sobota, 31 października 2009

30 pazdziernika

Od lewej Cuci, Daphné, Susi, ja i Maria

Jedna z gier, ktore Nicole wymyslila, by urozmaicic wieczor.
Elementem tej gry byl alkohol oczywiscie ;)
Od lewej (gora) Daphné, Nicole, Deidy, (dol) Maria, Julian, no i ja :)
(fot. by Nicole)

Halloween Party!!! Zorganizowane przez Nicole. Zabawa przednia!!!

czwartek, 29 października 2009

27 pazdziernika

Calkiem pokazny pyton, pierwszy jakiego widzialam w tutejszym lesie.


Dzien z grupa PB, na koniec ktorego makaki znalazly pytona. To drugi waz jakiego spotkalam w lesie i pierwszy pyton. Duzy i piekny!

Tankgoko, coz to jest za miejsce! Kazdy dzien tutaj przynosi cos nowego, kazdy dzien jest inny, kazdy dzien jest ekscytujacy! Zastanawiam sie, czy jest jakis limit radosci, jakiej mozna doswiadczyc. Na zakonczenie niemal kazdego dnia mysle, ze juz lepiej byc nie moze. A nastepnego przekonuje sie, ze jednak sie mylilam!

25 pazdziernika

Z Andrim po udanej wspinaczce.
Odziani w stroje sluzbowe - Macaca nigra Project t-shirt :)

We wnetrzu drzewa, widok z samej gory. (foto by Andri)

Nic nie zapowiadalo dobrego dnia. Od samego rana lalo. Wiekszosc z nas miala dzis dzien wolny, ale z powodu pogody nikt nie byl w najlepszym humorze. Kazdy znalazl sobie cieply kat i drzemal. Na szczescie po poludniu przestalo padac i nawet wyszlo slonce. Ade, przyslal smsa, ze jest glodny i czy ktos moglby mu przyniesc, do lasu, cos do jedzenia. Jedyny obecny w tym czasie w obozie Andre zgodzil sie cos przygotowac, ale postawil warunek, ze do lasu pojdzie wylacznie w czyims towarzystwie. Jako ze, mialam juz dosc siedzenia w jednym miejscu zgodzilam sie pojsc z nim, w zamian za lekcje jazdy na motorze. Gdy dotarlismy na miejsce i Ade zaspokoil swoj glod nasza misja dobiegla konca. Niemniej ani ja, ani Andre nie chcielismy tak od razu wracac do obozu. On chcial obserwowac ptaki, a ja zobaczyc drzewo, oplecione lianami, na ktore mozna sie po nich wspiac (jedna z tutejszych atrakcji). Poszlismy obejrzec to drzewo, po drodze szukajac ptakow, tym sposobem oboje bylismy zadowoleni. Gdy wreszcie dotarlismy do drzewa, nie moglam sobie odmowic proby wspiecia sie na nie. Zwlaszcza, ze w srodku jest puste i mozna sie wspinac w jego wnetrzu. Nie planowalam wchodzic na sam szczyt, bo po deszczu bylo mokro i slisko, nie wspominajac o mozliwosci spotkania weza na wysokosci kilku lub kilkunastu metrow. Ale jak pokonalam pierwszy metr, a potem nastepny, bylam ciekawa jak daleko uda mi sie zajsc. Tym sposobem wspielam sie na sama gore, a do mnie lada chwila dolaczyl Andre. Spory wysilek, ale widok ze szczytu piekny i wrazenia niemale!

Po powrocie do obozu odebralam moja lekcje nauki jazdy na motorze. Pokonalam niemal cala droge do wioski i z powrotem, w dodatku po zmroku. Jestem w tym coraz lepsza i zdecydowanie podoba mi sie ten sposob transportu.

24 pazdziernika

Ja na palmie. Slabo widac, ale to ja :)

No nie super? Pewnie, ze tak!

Tak jak to zaplanowalismy tydzien temu, dzis mielismy poplynac na poszukiwanie delfinow. Pomimo tego, ze troche zabalowalismy zeszlej nocy i poszlismy spac ok. 2.00, to juz o 6.00 bylam na nogach, tak bardzo nie moglam sie doczekac tej wyprawy. O 8.00 mielismy wyplynac, wiec chcialam te dwie godziny dobrze wykorzystac: posprzatac, zrobic pranie i pierwszy raz od kilku dni, bez pospiechu wypic kawe. Nieoczekiwanie nasz rybak - przewodnik zjawil sie godzine wczesniej niz powinen, wiec o kawie na plazy moglam zapomniec. (To ta tutejsza punktualnosc, dziala, jak widac, w obie strony). Poza tym musialam wyciagnac z lozka Juliana, ktory jeszcze spal. W pospiechu zjedlismy sniadanie, zapakowalismy lunch, wode, stroje i odbowiazkowo maski do nurkowania. Tak przygotowani, polprzytomni, bo kofeina nie zdarzyla jeszcze zadzialac, wsiedlismy do lodzi i wyruszylismy na poszukiwanie delfinow. Pogoda byla wymarzona, po wczorajszym deszczu, dzis na niemal bezchmurne niebo wyszlo slonce i mialam nadzieje, ze tak bedzie przez reszte dnia. Zaraz po tym, jak odbilismy od brzegu zaczely sie problemy z silnikiem, a wlasciwie z dwoma, gdyz zapasowy tez szwankowal. Nie dopuszczalam do siebie mysli, ze bedziemy musieli wrocic do domu i slusznie, bo niedlugo potem plynelismy juz z pelna predkoscia. Po niecalej godzinie na wodzie, daleko przed nami zauwazylismy wyskakujace z wody delfiny. Poplynelismy w ich kierunku i towarzyszylismy im, a one nam, az do godziny 11.00. Wrazenia i radosc jak zwykle ogromne! Przez ten caly czas nie odrywalam oczu od wody i wylaniajacych sie z niej delfinow, a jedyne co bylam w stanie powiedziec to: 'wow!'.

Po 11.00 zaczelo wiac i na niebie pojawily sie ciemne, deszczowe chmury. Delfiny poplynely w strone wyspy, a my wzdluz skalistego wybrzeza, zeby podgladac ptaki. Niedlugo potem zatrzymalismy sie na piaszczystej plazy 'Pantai Canada`, gdzie zjedlismy lunch, a pozniej przez ponad godzine ogladalismy podwodny swiat. Deszcz nas oczywiscie nie ominal, ale na plazy stal juz czesciowo rozebrany, jednak wciaz zadaszony dom. Przeczekalismy w nim ulewe, zalujac, ze zadne z nas nie zabralo kawy, ja bylam pewna, ze Julian nie opusci obozu bez termosu z pobudzajacym napojem, a on liczyl na mnie... Zapewne nastepnym razem, kazde z nas odpowiednio sie zaopatrzy :).

Po deszczu, nasz rybak-przewodnik zwinnie wspial sie na pobliska palme kokosowa, stracil 3 kokosy i po kilku minutach wypijalismy ich zawartosc. Oczywiscie zapragnelam rowniez sprobowac swoich sil i sprawdzic jak wysoko uda mi sie wspiac. Zwlaszcza, ze drzewa sa ponacinane specjalnie w tym celu i wspinaczka na sam szczyt nie wydaje sie byc trudna. Szybko sie przekonalam, jak bardzo sie mylilam. Wspinaczka na palme kokosowa jest trudna, wymaga sporo sily i odwagi. Zwlaszcza jesli sie nie nalezy do kategorii osob wysokich i nie dosiega do kolejnego wyciatego 'szczebla'. Nie zrazilam sie tak od razu i probowalam tak dlugo, az uzyskalam w polowie satysfakcjonujacy wynik. Troche pocwicze i, kto wie, moze niedlugo bede w stanie zrywac kokosy. Nie wiem na ile mi sie ta umiejetnosc przyda w przyszlosci, ale wierze i mam nadzieje, ze moze…, kiedys… :).

Na zakonczenie i dopelnienie tego wspanialego dnia, kolejna nasiadowka na plazy, w stalym juz gronie (Dodi, Julian, Andre i ja). Tym razem bez ogniska, ale nie dlatego, ze poprzednio sie sprzeciwilam. Przyczyna byla bardziej oczywista, otoz po deszczu trudno bylo znalezc sucha rozpalke… W swietle swiecy, przy muzyce z telefonu Juliana, tanczylismy, rozmawialismy i popijalismy captikus.

To byl zdecydowanie, jeden z tych idealnych dni, uwielbiam to uczucie, gdy mam okazje zobaczyc cos pierwszy raz, a dzis widzialam delfiny! Mowie wam, super cool!!!

