo moge sobie wyobrazic jak to bedzie gdy zostane sama w tym wielkim domu. Pewnie nagle okaze sie, ze mam calkiem sporo czasu. Nikt nie zatrzyma mnie w w polowie jakiejkolwiek czynnosci rozmowa, do tego stopnia, ze po godzine nie wiem nawet co mialam zrobic. Tak sie zlozylo, ze z Emma mamy zawsze million tematow do omowienia. Nie zapomne miny Cédrica, gdy jednego razu ucielam rozmowe z nim twierdzac, ze chce jak najszybciej wziac prysznic i zjesc kolacje, gdyz umieram z glodu i padam ze zmeczenia. Gdy po godzinie przekroczyl prog naszego domu i zastal nas w drzwiach lazienki mnie wciaz w stroju lesnym, a Emme w reczniku nie mogl uwierzyc wlasnym oczom. A z nami tak juz jest, gdzie sie spotkamy niezaleznie od okolicznosci musimy wymienic przynajmniej kilka informacji, a ze wiele tematow laczy sie ze soba, a czas uplywa nieposrzezenie, tak wiekszosc czasu spedzilysmy na rozmowach. Efektem tego obie mamy olbrzymie zaleglosci w pisaniu bloga i/lub pamietnika, przegladzie literatury fachowej, a raporty dla instytucji, ktore zezwalaja nam na pobyt w Ketambe, piszemy na ostatnia chwile.

Ostatnio popadlam w nastroj depresyjny, a wszystko za sprawa zbyt szybko uplywajacego czasu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze moj czas tutaj dobiegnie konca, i to szybciej niz bym sobie tego zyczyla. Juz mamy maj, czyli 3 miesiace prawie za mna, co znaczy tez, ze musze przysiasc i napisac raport. Poza tym Cédric szuka juz nowego asystenta i panowie zaczynaja planowac moje urodziny, ktore wcale nie tak predko, przynajmniej ja lubie tak o zblizajacej sie 27ce myslec. W dodatku Kasia z Ula pytaja kiedy wracam i jak ukladamy nasza sytuacje mieszkaniowa w Warszawie. Rodzice i dziadkowie pytaja o to samo, choc raczej w kontekscie, kiedy sie wreszcie ustatkuje i zajme czyms powaznym. To myslenie o przyszlosci blizszej, jak i tej odleglej nie wychodzi mi wcale na dobre. Te wszystkie znaki i sugestie nie pojawiaja sie bez powodu i gdzies w glebi duszy wiem, ze moze nie tylko myslec o tym wszystkim trzeba zaczac, ale takze dzialac... No ale to moze od jutra :).

Burza 26go kwietnia

Kuchnia, a raczej to co z niej zostalo.
Aktualnie w odbudowie.


Runelo wiele poteznych drzew.


Skutki burzy w lesie.
Aktuialnie wiekszosc transektow jest zablokowana
i poruszanie sie po lesie zostalo mocno utrudnione.


Tajemnica jest dla mnie, jaka pore mamy aktualnie w tej czesci Sumatry. Jedni twierdza, ze deszczowa wlasnie sie konczy, inni, ze dopiero zacznie. Osobiscie sklaniam sie ku tej drugiej opinii, tak cos czuje, ze ten deszcz co tu dotychczas spadl, to jedynie zapowiedz tego, co nas czeka.