23 pazdziernika

Dzien wolny. Zasluzony odpoczynek, po kilku dniach wytezonej pracy. Wieczorem wybralismy sie do wioski, gdzie Jul znalazl nam rybaka, na jutro, kiedy to poplyniemy szukac delfinow. Przy okazji wzielismy czesciowo udzial w mszy, ktora akurat odbywala sie w centrum wioski. Musze przyznac, ze bardzo mi sie podobala, zupelnie inna niz u nas. Weselej, wiecej spiewania i widac, ze ludzie poza tym, ze sie modla to i dobrze przy tym bawia. Zakupilismy przy okazji butelke indonezyjskiej wodki, bardzo bardzo taniej, zaledwie 20% i jak sie pozniej okazalo, w smaku okropnej :). W naszej czesci obozu, jak tydzien temu, chlopcy rozpalili ognisko, Jul przyniosl gitare i tak spedzilismy kolejny mily wieczor, spiewajac indonezyjskie przeboje i jak zwykle rozmawiajac do pozna. Dodi musial wczesniej pojsc spac, bo jako jedyny pracowal nastepnego dnia. O 2.00 i my rozeszlismy sie spac, bo przeciez rano czekala nas wyprawa…

Pewnie z kilku ostatnich i nastepnych postow bedzie mozna odniesc  wrazenie, ze duzo tu pijemy. Jest to jednak wylacznie wrazenie :). Alkohol owszem pojawia sie, ale w ilosciach mocno umiarkowanych. Przy pracy po 13 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu, gdzie sprawnosc fizyczna i psychiczna sa niezbedne, a z lozka zwlec sie trzeba juz o 4.00 rano, nikt nie pozwala sobie na zbyt wiele. Specjalne okazje zdarzaja sie jedynie w weekend, kiedy mamy wolne nastepnego dnia. W przecietny pracujacy dzien o 21.00 wiekszosc z nas jest juz w lozkach. Chociaz domyslam sie, ze od teraz alkohol bedzie cieszyl sie coraz wieksza popularnoscia, bo wlasnie rozpoczela sie pora deszczowa, a nic tak dobrze nie rozgrzewa przemoczonego i zziebnietego organizmu jak lyk captikusu. Dodi juz zamowil w wiosce specjalna mieszanke tegoz trunku, z imbirem, cynamonem, gozdzikami i innymi przyprawami, jak mowi w celach profilaktycznych, co bysmy sie tak od razu nie pochorowali. Slusznie! Zawsze uwazalam, ze lepiej zapobiegac, niz leczyc :).

19 – 22 pazdziernika

Poniedzialek,na plazy z Dodim (prawdziwe imie Deidy) i Iwanem.
Krotka przerwa, bo makaki pozowaly akurat turystom do zdjec.
(Macaca nigra Project)

Cztery dni spedzone w lesie.

W poniedzialek z Dodim i Iwanem towarzyszylismy grupie Rambo Dua. Dosc leniwy dzien. Makaki spedzaly sporo czasu w jednym miejscu przenoszac sie od jednego drzewa mango do nastepnego. Obraly jedna ze swoich stalych tras, w zwiazku z czym, przez caly dzien spotykalismy turystow. Skrajnie rozne typy. Od ludzi zainteresowanych przyroda, ktorzy do rezerwatu przyszli zobaczyc i dowiedziec sie tak duzo jak to mozliwe, po ignorantow, ktorzy z cala pewnoscia ten czas spedzili by lepiej nad kuflem piwa w pubie, a nie w lesie, gdzie zaklocali tylko spokoj jego mieszkancow.

We wtorek znow spedzilam dzien z Rambo Dua, tym razem Nicole byla z nami. Grupa pod koniec dnia wybrala sie do ogrodow, ale Iwan skutecznie odstraszyl makaki, zanim wlasciciele sie zorientowali . W zamian malpy wybraly sobie na sen drzewo, polozone w bardzo odległym, od naszego obozu, miejscu. Dodi i Iwan skonczyli obserwacje wczesniej i zaoferowali sie pojsc do stacji i przyjechac po mnie i Nicole na motorach. Bardzo milo z ich strony, zaoszczedzili nam 1,5 godzinnego spaceru, dzieki czemu zdazylismy na kolacje, a do tego Iwan dal mi poprowadzic :).
W srode wszystkie grupy byly oblozone, wiec zamiast wziac dzien wolny, zaoferowalam swoja pomoc Juanowi, ktory prowadzi swoj odrebny projekt. Wybralismy sie w teren w poblizu gory Dua Saudara, wycinac transekty z jego asystentem. Bardzo wyczerpujcy fizycznie dzien. Caly czas wspinaczka z jednego wzniesienia na drugie, przedzieranie sie przez geste zarosla, ale tez spotkania z wczesniej nie wdzianymi gatunkami zwierzat, zwlaszcza ptakow. Skonczylismy wczesniej niz zwykle konczymy obserwacje makakow. Gdy wrocilismy do wioski byla dopiero 15.00. Zgodnie uznalismy, ze po takim wysilku nalezy nam sie zimne piwo. Wypilismy je wracajac z wioski do obozu, po drodze zatrzymalismy sie w Pos Satu, siedzibie przewodnikow i jednoczesnie glownym wejsciu do rezerwatu. W efekcie zostalismy na motorach podrzuceni do domu, bo kilku z przewodnikow, ktorzy mieli juz w tym dniu wolne, zapragnelo poplywac w morzu i zabrali nas ze soba.

W czwartek natomiast, razem z Julianem, poszlismy przyzwyczajac makaki z grupy Rambo Tiga, do naszej obecnosci. Dzieki czemu, wkrotce bedzie mozna zaczac prowadzic obserwacje behawioralne osobnikow z tej grupy. Co prawda mialam miec wolne i pojechac do Manado, ale wybralam las. Bardzo udany dzien, spedzony z dzikimi malpami. Zdobywanie ich zaufania to ciezka praca, wymaga ogromnej cierpliwosci, ostroznosci, zachowania dystansu, ale przy tym daje duzo satysfakcji. Szukalismy znakow szczegolnych u kazdego osobnika i robilismy im zdjecia, by moc je pozniej zidentyfikowac, zapisywalismy punkty gps drzew, na ktorych makaki sie pozywiaja i tego, ktore wybraly na sen. A na koniec dnia Julian znalazl rodzine Cus cusow. Od dawna marudzilam, ze chce je zobaczyc i on o tym wiedzial. To wlasnie jeden z powodow, dla ktorych lubie byc w lesie z Julianem. Zupelnie jak koncert zyczen, ja mowie jakie zwierze chcialabym zobaczyc, a on je dla mnie znajduje. Super! Jul to taki drugi Hendri, tamten robil to samo na Borneo. Mam nadzieje, ze bedzie tez ktos taki w Aceh, tam to dopiero chcialabym zobaczyc strasznie duzo, miedzy innymi tygrysa :).

17/18 pazdziernika

Dodi i reszta, juz wczoraj stwierdzil, ze musze zaczac sie integrowac z lokalna spolecznoscia i uparli sie zabrac mnie na impreze. Tym razem nie zjawila sie w obozie samica zolwia, ani nie mialo miejsca zadne inne, rownie ciekawe wydarzenie, wiec nic nie stalo na przeszkodzie. Po 22.00 na motorach pojechalismy do wioski. Ja z Julianem na jednym, Dodi z Andre i Stefanem, kandydatem na managera obozu, na drugim motorze. Mala dygresja: jeszcze nie dawno opisywalam jaki to byl wyczyn, ze z Gholibem i Karolina jechalismy w trojke na motorze, dzis stwierdzam, ze to zaden wyczyn, tu robimy to codziennie :). Koniec dygresji, wracam do tematu. Nawet sie nie zdziwilam, gdy na miejscu okazalo sie, ze jestem jedynym bule w towarzystwie. Zaraz po naszym przyjezdzie nastapila zrzutka i Julian pojechal zakupic captikus, lokalny, palmowy trunek. Troche jak nasza wodka, wedle mojej oceny mocniejszy i oczywiscie w smaku inny. Zalane captikusem korzeniez ginseng (nazwa lokalna) podobno maja przysluzyc sie zdrowiu i co ciekawe, maja uchronic przed kacem. Dostalam osobna szklanke i butelke sprita, zebym miala z czym captikus rozcienczyc i nie migala sie od kolejek ;), oto jak o mnie tu dbaja!

Zabawa sie rozkrecala, a i bariera jezykowa znikala w miare oprozniania butelki. Jak to zwykle bywa dominujacym jezykiem poczatkowo byl indonezyjski, a wlasciwie, jego tutejsza odmiana - manadoneese. O ile jestem juz w stanie zrozumiec nieco bahasa indonesia, to niestety lokalnego jezyka nie. Na szczescie wszyscy obecni znali angielski, bo przeciez zarabiaja na turystach i szybko rozwiazaly im sie jezyki.

Co chwile ktos przyjezdzal, informacja o imprezie rozprzestrzenila sie w wiosce z predkoscia swiatla, wiec z kazda chwila bylo nas wiecej. Gdzies kolo 1.00, ktos zaproponowal, zeby sie przeniesc na plaze. Przy ognisku, ci co dotrwali, bawili sie prawie do switu. Usnelam dopiero o 4.00 nad ranem, ale obudzilam godzine pozniej, akurat na wschod slonca. Obejrzalam go razem z Andre, ktory tez nie spal. Niedlugo potem obudzil sie Dodi i zgodnie stwierdzilismy, zeby wrocic do obozu. Andre obiecal, ze doprowadzi Juliana, ktory minionej nocy mocno zaszalal. Zreszta nie on jeden, Stefan odpadl jeszcze w wiosce i nie dotarl nawet na plaze, a Dion usnal przy ognisku zanim panowie zdazyli je dobrze rozpalic. Julian dochodzil do siebie przez reszte dnia. Szkoda, bo w ta niedziele mielismy sie wybrac, razem z rybakami na poszukiwanie delfinow. Jednak w zwiazku z zaistnialymi okolicznosciami, delfiny poplyniemy obejrzec w przyszly weekend, tym razem, tak dla pewnosci, zaplanujemy wypad przed impreza, a nie po :).

16 pazdziernika

Dzis po powrocie z lasu dowiedzialam sie, ze mamy w naszej czesci obozu towarzystwo, tuz obok zatrzymalo sie na weekend bagatela, 140 studentow! Zwykle 3 turystow, gwarantuje nieprzespana noc, a co dopiero studenci w takiej liczbie?! No i faktycznie, gdy udalam sie do naszego domu okazalo sie, ze caly teren przed nim, dokladnie tuz pod moim oknem, zostal zagospodarowany przez studentow i ich kadre. Moglismy albo probowac usnac pomimo halasu, albo spedzic ten czas inaczej. Wspolnie z Dodim uznalismy, ze siedzenie w domu nie ma sensu, skoro pod nosem mamy plaze. Szum morza, gwiezdziste niebo, do tego bardzo pasowaloby piwko. Wyslalam smsa do Juana, ktory akurat tego wieczora pojechal do wioski. Po 20 minutach otwieralismy butelki zimnego (!) Bintanga. Niestety Juan byl tak zmeczony, ze od razu poszedl spac, ale za to, po pol godzinie dolaczyli do nas Julian, Andre i Meldy. Rozpalili male ognisko, co wedle posiadanych przeze mnie informacji jest zabronione, ale myslicie, ze moj sprzeciw zostal potraktowany powaznie? Tak juz tu jest, zasady i reguly istnieja, sa nawet z gdzies zapisane, ale ich zastosowanie, to zupelnie inna bajka. Jedyne pocieszenie, ze ognisko bylo na plazy, a nie w lesie. Co jednak mnie martwi, to fakt, ze powinnismy swiecic przykladem. Jesli my nie bedziemy przestrzegac zasad, to jak tu sie dziwic, ze turysci i mieszkancy robia to samo? Ta mysl rowniez nie trafila na podatny grunt, a pozniejsza dyskusja nie doprowadzila do niczego. Oczywiscie koledzy sie ze mna zgodzili w wielu miejscach, natomiast zostali przy swoim twierdzac, ze im (nam, bo tez tam bylam) mimo wszystko wolno…

W kazdym razie, zupelnie spontanicznie, spedzilismy bardzo mily wieczor. Przegadalismy dobre kilka godzin i gdyby nie to, ze zrobilo sie chlodno, przesiedzieli bysmy tak cala noc. Przy okazji chlopcy podrzucil mi nowe pomysly, gdzie powinnam pojechac i co zobaczyc, na ktora gore sie wspiac i gdzie sprobowac nurkowania, a to wszystko zanim polece na Sumatre. Wyszla z tego naprawde imponujaca lista! Kiedy ja znajde na to czas i pieniadze, tego jeszcze nie wiem :). Ponadto, zgodnie zauwazyli, ze powinnam rozniez zintegrowac sie z lokalna spolecznoscia i wybrac sie z nimi na kolejna impreze w wiosce. Tak sie zlozylo, ze akurat jedna ma byc jutro.

czwartek, 15 października 2009

Przecietny dzien w pracy

Jak wyglada moj typowy dzien? Pobudka ok. 4.00 rano. Tak przynajmniej mam nastawiony budzik, jednak czesto, gdy zadzwoni, daje sobie jeszcze 10 do 15 minut. Kiedy wreszcie pokonam siebie, wstaje i w swietle latarki pakuje plecak, ubieram sie i ide do bazy glownej. Przemierzyc te 300 metrow, waska sciezka przez las, w ciemnosci, z czolowka oswietlajaca droge, nie jest tak latwo. Zwlaszcza, dla uzaleznionych od kawy. Moj organizm rano zaczyna w pelni funkconowac dopiero, gdy otrzyma porzadna jej dawke. Gdy polprzytomna docieram do bazy, pierwsze co robie, to wlasnie zaparzam kawe. Kiedy stygnie, myje zeby i twarz, pakuje sniadanie, lunch i duzo wody na caly dzien, obowiązkowo zabieram ze soba czekolade, lub inne slodycze, bez ktorych w lesie trudno sie obyc. Wypijam kawe i zjadam male sniadanie. Zwykle kawalek upieczonego chleba lub smazony ryz, zalezy co w danym dniu przygotuje Susi, nasza kucharka. Ok 5.00 wymarsz do lasu. Znalezienie makakow w miejscu gdzie usnely poprzedniej nocy i podazanie za nimi przez reszte dnia.

Zwykle obserwuje sie jednego osobnika przez ok. 30 min zapisujac wszystko co ten robi. Ja caly czas jeszcze ucze sie je rozpoznawac, kazdy ma imie i kod identyfikacyjny. Na poczatku trudno jest je rozroznic. Nie mowie tu o rozroznianiu plci, to akurat jest latwe, podobnie z orientacyjnym okresleniem wieku. Mam na mysli odroznienie jednej samicy od drugiej, to samo tyczy sie samcow i mlodych. Czesc z malp ma cechy charakterystyczne, jak np. oszkodzone uszy, plamy lub blizny na twarzy, jedna kuleje, a inna ma zdeformowane palce, z tymi jest latwo. Pozostale natomiast niewiele sie roznia i duzo czasu zajmuje, zeby nauczyc sie je rozpoznawac. Kompleksowe szkolenie trwa zwykle 3 miesiace, prawdopodobnie nie bede tu wystarczajaco dlugo, zeby wszystko opanowac, ale i tak sie staram, bo wiem, ze przyda mi sie to doswiadczenie na Sumatrze. Moze dzieki temu, moj trening tam bedzie krotszy i szybciej bede mogla zaczac zbierac dane. Poniewaz, najlatwiej ucze sie, obserwujac pojedynczego osobnika, dlatego codziennie wybieram sobie kilka i obserwuje je przez kilka godzin. Po 2, 3 godzinach przygladania sie jednej samicy, pozniej jestem w stanie ja latwo rozpoznac. Przy okazji zbieram tez proby (na potrzeby analiz hormonalnych i genetycznych).

Ok 8.00 robimy krotka przerwe, zeby cos zjesc. W tym celu oddalamy sie od obserwowanej grupy, zeby malpy nie widzialy, ze jemy. Po sniadaniu, odszukujemy zwierzeta, ktore czasem zdaza w tym czasie bardzo sie od nas oddalic. Znow rozpoczynamy obserwacje. Ok 11.00 zoladek zaczyna domagac sie kolejnej porcji jedzenia, robimy wiec przerwe na lunch, ktory zwykle zjadamy jeszcze przed poludniem. Procedura jest identyczna, oddalic sie z zasiegu wzroku makakow, zjesc chwile odpoczac i wrocic do pracy.

Przez reszte dnia kontunuujemy obserwacje. Wazne jest, aby w trakcie pracy pamietac o regularnym uzupelnianiu plynow. Jedna z najgorszych przypadlosci, to odwodnienie organizmu, a o to bardzo latwo. W lesie jest goraco i panuje duza wilgotnosc, a ruch tylko sprzyja utracie wody. Pierwszym sygnalem, ze nie wypija sie wystarczajacej ilosci plynow jest bol glowy. A ten niesamowicie utrudnia koncentracje, wiec lepiej go unikac. Wydaje sie, ze nie ma prostszej czynnosci niz picie, ale z doswiadczenia wiem, ze czesto sie o tym zapomina, zwlaszcza jak czlowiek jest czyms zajety i nie czuje pragnienia. Pic nalezy regularnie, nawet gdy nie czuje sie takiej potrzeby, nawet do 3 litrow w ciagu dnia. Poza tym, z kazdym lykiem wody,plecak, ktory sie przez caly dzien dzwiga staje sie lzejszy, co tez nie jest bez znaczenia :).