Jedno z wielu oberwan chmury nastapilo w zeszly poniedzialek. Zaczelo sie jak zwykle od grzmotow w srodku dnia, gdy z bezchmurnego jeszcze nieba lal sie zar. Okolo 16.00 zerwal sie wiatr i w ciagu minuty zrobilo sie ciemno. Jako, ze z racji wypadku, jestem uziemiona w obozie z przykazem odpoczynku i relaksu, bylam akurat w domu. Ogladalam 'Scrubs', na malutkim ekranie mojego rozowego cuda, gdy zaczely trzaskac okiennice, a z nieba polaly sie strugi deszczu. Pomyslalam o tych, co w lesie. Wysylalam wlasnie smsa do Emmy i Cédrica, zeby wracali do obozu, w chwili, gdy uslyszalam pierwsze walace sie drzewo. Nim zdazylam wyslac wiadomosci tych trzaskow nastapilo znacznie wiecej. Olbrzymi konar runal na sasiedni dom, zaraz potem tuz przed moim wejsciem spadl kolejny, Gdzies w oddali polozylo sie znacznie wieksze drzewo. Zaczelam myslec co w takiej sytuacji nalezy zrobic, jak powinno sie zachowac. Przeczekac w domu, gdzie dach niewatpliwie stanowi pewna ochrone, czy szukac schronienia na zewnatrz, gdzie przynajmniej widac skad spadnie nastepna galaz, czy ktore z drzew runie i z ktorej strony. Zanim podjelam decyzje zadzwonil Cédric z pytaniem gdzie jestem. Powiedzial, ze wszyscy gromadza sie nad rzekam wiec, zebym tam przyszla. Dodal, ze kuchnia jest zniszczona. Zlapalam poncho, latarke i oposcilam suche schronienie. Na zewnatrz natknelam sie na Soharto, ktory sprawdzal kazdy z domow i prowadzil cos na ksztalt ewakuacji. Spotkalam Adama, ktory tak jak ja ogladal film i jednoczesnie zerkal przez okno monitorujac olbrzymie drzewo tuz obok jego domu. Udalismy sie w trojke nad rzeke pokonujac po drodze mnostwo polamanch konarow. Wciaz padalo, ale wiatr ustal. Krajobraz jak po bitwie dopelnil widok na wpol zawalonej kuchni. Nad rzeka zgromadzili sie wszyscy, ktorzy w tym czasie przebywali w obozie: Dina, Sulas, Baby, Cédric, Salim, Adam, Soharto i ja. Nikt nie mial zadnych wiadomosci od Emmy, Romy i Sumur, ktorzy utkneli w lesie. Deszcz wciaz padal, ale najgorsze wydawalo sie byc za nami. Isa – manager obozu, pojawil sie rowniez i obalil pomysl przeprawy przez rzeke do wioski. Wlasnie stamtad wracal, drzewa zablokowaly jedyna w wiosce droge. Poza tym po obfitym deszczu, woda w rzece gwaltownie przybrala zarowno na objetosci jak i sile.

Deszcz powoli ustal, wrocilismy do obozu i zaczelismy prace porzadkowe. Zniszczone zostalo strategiczne miejsce – kuchnia. Robilo sie pozno i chyba nikt z nas nie spodziewal sie w tym dniu kolacji. Emma dotarla do obozu po godzinie. Okazalo sie, ze zanim zaczela sie burza, orangutan, ktorego obserwowala z chlopakami, zszedl na wysokosc ok. 5 m nad ziemia i udal sie w miejsce, gdzie nie bylo drzew, a wylacznie platanina lian. Tym samym cala czworka troje ludzi i jeden czlowiek lasu (orang hutan w jezyku indonezyjskim znaczy wlasnie czlowek lasu) przeczekali najgorsze w bezpiecznym miejscu.

Kolacje choc skromna zjedlismy wspolnie w nowej, prowizorycznej kuchni w jednym z domow. Humory dopisywaly. Nikt nie roztrzasal tego, co sie stalo. Tak to juz przeciez jest, natura rzadzi sie swoimi prawami i niczego nie oszczedza. Nikomu nic sie nie stalo wiec byl to wystarczajacy powod do radosci, a kuchnie trzeba bedzie zwyczajnie odbudowac. Jakiez to inne podejscie od tego znanego z kraju czy Europy? I o ilez lepsze!

Ta krotka, acz porywista burza, deszcz zamieniajacy leniwa rzeke w rwaca i wburzona mase wody, wiatr lamiacy potezne drzewa jak zapalki i orangutan przewidujacy to wszystko z duzym wyprzedzeniem i znajdujacy schronienie, to wszystko dowodzi potegi natury. Wobec ktorej my jestesmy czesto bezradni i nie wiemy jak sie zachowac. Czy Emma z chlopakami lub ktokolwiek z nas, bedac w taka pogode w lesie samemu, bez towarzystwa orangutanow, malp czy innych zwierzat wiedzialby gdzie sie zaszyc? Smiem twierdzic, ze nie. Smiem twierdzic, ze wyobrazenie, jakie mamy o wlasnym gatunku, jest mocno wyidealizowane i z calym rozwojem cywilizacyjnym uwstecznily sie w nas podstawowe umiejetnosci odczytywania sygnalow natury i reagowania na nie.

25 kwietnia

O tak! Oczywiscie, ze mam zdjecia ze szpitala :).
Nie mialam co prawda wlasnego aparatu ale Ahmed,
jak wiekszosc indonezyjczykow ma wypasny telefon,
wiec na moja prosbe zrobil kilka fotek.
Na zdjeciu ja, Cedric (ktory w tym czasie komentowal
moja chec uwiecznienia tej chwili) i zaledwie 1/3
z obecnego tam personelu medycznego oraz
przypadkowych przechodniow, ktorzy sie nami zainteresowali.