Makaki maja swoja rutyne dnia, my sie do niej dostosowujemy. Tak wiec, rano zwykle jest sporo chodzenia. Do lunchu zdarzaja sie moze ze dwa dluzsze postoje, gdy grupa sie pozywia lub obserowany osobnik spedza pol godziny na napelnianiu zoladka. A to oznacza stanie w miejscu, z zadarta glowa i probe dojrzenia, co dany osobnik je, z jakimi innymi wchodzi w interakcje i co najgorsze, gdzie sie przemieszcza. Nawet uzywajac lornetki, trudno w zwartej koronie drzewa rozpoznac, ktory z makakow jest tym obserwowanym. Bardzo czesto, gdy na sekunde spusci sie wzrok i zaraz spojrzy w to samo miejsce malpy juz tam nie ma :). Generalnie to czekanie pod drzewem jest najgorsze, stanie w miejscu meczy mnie bardziej niż chodzenie, a nawet wspinanie się na wysokie wzgorza. O ironio, zawsze, kiedy w koncu zdecyduje sie usiasc, makaki od razu podejmuja dalsza podroz. Nie rzadko mam wrazenie, ze robia to celowo.

Po lunchu zaczyna sie moj kryzys, a makakow siesta. Wyberaja sobie fragment lasu, siadaja na klodach, iskaja wzajemnie, pozywiaja, dzieciaki bawia sie i biegaja, az trafia w objecia swoich mam, gdzie poddawane sa dlugiemu i dokladnemu procesowi czyszczenia siersci. Wtedy my rowniez siadamy. W tej spokojnej atmosferze, gdzie nic sie prawie nie dzieje, a organizm domaga sie kofeiny bardzo latwo przysnac. Walka ze soba wymaga sporo energii, dobrze jest miec wtedy przy sobie cos slodkiego. Na mnie najlepiej dzialaja cukierki o smaku kawy, zawierające kofeine, czekolada lub suszone owoce: mango albo rodzynki. Przegryzane od czasu do czasu pozwalaja przetrwac kryzys i nie zgubic grupy, gdy ta nagle zdecyduje sie ruszyc w dalsza droge.

Generalnie w moim odczuciu, po godzinie 14.00 czas biegnie szybciej. Ok 16.00 makaki decyduja, ktore drzewo wybrac na nocleg. Przed 18.00 dzien chyli sie ku koncowi. Gdy makaki sa juz na drzewie i samiec alfa wyda z siebie dzwiek oznajmiajacy spoznialskim, gdzie grupa sie znajduje i ze czas najwyzszy pojsc spac, nas czeka jeszcze droga powrotna.

W obozie kazdy zrzuca plecak, sciaga kalosze i zanim zrobi cokolwiek innego siada by troche odpoczac. Wracajacy z lasu wymieniaja sie informacjami, ktora grupa gdzie spi, jak minal dzien itd. Pozniej, powoli, kazdy (z osobna) kieruje swe kroki do mandi, by wziac prysznic, i sciagnac z siebie brudne i mokre od potu ubranie. Po zimnym prysznicu odzyskujemy sily na tyle, by doczekac kolacji. Kolacje jemy wspolnie, w jej trakcie wymieniamy bardziej szczegolowe informacje, dzielimy sie wrazeniami i obserwacjami z danego dnia. Po kolacji roznie, ktos gra na gitarze, inni czytaja ksiazki, graja w szachy, pracuja, analizujac dane zebrane w ciagu dnia. Do 21.00 wiekszosc z nas jest juz w swoich pokojach przygotowujac rzeczy na nastepny dzien, tak by moc rano jak najdluzej pospac. Ja staram sie jeszcze przed snem troche poczytac i/lub powtorzyc nowe slowka. Czasem zasypiam nie konczac nawet pierwszej strony. Po 7 godzinach snu ponownie staram sie zapanowac nad swoim cialem i odpycham od siebie chec pozostania w lozku przez kilka dodatkowych minut. Kazdy bowiem wie, czym to grozi :).

Taka praca, choc fizycznie meczaca, daje niesamowicie duzo satysfakcji i choc pozornie kazdy dzien jest podobny, to tak naprawde jest inny. Kazdego dnia widze cos nowego i interesujacego, i to dzieki temu zawsze rano mobilizuje sily i wstaje, by udac sie na spotkanie z makakami i tym co kryje las.

niedziela, 11 października 2009

10 pazdziernika

Mlody Tarsius

Wyrak upior (Tarsius spectrum lub Tarsius tarsier) - gatunek malpiatki.
Kto wymysla te poskie nazwy, jaki upior?
Toz to cudne stworzenie!

Powrot do morza...
Samica zolwia skaldajaca jaja, tuz obok naszego obozu!

Dla odmiany nie napisze: 'coz to byl za dzien', a: coz to byl za wieczor!!! Ale od poczatku...
Rano jak zwykle wybralam sie do lasu. Drugi dzien z rzedu towarzyszylam grupie PB. To ta najmniej obyta z ludzmi. Przebywanie z nimi jest nadzwyczaj przyjemne, gdyz potrafia nas calkowicie ignorowac i zajmowac sie wylacznie soba, przez co ma sie wrazenie, ze nasza obecnosc, w niczym im nie przeszkadza. Tylko od czasu do czasu, ktores z mlodych zerka na nas, zatrzymuje na chwile wzrok i przyglada z zainteresowaniem. Ciekawe co wtedy mysli? Pewnie, ze nie pasujemy do reszty grupy, albo zastanawia sie, co my tu znow robimy? Moge godzinami patrzec, jak dzieciaki ganiaja i bawia sie ze soba, jak dorastajaca mlodziez zaczepia starsze osobniki. Generalnie zycie grupy przebiega spokojnie. Wiekszosc czasu makaki spedzaja na szukaniu pokarmu i pozywianiu sie, okazywaniu wzajemnych czulosci i szacunku w stosunku do wyzej postawionych w hierarchii osobnikow. Czasem wybucha klotnia, ktora zwykle konczy sie krotka wymiana okrzykow, czasem gonitwa, bywa, ze przeradza sie w awanture i wtedy wkracza samiec alfa i przywraca porzadek.

Wyjatkowo tego dnia, nie zostalam w lesie pelnych 13 godzin. Julian mial wolne i mielismy w planie, popoludniu, udac sie na poszukiwanie tarsiusow. Wlasciwie nie bylo to takie prawdziwe poszukiwanie, poszlismy zwyczajnie do drzewa, w ktorym wiadomo, ze zyje jedna rodzina. Tutejsi przewodnicy zdolali ja oswoic na tyle, ze na widok ludzi nie uciekaja – wszystko oczywiscie dla turystow.

Tarsiusy to nocne zwierzeta, ktore w ciagu dnia spia w olbrzymich drzewach, a ok 17.00 zaczynaja wychodzic i wtedy mozna je zobaczyc. Gdy sie sciemni, czyli ok 18.00, udaja sie na lowy. Zywia sie glownie owadami. Czesto mozna je w nocy uslyszec, natomiast zobaczyc znacznie trudniej. Sa malutkie i niesamowicie zwinne. W momencie jak opuszcza drzewo, w ktorym spia w ciagu dnia, nie sposob ich znalezc. My wybralismy sie przed 17.00. Po 20 minutowym, szybkim marszu pod gore, dotarlismy do owego drzewa. Olbrzymich rozmiarow, porosniete lianami, widzialam juz kilka takich, ale nie mialam pojecia, ze to wlasnie dom tarsiusow. Po chwili wpatrywania sie w zakamarki drzewa oczom naszym ukazal sie jeden osobnik. Zaraz potem cos z hukiem spadlo na ziemie, byl to mlody Tarsus. Przez moment myslelismy, ze cos mu sie stalo, ale ten szybko wspial sie ponownie na pobliska liane. Chwile pozniej pojawil sie i trzeci. Nie znam sie na tarsiusach, Julian tez nie wiedzial, ktory to samiec, a ktora samiczka, ale nie przeszkodzilo nam to w obserowowaniu ich. Gdy zapadl zmrok, zniknely nam z oczu w ciagu kilku sekund. Probowalismy je znalezc w ciemnosci, bez skutku. Jak wrocilam do obozu znalazlam ksiazke o tarsiusach i bede sie doksztalcac, musze tylko znalezc czas :). Na pewno jeszcze nie raz sie wybiore w to miejsce, ale zaczne tez poszukiwania wieczorami, w drodze powrotnej z lasu. Juz wczesniej nasluchiwalam i rozgladalam sie uwaznie, ale teraz wiem dokladnie gdzie szukac. Potrzenie na te drobne i w pewnym stopniu smieszne sworzenia sprawilo mi olbrzymia frajde.