Dzien zaczal sie jak kazdy inny. Ruszylam do lasu pelna zapalu. Ostatni dzien tygodnia, a my wciaz nie mielismy zebranych wszystkich prob i trzeba sie bylo przylozyc. Tuz przed godzina 11, gdy Chung Lee znow zniknal, po tym jak udalo mi sie go obserwowac przez 30 min, zbieralam kolejna probe. Nad glowa uslyszalam znajomy dzwiek spadajacego owocu. Jak do tej pory zadna z czesto spadajacych galezi, jeszcze mnie nie trafila, wiec przekonana bylam, ze tym razem bedzie podobnie. Niemniej mialam wrazenie, ze ow owoc spada dokladnie nad moja glowa. Powstrzymalam sie od spojrzenia w gore, z czego jestem dzis bardzo zadowolona, zaczelam tez unosic rece nad glowe. Niestety na te czynosc braklo mi czasu. Analiza sytuacji i odpowiednia reakcja na nia okazaly sie byc wolniejsze od sily grawitacji. W sam czubek mojej glowy uderzyl z duza sila, sporych rozmiarow owoc liany. Mniejszy nieco od kokosu, ale rownie twardym. W uszach mi zadzwonilo, ale jakims sposobem ustalam i calkowicie skupilam sie na tym, by nie stracic przytomnosci. Domylam sie, ze jest to cos czego kontrolowac sie nie da, ale wlasnie oberwalam w glowe, wiec trudno wymagac racjonalnego myslenia. Przytomnosci nie stracilam. Nastepnie calkowicie pochlonal mnie bol, przez co nie zwrocilam nawet uwagi na to, ze krwawie. Salim z przerazeniem w oczach mnie o tym poinformowal. Przez glowe przebieglo mi mnostwo mysli wiekszosc raczej pesymistycznych. Stanowczo za duzo naogladalam sie 'Grey's Anatomy' i przed oczami stanely mi te wszystkie krwiaki, wstrzasy i urazy mozgu. Poza tym widok wlasnej krwi nieco mnie otrzezwil i oswiadczylam, ze musze wrocic do obozu. Salim pospieszal mnie, bym zostawila wszystko i ruszyla do razu, obiecal zabrac moja lornetke, handheld i plecak. Ledwo ruszylam uslyszalam za soba Salima, ktory nie mogl sie zdecydowac i na zmiane pospieszal mnie i spowalnial: 'Anna pelan-palan, hati-hati', 'Anna mungkin lebih capat' ('powoli i ostroznie' oraz 'moze nieco szybciej') i tak na zmiane. Z drogi zadzwonilam najpierw do Cedrica, zeby poinformowac go o wypadku oraz fakcie, ze wracam do obozu. Nastepnie nie myslac zupelnie jak wczesna pora jest w Polsce zadzwonilam do mamy. Wciaz mialam w glowie mozliwe skutki takiego uderzenia, wiec wolalam uprzedzic rodzicow, ze mialam wypadek i ze poki co wszystko ze mna ok. Juz z obozu zadzwonilam tez do mojego ubezpieczyciala, poinformowac, ze bede korzystac z pomocy lekarskiej.

Z Cédrickiem spotkalam sie w obozie. On z Julie obejrzeli moja glowe. Postanowilismy jechac do szpitala w Kutacane z perspektywa wyprawy do Medan. Znajomy z wioski zawiozl nas swoim samochodem. Dwa razy zapytal mnie czy na pewno chce isc do szpitala, czy wole do lekarza przy aptece. Zdecydowalismy sie na szpital, gdzie oczywiscie wzbudzilam zainteresowanie. Cédric uznal, ze nie jest ze mna tak zle, skoro w pierwszej kolejnosci oburzylam sie na stwierdzenie 'hello mister' tlumaczac, ze zaden ze mnie Mister i jesli chca mnie tytulowac zgadzam sie na Miss :). Poniewaz pochlonela mnie mysl, ze moze sie pojawic w glowach medykow pomysl o szyciu rany, nie zauwazylam nawet, kto co robi, kto jest lekarzem i jak wyglada ten szpital. Dopiero pozniej dotarlo do mnie jakiej fachowej i kompleksowej opiece oraz pomocy medycznej sie poddalam. Zdaje mi sie, ze musialam byc w szoku, bo chyba nie zdecydowalanbym sie na ten zabieg, ktory mi zaaplikowano, bedac w pelni przytomna umyslowo. Otoz, oplukano mi rane i wlosy z krwi, ale nie zbyt dokladnie. Nastepnie zaczeto wycinac wlosy wokol rany. Gdy Cédric powiedzial: 'wyciagneli igle' gwaltownie podnioslam sie z lezanki i oswiadczylam, ze ten sprzet nalezy trzymac z dala ode mnie. Trzy razy upewnialam sie, ze to szycie przy ktorym sie uparli jest niezbedne. Tych co nie wiedza musze tu uswiadomic, ze jestem w stanie poddac sie wielu zabiegom tak dlugo jak nie wymagaja one uzycia igiel. Od kiedy pamietam zawsze sie ich balam i unikalam z calych sil. Poniewaz pojawilo sie owe zagrozenie otrzasnelam sie nieco z szoku i zaczelam rozgladac. Wokol mnie platalo sie mnostwo mlodych ludzi w fartuchach, stanowczo za mlodych na lekarzy, na pielegniarzy rowniez. Jedyny lekarz obecny oposcil swoj gabinet na kilka minut i udzielajac komus instrukcji wypalil za moimi plecami papierosa. Tylko i wylacznie dlatego, ze Cédric byl ze mna i obejrzal moja rane dokladniej niz ktokolwiek w tym szpitalu stwierdzajac, ze wciaz krwawi wiec szycie jest konieczne, poddalam sie zabiegowi. Zostalam znieczulona, choc nie wystarczajaco, nie czekajac nawet az anestetyk zacznie dzialac, zabrali sie do szycia. Jedyne pytanie jakie mi zadano w tym szpitalu nie dotyczylo mojego samopoczucia czy okolicznosci wypadku. Jedno jedyne pytanie jakie padlo brzmialo: 'to twoj maz?' ze wskazaniem na Cédrica. Nie zaswiecono mi latarka w oczy, nie przeprowadzono absolutnie zadnych testow ani nie zalozono karty w szpitalu. Natomiast owszem wypisano mi rachunek :).