Kiedy po kolacji zasiadlam do komputera, zeby opisac spotkanie z tarsiusami i obejrzec zrobione zdjecia, ktos mi przeszkodzil. Dodi podszedl do mnie z pytaniem: 'Chcesz zobaczyc cos naprawde super? To chodz za mna'. Nie dalej jak 6 metrow od naszego tarasu pod drzewem lezala olbrzymia samica zolwia, ktora wybrala to miejsce, zeby wykopac dol i zlozyc w nim jaja. Zobaczylismy ja ok 19.30. Obserwowalismy 30 minut, jak z wytrwaloscia wykopuje dol w zwirowym podlozu. Niestety, jako, ze wybrala miejsce pod drzewem, to przeszkadzaly jej korzenie. Po pol godzinie zrezygnowala i zaczela kopac kawalek dalej. To miejsce tez nie przypadlo jej do gustu. Trzecie znalazla tuz obok. Tez niefortunnie, gdyz rwniez w poblizu drzewa i znow trafila na korzen. Tym razem nie zrezygnowala i kopala z duzym zapalem, co jakis czas robiac sobie przerwe. Do kopania dolu uzywala tylnych konczyn, poslugujac sie nimi jak lopatami. Wyciagala po 'garsci' ziemi to jedna to druga. Niesamowite jak zawzieta i dokladna w tym byla. Gdy wreszcie po kolejnej godzinie, uznala, ze dol jest gotowy, zaczela skladac jaja. Pogubilismy sie w liczeniu, tyle ich bylo, ale za to zrozumielismy dlaczego dol musial byc taki gleboki. Gdy skonczyla, bardzo starannie zaczela zasypywac jaja, delikatnie uklepujac nasypany na nie zwir. Czynnosc powtarzala wielokrotnie, za kazdym razem dobrze uklepujac swiezo nasypane kamyczki i piach. Zgaduje, ze to pozwoli utrzymac odpowiednia temperature i pozwoli rozwinac sie kolejnemu pokoleniu zolwi. Na zakonczenie zagarnela na to miejsce troche lisci i udala sie w droge powrotna do morza. Nie bylo to latwe, gdyz byla juz zmeczona, a do pokonania miala usypany przez morze nasyp z koralowcow. Niestety nie udalo sie jej go pokonac, gdyz z kazym ruchem zamiast sie na niego wspinac, zakopywala sie bardziej.
Bylo juz po 22.00 wszyscy poszli spac, prad dawno zostal wylaczony, a z samica zostalam tylko ja i Juan. Oboje przez chwile myslelismy, ze moze trzeba by jej jakos pomoc. Zdecydowalismy sie jednak zostawic ja w spokoju, z obawy, ze tylko ja przestraszymy, a ona nas przy probie pomocy niezle poturbuje. Zgasilismy latarki i czekalismy. Nastepne 20 minut uplynelo na sluchaniu jak samica wlaczy, zeby wydostac sie z miejsca, w ktorym utknela. Juan byl juz zmeczony i poszedl do naszej czesci obozu. Ja z aparatem w reku, usiadlam na plazy i w ciemnosci czekalam, co bedzie dalej. Po 10 minutach samica zdawala sie robic coraz wieksze postepy. Z lasu wylonil sie Juan, zapomnial zabrac kluczy do naszego domu, a nikogo w nim nie bylo, bo chlopcy poszli do wioski na impreze. Zawolalam go i razem ogladalismy jak zolwica w szybkim tempie osiaga cel i znika w morzu. Za 45 do 60 dni powinnismy byc swiadkami jak ta sama droge bedzie pokonywac nowe pokolenie zlowi. Mam nadzieje, ze bede tu jeszczem zeby i to zobaczyc!

Niesamowite wrazenia! Ogladanie na zywo tego, co zwyklam widziec na filmach przyrodniczych. Czasem nie moge uwierzyc, ze naprawde tu jestem. Nie moglam podjac lepszej decyzji, niz przyjazd tutaj. Inna sprawa, ze w takich momentach uswiadamiam sobie ile jeszcze rzeczy nie widzialam i w ilu miejscach nie bylam. Ile jeszcze powinnam zobaczyc, doswiadczyc, nauczyc sie. Spedzilam 5 lat studiujac biologie, a tu widze, ze sa inne sposoby zdobywania wiedzy, znacznie lepsze niz czytanie podrecznikow…

7 pazdziernika

Dzien wolny, ale nie taki zwyczajny, spedzony w obozie. Tym razem mialam sie wybrac do Manado z kilkoma jeszcze osobami. O 7.00 rano przyjechal samochod, na pake ktorego zapakowalismy sie z pewnym opoznieniem. Tak to juz tutaj jest, nawet jesli umawiamy sie na jakas konkretna godzine, to nigdy (poza sytuacjami zwiazanymi z projektem) nie udaje sie dotrzymac terminu. Punktualnosc nie jest mocna strona indonezyjczykow. Gdy udalo nam sie wyruszyc, zalatwic w wiosce i pobliskim miasteczku wszystko, co bylo do zrobienia, udalismy sie wreszcie do Manado. Po niecalej godzinie jazdy zatrzymala nas policja. Nie mialam pojecia, czego moga chciec, cieszylam sie, ze przypadkiem mam ze soba paszport i inne papiery, na wypadek jakiejs kontroli. Okazalo sie, ze nie my bylismy przedmiotem zainteresowania drogowki, ale nasz kierowca. Zostal poproszony na strone, zaplacil ‘mandat’ za blizej niesprecyzowane przewinienie, a moze usterke pojazdu, trudno powiedziec. Zdaje sie, pisalam juz, ze nie odgadlam jeszcze roli policji w tym pieknym kraju. Poza, oczywiscie, czerpaniem korzysci materialnej przy kazdej, nadarzajacej sie okazji. Poniewaz wszyscy podrozujacy na pace samochodu mieli na glowach kaski, nie bylo sie wiecej do czego przyczepic. Niemniej, gdy je sciagnelismy i oczom policjatnow ukazaly sie dwie twarze bule, po raz kolejny ja i Daphné bylysmy w centrum zainteresowania. Jeden z funkcjonariuszy zapytal nawet Dodiego dlaczego posadzili wszystkich bule na pake, przeciez sie opalimy i nie bedziemy juz tak piekni... Dodam tylko, ze to akurat jeden z powodow, dla ktorych nie pchalam sie do kabiny, wlasnie, zeby zlapac troche slonca.

Dojechalismy do miasta, gdzie kazdy mial cos do zrobienia i udal sie w swoja strone. Moj plan byl prosty, kupic i wyslac pocztowki, zrobic zakupy i skorzystac z Internetu: uzupelnic bloga o zdjecia, odpisac na maile, skontaktowac sie z Cédrickiem itd. Z pocztowkami poszlo gladko, bardzo sie zdziwilam, ze mialam nawet w czym wybierac, no powiedzmy, ze wybor nie byl oszalamiajacy, ale i tak bylam wiecej niz zadowolona. Nastepnie udalam sie do kawiarni, gdzie mozna skorzystac z bezprzewodowego internetu. Zamowilam mrozona kawe, wypisalam kartki i wlaczylam komputer. Ledwo polaczylam sie z internetem, w miescie wysiadl prad. Starczylo mi baterii na jakies 2 godziny pracy, ale polaczenie stawalo sie z minuty na minuty coraz gorsze. O zalaczeniu zdjec nie bylo wiec mowy. Zwinelam manatki i udalam sie na zakupy. Po drodze weszlam na poczte i wyslalam kartki, ciekawa jestem kiedy dotra...

Kiedy skonczylam zakupy byla juz prawie 16.00, wstepnie o tej porze mielismy sie spotkac i wracac do obozu. Nikogo nie bylo w umowionym miejscu, czegos innego moglam sie spodziewac?  Nie chcialam bezczynnie czekac, az wyjasni sie kiedy wracamy, wiec postanowilam raz jeszcze sprobowac z internetem. Wrocilam w to samo miejsce. Pradu nadal nie bylo, ale okazalo sie, ze maja tez zwyczajna kawiarenke internetowa, ze stacjonarnymi komputerami, zasilana z generatora. Poniewaz jestem bule, wszyscy z wielkim zaangazowaniem zorganizowali mi miejsce do siedzenia i przedluzacz, zebym mogla podpiac sie z wlasnym laptopem. Tym razem polaczenie bylo lepsze, ale zalaczanie zdjec i tak trwalo wieki. Ponadto  spokojna prace skutecznie utrudnialo mi zainteresowanie jakie wzbudzalam wsrod obecnych w kawiarence. Kazdy chcial wiedziec, skad jestem, jak mam na imie i czy mam profil na facebooku... Znosilam to cierpliwie, ale musze powiedziec, ze taka popularnosc jest nadzwyczaj meczaca. I nie ma jak od niej uciec, koloru skory nie zmienie. ..

Czas biegl szybko i zaczelam sie zastanawiac, czy nie czas na powrot. Umowilam sie z Daphné pod supermatketem, gdzie musialysmy jeszcze zrobic zakupy spożywcze – zaopatrzyc  oboz na najblizsze 2 tygodnie. Nic prostszego, pol godzinki i gotowe. A wlasnie, nie!  Z lista w reku spacerowalysmy miedzy polkami ladujac do koszykow, to co potrzebne. Za nami sznur ludzi, bo bule robia zakupy, co kupuja? Ile? Ktos zaoferowal pomoc w wyborze owocow, ktos inny zagladal przez ramie, zeby sprawdzic, co mamy na liscie. Co druga osoba krzyczy za nami ‘hello mister’ lub ‘hello miss’, z kazdej strony slyszalysmy mniej i bardziej dyskretne komentarze: 'zobacz bule' itd. Pomijam wytykanie palcami, zatrzymywanie sie przy nas i proby nawiazania rozmowy lub zwyczajnie gapienie sie. Jesli nie zgadzalysmy sie na setne zdjecie z czyjas pociecha, robiono nam zdjecia z zaskoczenia. Zakupy, ktore w normalnych warunkach zajelyby 30 minut trwaly 3 razy tyle!

Pozniej jeszcze pozbieranie wszytkich i proba powrotu do domu. Co tez nie było proste, bo jeszcze trzeba cos zjesc, sprawdzic jedna rzecz, jedno miejsce, ktos zgubil portfel, wracamy wiec go szukac, ktos inny zapomnial kupic cos waznego, znow wracamy... w rezultacie z Manado wyjechalismy o 20.00. Od wstepnie planowanej godziny powrotu tj. 16.00 mielismy 4 godziny poslizgu, jak wspomnialam, punktualnosc nie jest czyms, do czego przywiazuje sie tu wage. Nie da sie z tym walczyc, mozna jedynie pogodzic :).


piątek, 9 października 2009

6 pazdziernika

Alez to byl dzien, od wczoraj sie zastanawialam, czy na jego zakonczenie bede cala i zdrowa, ale jestem :).

Wszystko z powodu samicy z grupy Rambo Dua. Na poczatku sierpnia zostala zlapana w sidla, ale udalo sie jej z nich wyrwac, niestety przy uwalnianiu sie, zranila sobie nadgarstek. Na dodatek nie wyswobodzila sie z sidel calkowicie i zostala jej na rece silnie zacisnieta lina. Obserwowalismy ja dluzszy czas, ale wszystko wskazywalo na to, ze nalezy jak najszybciej ta line rozciac. Prob bylo kilka. Poniewaz samica jest nieufna, a grupa broni kazdego osobnika, to zdecydowano, ze trzeba ja uspic. W tym celu przyjechal do nas Simon z pobliskiego Rescue Center. Pierwsza probe pojeto jeszcze wczoraj, niestety bez powodzenia. Postanowiono, ze nastepna odbedzie sie dzis z samego rana, zanim makaki sie obudza i zejda z drzewa. Potrzebna byla pomoc i ochotnik. No i jak myslicie kto sie zglosil? Jasne, ze juz w chwili podnoszenia reki i wypowiadania slow: ‘ja pojde, chetnie pomoge’, po glowie tlukla mi sie mysl, ze po pierwszych doswiadczeniach z ta grupa, powinnam sie raczej trzymc od niej z daleka. Zwlaszcza, jak zaraz potem Ade i Dodi zaczeli mnie wypytywac, czy sie nie boje przeganiac rozwscieczonych samcow. No jasne, ze sie balam, ale w koncu jestem tu po to, zeby zdobywac doswiadczenie, takze w takich sytuacjach. Zreszta, dolaczylam do ludzi, ktorzy dobrze wiedza jak nalezy sie zachowac, wiec to mnie uspokajalo. Poza tym chodzilo przeciez o ratowanie makaka, jakas czesc mnie zwyczajnie nie mogla sobie tego odmowic.

Musielismy wstac o 3.00 i na motorach przetransportowac sie w miejsce gdzie malpy usnely poprzedniej nocy (a bylo to daleko od obozu, tuz przy granicy z wioska). Udalismy sie w miejsce, gdzie grupa Rambo Dua powoli budzila sie ze snu. Zwierzeta od razu wyczuly, ze cos jest nie tak... Po pierwsze na co dzien, gdy obserwujemy grupy makakow, nigdy nie jest nas wiecej niz 4 osoby, tym razem bylo 6. Poza tym zawsze nosimy jednakowe "projektowe" koszulki, a tego dnia ubralismy sie zupelnie inaczej, zeby malpy nie kojarzyly tego stresujacego wydarzenia z osobami towarzyszacymi im i zbierajacymi informacje. Nie wydaje mi sie, zeby sam stroj przekonal je, ze my to nie my, ale taka jest procedura i jak do tej pory sie sprawdza. Kiedy cala ekipa operacyjna byla na miejscu podzielilismy sie na mniej liczne zespoly. Julian, jak tylko nadarzy sie okazaja,  mial za zadanie strzelic do samicy z dmuchawy ze srodkiem usypiajacym. Udalo mu sie to dopiero po ok. 2 godzinach pogoni za grupa. Srodek zadzialal blyskawicznie. Wtedy 2 osoby przeniosly samice z dala od grupy, a ja i Julian ustaralismy sie utrzymac  samce z dala od osob zajmujacych sie nia. Nie bylo latwo, bo zle i przestraszone malpy za wszelka cene probowaly sie do nas zblizyc i bronic czlonka grupy. Na szczescie nie trwalo to dlugo. Mielismy przewage, a i one calkiem szybko zrezygnowaly. Oczywiscie zostaly w poblizu i okazywaly swoje niezadowolenie, ale poszlo sprawniej, niz kazdy z nas sie spodziewal. Prawdopodobnie dlatego, ze samica, ktorej staralismy sie pomoc, to jedna ze starszych w grupie, o nie najwyzszej pozycji. Sytuacja wygladalaby zupelnie inaczej, gdybysmy zajmowali sie mlodym makakiem. Wtedy wszystkie osobniki w grupie, z samicami wlacznie, nie odpuscily by nam tak latwo.

Simon rozcial i usunal line, zdezynfekowal rane, podal antybiotyki. Pozniej trzeba juz tylko bylo czekac, az samica sie wybudzi. Poniewaz jej kondycja nie byla najlepsza, zajelo to wiecej czasu niz powinno. Po kilku godzinach zaczela juz chodzic i starala sie od nas uciec. Misja zakonczyla sie sukcesem!

Dalsze obserwacje grupy prowadzila juz Maria z Nicole, reszta wrocila. Poniewaz wciaz bylo wczesnie, wybralam sie znow do lasu, by spedzic reszte dnia grupa PB. Przed zmrokiem wrocilam jednak do obozu, gdyz Dodi obiecal mi lekcje jazdy na motorze. To byla moja druga proba (pierwsza odbyla sie jeszcze w Bogor) i musze powiedziec, ze jazda motorem niezmiernie mi sie podoba. Zarowno w roli pasazera jak i prowadzacego pojazd. Wlasciwie ta druga opcja bardziej :). Dodi wsadzil mnie na motor, ze slowami : „ tu sie uruchamia, wrzucasz jedynke, gaz i jedziesz!”.  O dziwo pojechałam :). Jak Dodi przekonal sie, ze umiem utrzymac rownwage, dosiadl sie w roli pasazera. I chociaz z pasazerem jezdzi sie nieco trudniej, to w tym przypadku było to dobre rozwiazanie. Moglam sie wybrac w dalsza droge i caly czas mialam przy sobie kogos, kto podpowiadal i tłumaczył, a jak trzeba bylo to i demonstrowal. Tak na marginesie Dodi to swietny nauczyciel, natomiast gorszy z niego kierowca – dzien wczesniej mial wypadek, wlasnie na motorze :). Pojechalismy do wioski, gdzie oczywiscie wzbudzilam powszechne zainteresowanie. Tutaj wszystko, co robi bule (tj. bialy) jest godne uwagi, nawet jesli jest to tak podstawowa umiejetnosc kazdego indonezyjczyka, jaka jest prowadzenie motoru. Nie moge oczywiscie powiedziec, ze juz umiem jezdzic na motorze, do tego potrzeba mi jeszcze przynajmniej kilku lekcji. Ale po lesnych drogach i na wypad do wioski, juz niedlugo bede mogla sobie pozwolic. Na jazde po miescie, tu w Indonezji, nie skusze sie nigdy, nie w roli kierowcy, jeszcze nie postradalam rozumu :).