Gdy oposcilismy szpital i wykupilam leki ktore tez okazaly sie byc nieco przypadkowe (antybiotyk, multiwitaminy i leki przeciwbolowe), ruszylismy w droge powrotna do Ketambe. W samochodzie Ahmed powiedzialnam, ze miejscowi nie lubia tego szpitala. Wszyscy chodza do lekarza przy aptece, gdyz w szpitalu za duzo studentow i praktykantow. Po raz kolejny okazalo sie, ze w Indonezji jest odwrotnie niz wszedzie indziej :). Leczy sie tylko objawy zewnetrzne pomijajac zupelnie to, co wewnatrz organizmu. Jak czegos nie widac, mozna to zignorowac. A lekarze specjalisci nie pracuja w szpitalach, co wyjasnia lek miejscowych przed ta instytucja. Zetknelam sie z tym strachem juz kilka razy i dopiero teraz rozumiem skad sie bierze.

Szczesliwie dzis mija 6 dni a ja czuje sie dobrze. Po konsultacjach telefonicznych z lekarzem ze szpitala miedzynarodowego w Medan oraz z informacji przekazanych od lekarza z kraju wynika, ze mialam sporo szczescia i skonczylo sie na guzie i kilku szwach. Jedyny problem, to ze nudze sie troche, gdyz zalecono mi odpoczynek. Tesknie za lasem i moimi makakami, chce do nich jak najszybciej wrocic.

wizyta Julie

Ja w pracy. Foto by Julie.

Niedlugo po tym, jak wyjechala Nicole, z odwiedzinami zapowiedziala sie nastepna osoba z Tangkoko, tym razem Julie. Poniewaz moj komputer zaniemogl udalam sie do Medan w celu zakupu nowego. Towarzyszyl mi Cédric, ktory rowniez w miescie musial zalatwic sporo spraw. Nasz wyjazd do Medan i przyjazd Julie zbiegly sie w czasie, dlatego do Ketambe wrocilismy w trojke. Byl to akurat 21 kwietnia, urodziny Cédrica. Na wieczor zaplanowalismy impreze w wiosce. Dolaczyli do nas Emma z Adamem i w piatke zjedlismy pyszna kolacje w 'Friendship'. Swietowalismy podwojnie, takze zalegle urodziny Adama. Fajnie sie tak czasem wyrwac we wlasnym gronie. Moze zle to zabrzmi, ale od czasu do czasu, kazdy z nas potrzebuje przerwy od ciaglego przystosowywania sie do panujacych obyczajow. No i nie ukrywam, kazdy z nas z usmiechem na ustach oraz radoscia w oczach saczyl napoje nisko i wysoko procentowe :). Julie zamieszkala z nami w stacji, gdyz udalo sie jej zalatwic w pore wszystkie pozwolenia. Przez kolejne dni wybierala sie do lasu na zmiane ze mna i z Cédriciem. Zachwycil ja las, orangutany, lutungi i makaki. Spodobala sie stacja, rozczarowala natomiast jakosc jedzenia. Zupelnie inna bajka jesli porownac z wypasnym menu z Tangkoko :).