Po kolacji uczcilismy sukces oswobodzenia samicy makaka i wznieslismy toast za celny strzal Juliana. Ktos sprytnie zadbal, by bylo czym ten toast wzniesc, nie ma to jak szklanka zimnego piwka po wyczerpujacym dniu.

Dzien dobiegl konca, zmeczona udalam sie do naszej czesci obozu, chcialam jeszcze troche poczytac przed snem. Przemierzajac te kilkaset metrow lesna sciezka, pograzona w myslach, na chwile zapomnialam gdzie jestem. Przypomniala mi o tym para swiecacych oczy wpatrzonych we mnie, ktora ujrzalam nagle pod drzewem, w odleglosci 1,5 metra. Zatrzymalam sie i z calych sil staralam zobaczyc, coz to za stworzenie zamiast uciekac, wpatruje sie we mnie. Ta wzajemna lustracja trwala moze z minute. Jedyne co w ciemnosci zdolalam dojrzec, to ze zwierz ten byl rozmiarow malego kota, ale nie byl nim z cala pewnoscia. Do tej pory nie wiem, kogo wtedy spotkalam. Za to, nie zamyslam sie juz w drodze do domu, a rozgladam uwaznie, zeby nie przegapic juz nic interesujacego. Inna sprawa, ze bedac tu, czesto mam wrazenie, ze powinnam zawsze nosic ze soba aparat gotowy, w kazdej chwili, do zrobienia zdjecia. Stanowczo za duzo jest momentow, gdy zaluje, ze nie mam go akurat pod reka!

środa, 7 października 2009

kilka zaleglych zdjec

Im dalej od obozu tym bardziej skalista plaza,
ale w dalszym ciagu piekna :)
Mlody makak czubaty
i smieci zostawione przez turystow
(Macaca nigra Project)

Hornbill

4 pazdziernika



Moglabym znow opisac dzien spedzony w lesie, ale domyslam sie ze nie kazdy chce po raz kolejny czytac co robila grupa Rambo Satu.

Dzis jest pelnia i przyplyw. Tuz po zachodzie slonca, nisko nad morzem mozna bylo obserwowac, na niemal bezchmurnym niebie, ksiezyc w pelni. Rozswietlajacy plaze, niebo i odijajacy sie w wodzie. Piekny widok. Spedzilam godzine lezac na drobnokamienistej plazy, upstrzonej wyrzuconymi przez morze, roznej wielkosci, kolorowymi muszlami i fragmentami koralowcow. Chlonelam ten widok, az do momentu, gdy tos zawolal "makan!!!", co znaczy posilek. Wrocilam jeszcze potem na plaze, ale ksiezyc byl juz wysoko. Posiedzialam jeszcze chwile wpatrujac sie w gwiazdy i sluchajac szumu fal, podchodzacych z kazda minuta coraz blizej i blizej. W takich chwilach zapomina sie o zmeczeniu i calym swiecie... Jest tylko tu i teraz...

poniedziałek, 5 października 2009

3 pazdziernika

Dzien pelen wrazen. Znacie to uczucie, kiedy jest sie w 100% skupionym, a adrenalina osiaga maksymalny poziom? Taki byl dzis caly dzien, cale 13 godzin! Wszystko dlatego, ze udalam sie na spotkanie z Rambo Dua. Ade powtarzal: "jesli lubisz wyzwania, to dolacz do Rambo Dua". Tak tez zrobilam. I faktycznie bylo to nie lada wyzwanie!

Od samego poczatku, ja Maria i Nicole musialysmy bardzo uwazac. Makaki nie byly w najlepszym humorze. Samce straszyly nas i staraly sie przegonic. W takich sytuacjach nalezy nie okazywac strachu i probowac pokazac im, ze jest sie gora. Latwo powiedziec, trudniej zrobic. Jak pokazac duzemu samcowi, skaczacemu na ciebie, szczerzacemu zeby i wydajacemu zlowrogi dzwiek, ze nie robi to na tobie wrazenia? Wyjatowo trudne! Mialam wrazenie, ze czytaja ze mnie jak z otwartej ksiazki, mimo tego, ze staralam sie ukryc strach, to i tak mialam wrazenie, ze nim promieniuje :). Najgorsze nadeszlo, gdy rowniez Ozzy, samiec alfa, przestal byc zadowolony z naszej obecnosci. Wskoczyl na Nicole, a potem probowal przegonic Marie. Poniewaz jest glownym dowodzacym w gupie, z miejsca doloczyly do niego inne samce. Jak juz udalo sie go uspokoic, staralysmy sie oddalic od niego na bezpieczna odleglosc. Ale nic z tego, Ozzy uparl sie i chodzil za nami krok w krok. Smieszne, bo zwykle to my sledzimy malpy, a teraz role sie odwrocily. Dopiero jak sie upewnil, ze nie robimy nic zlego troche nam odpuscil. Ale wystarczylo, ze ktoras z samic uznala, ze jestesmy za blisko jej mlodego, lub jakis podrostek zblizyl sie do nas w poszukiwaniu kompana do zabawy, cala sytuacja zaczynala sie od poczatku. Dopiero jak makaki znalazly sobie dogodne miejsce do spania i weszly na drzewo, mozna bylo odetchnac. Tak naprawde emocje opadly dopiero po 2 godzinach. Zimny prysznic i solidna kolacja spowodowaly, ze napiecie zaczelo ustepowac, a w jego miejsce przyszlo zmeczenie.

Poza stresujaca sytuacja i ciaglym skupieniem, przemierzylysmy dzis spory odcinek. Rambo Dua, to najbardziej energiczna z grup. Mozna powiedziec, ze duzo podrozuja, zwlaszcza w kierunku wioski i tamtejszych upraw. Przez mieszkancow Batu Putih malpy traktowane sa jak najwiekszy wrog. Nie musze chyba mowic, ze wiele osob obwinia nas, za to, ze makaki kradna ich owoce. Biorac pod uwage, ze gdyby nie nasza obecnosc i toczace sie tu w ramach projektu badania, wiekszosc malp zostala by juz dawno odstrzelona, to maja racje. To my niszczymy wiekszosc sidel i staramy sie przegonic Rambo Dua z okolic wioski, gdy tylko sie do niej zbliza. Ciekawe przy tym jest to, ze mieszkancy nie winia siebie ani turystow, za taki stan rzeczy. Jedni i drudzy spedzaja w lesie i na plazy dni wolne od pracy. Przyprowadzaja swoje dzieci i razem z nimi karmia makaki. To jak niby, te zwierzeta maja nie kojarzyc ludzi z jedzeniam, do tego latwym do zdobycia? Niestety tubylcy zadaja sie nie widziec tych zaleznosci, latwiej jest im stwierdzic, ze to 'bule' (biali ludzie) sa winni tego, ze malpy ich okradaja, a nie oni sami karmiacy je ciastkami i cukierkami…

2 pazdziernika

Kolejny dzien spedzony w obozie, narazie moja srednia to dwa dni pracy w lesie i jeden odpoczynku w obozie. W sumie niezle, biorac pod uwage, ze mam w przyszlosci pracowac 5 dni w tygodniu, to brakuje mi w tej chwili tylko jednego, zeby sprostac przyszlym wymaganiom. Chociaz nad kondycja i tak musze popracowac, gdyz tutejszy las i teren jest znacznie latwiejszy, niz ten na Sumatrze, no i makaki jawajskie bardziej ruchliwe niz te tutaj :).

Dzisiaj staralam sie opanowac jak dziala generator pradu. Mamy 2 rodzaje energii w obozie, z generatora - zasilanego benzyna oraz sloneczna - z paneli slonecznych. Na codzien uzywamy tej ekologicznej. Ladujemy baterie w ciagu dnia, by na wieczor miec prad. Raz w tygodnu uruchamiany jest generator, zeby utrzymac go w dobrym stanie. W porze deszczowej panele sloneczne nie sa tak wydajne, wiec czesciej bedziemy korzystamy z generatora. Przeszlam wiec szybki kurs obslugi obu urzadzenia. Niby nic trudnego, ale ilosc i kolejnosc czynnosci, ktore nalezy wykonac sprawia, ze dopiero po kilkukrotnym uruchmieniu i wylaczeniu ich obu, bede wiedziala, z cala pewnoscia, ze wszystko robie jak trzeba. Poza tym musze zapamietac gdzie sa bezpieczniki i przelaczniki, kiedy wlaczyc i wylaczyc jakie urzadzenie, gdzie prad ma byc dostepny w ciagu dnia, a gdzie dopiero po zachodzie slonca.

Generalnie prad mamy codziennie w godzinach od 18.00 do 21.30. W ciagu dnia dostarczany jest wylacznie do laboratorium, gdzie laduje sie sprzet uzywany w trakcie prowadzenia obserwacji oraz do odbiornika radiowego, tak, ze osoby bedace w terenie maja kontakt z obozem i ze stacja straznikow rezerwatu. Ponadto osoba, ktora ma wolne i spedza dzien w obozie musi zadbac o wlaczenie pompy wodnej i napelnienie zbiornika.

Poza tym, jak zwykle, nie odmowilam sobie kapieli w morzu, wygrzewania sie na sloncu z ksiazka w reku i popoludniowej drzemki na plazy. Podjelam tez kolejna probe nauki jezyka. Niby znam coraz wiecej slow i coraz wiecej zaczynam rozumiec, ale wciaz nie jestem w stanie komunikowac sie w bahasa indonesia. Staram sie nie zniechecac i w miare systematycznie powtarzac to co umiem i uzupelniac zdobyta juz wiedze. Mam jeszcze miesiac, zeby opanowac jezyk chociaz w stopniu komunikatywnym, gdyz na Sumatrze to bedzie glowny jezyk  uzywany w zespole. Dodatkowym bodzcem ma byc umowa jaka zawarlam z Dewa, ze za niecaly miesiac cala nasza rozmowa telefoniczna odbedzie sie po indonezyjsku. Dewa to dobry kolega jeszcze z Borneo, ostatnio jestesmy w stalym kontakcie.  Jak na razie rozmawiamy po angielsku, co znaczy ze mowie glownie ja, ale jestem wiecej niz pewna, ze za 3 tygodnie role sie odwroca :). Zostalam dzis zaproszona na wesele  w Banjarmasin na Borneo. Niestety nie skorzystam tym razem. Szkoda, bo fajnie by bylo zobaczyc muzulmanski slub. Chociaz, wlasciwie nie mam pewnosci, czy na pewno bedzie to muzulmanske wesele, to ze Dewa jest muzulmaninem, nie znaczy, ze jego rodzina tez. Spotkalam juz wiele przypadkow, ze w jednej rodzinie ludzie wyznaja rozna wiare, co uwazam jest interesujące i swiadczy o duzej tolerancji. Druga rzecz, ze w Banjarmasin jeszcze nie bylam. Ale mam w planach powrot na Borneo, z tym, ze jeszcze nie teraz, narazie musze sie uczyc, wdrazac, przygotowywac do projektu, dla ktorego tu przylecialam. Za kilka miesiecy przyjdzie czas na przyjemnosci i podroze.

sobota, 3 października 2009

30 wrzesnia i 1 pazdziernika

Dni spedzone w lesie. Tym razem z dwoma pozostalymi grupami Rambo Dua (R2) i Pantai Batu (PB). Z pierwsza spedzilam tylko 3 godziny, gdyz zadna z samic nie byla plodna, a zadaniem na srode bylo wlasnie obserwowanie plodnej samicy. Dlatego ok. godziny 9.00 wraz z Iwanem i Julianem udalam sie w poszukiwaniu drugiej grupy – PB. Tak ta grupe polubilam, ze nastepny dzien, tez spedzilam z Pantai Batu. PB liczy najmniej osobnikow z wszystkich 3 obserowanych grup, przewodzi jej samiec alfa o imieniu Radja. Jest w niej 8 mlodych makakow majacych mniej niz rok. Sa rozkoszne, maja niesamowicie duzo energii, praktycznie caly dzien biegaja, bawia sie i tylko w przerwach jedza. Nawet jesli pozostali czlonkowie grupy odpoczywaja, to te nigdy nie moga usiedziec w miejscu, jak to dzieci :).

W czwartek mialam akurat robic zdjecia maluchom z PB, zebysmy mogli okreslic ich cechy szczegolne i z latwoscia identyfikowac. Nie musze chyba mowic, ze nie bylo to latwe zadanie. Udalo mi sie zrealizowac je tylko czesciowo. Czas miedzy robieniem zdjec, spedzilam na witaniu sie z poszczegolnymi osobnikami i nawiazywaniu przyjazni :). Makaki czubate, jak wszystkie inne zwierzeta, maja swoj sposob porozumiewania sie. Wydaja dzwieki i wykonuja gesty, ktore maja rozne znaczenie, jak np.: przywitanie, pozdrowienie, informowanie o zagrozeniu, demonstracja sily itp. Nauczylam sie gestu i dzwieku, ktorym makaki sie pozdrowiaja i gdy tylko ktoras z malp wykonala go w stosunku do mnie, natychmiast jej odpowiadalam - swietna zabawa :).

Polubilam ta grupe rowniez dlatego, ze jest najmniej "oswojona". Poza nami, prawie nie ma kontaktu z innymi ludzmi. Jest taka umowa miedzy przedstawicielami projektu,  a przewodnikami, ze nie przyprowadzaja turystow w teren, gdzie przebywa PB. Dzieki temu, w kontakcie z Pantai Batu nie ma takich sytuacji, ze ktorys z osobnikow nas zaczepia, podchodzi zbyt blisko i szuka bezposredniego kontaktu. Mysle, ze to dlatego przebywanie z ta grupa sprawia mi tyle przyjemnosci.

Zgodnie z planem, jak tylko oswoje sie z lasem, bede bez problemow w nim poruszac i naucze systemu transektow  (oznaczonych sciezek, pozawlajacych na okreslenie lokalizacji i odnalezienie sie w terenie) dolacze do zespolu Christofa.  Naszym zadaniem bedzie przyzwyczajanie kolejnej grupy makakow – Rambo Tiga (R3) do naszej obecnosci. Wszytsko po to, by rozszerzyc zakres prowadzonych badan.  Dzieki temu zadaniu, bede miec doczynienia z prawie dzikimi malpami, a to dopiero bedzie fajna sprawa.  Prawie dzikimi dlatego, ze 2 lata temu byla juz podjeta proba obserwacji tej grupy i dlatego myslimy, ze nie powinno byc wiekszych problemow, zeby malpy, w miare szybko, zaakceptowaly nasza obecnosc. Ale to tylko przypuszczenia i zobaczymy jak bedzie …

Musze przyznac, ze te ostatnie 2 dni mnie zmeczyly, ale w taki przyjemny sposob. Kazdy dzien jest tu inny, codziennie mam okazje przebywac w otoczeniu makakow, ktore zawsze potrafia czyms zaskoczyc. Poza tym to bogactwo gatunkow, kazdego dnia cos nowego, rewelacja!

czwartek, 1 października 2009

29 wrzesnia

Dzien wolny. Nadrabiam zaleglosci w pisaniu. Myslalam ze bede miec wiecej czasu. Mialam pisac pamietnik, mialam pisac listy, mialam uaktualniac bloga. A okazuje sie, ze dzien jest na to wszystko stanowczo za krotki. A przeciez w dzien wolny musze obowiazkowo poplywac w morzu, ktore nieustannie kusi swym kolorem, szumem , ciepla i wybitnie slona woda oraz tym co skrywa, poteznym bogactwem podwodnego swiata. Poza tym, musze jeszcze znalezc czas na nauke jezyka i wielu rzeczy zwiazanych z projektem i prowadzonych w jego ramach badan.

Wczoraj testowalam, czy moge sie polaczyc z Internetem i udalo sie. Takze bede mogla wrzucac z pewna regularnoscia informacje na bloga i odpisywac na maile. Niestety jest to dosc drogie, gdyz lacze sie przez telefoniczna karte sim i place za kazda minute online, a szybkosc ladowania stron jest powalajaca i wymaga sporej dawki cierpliwości.

 Przy okazji wysylania postow, ktore wczesniej napisalam, zdalam sobie sprawe, ze beda one nieco nieaktualne, przez co moze sie je zle czytac. Dlatego prosze sie nie sugerowac data ich umieszczenia, a jedynie data w tytule. Niestety, ale bede publikowac wszystko hurtem, gdyz nie zawsze mam czas i sile, po dniu spedzonym w lesie, zajac sie jeszcze czyms innym poza kolacja i odpoczynkiem :).

Dzis tez troche myslalam o projekcie. Mam mieszane uczucia odnosnie tej naszej bliskosci z tutejszymi makakami. Z jednej strony latwiej jest zebrac informacje i material do badan, ale z drugiej, uwazam, ze dla wlasnego bezpieczeństwa, powinny sie jednak bac ludzi. Nie kazdy szuka tylko danych do swoich badan, jak nasz zespol, czy chce zrobic zdjecia, jak turysci. Pomimo tego, ze zwierzeta te zyja na terenie rezerwatu przyrody, wciaz spotyka sie mysliwych polujacych na nie i zastawiajacych sidla. Ponadto, makaki sa bardzo bystre. Szybko skojarzyly ludzi z latwym pokarmem, wiec czesto widuje sie je w poblizu miejsc chetnie odwiedzanych przez turystow, w wiosce sasiadujacej z rezerwatem, czy nawet naszej bazie. Kradna owoce z ogrodow tutejszej ludnosci i jedzenie z otwartych domow, a to w zaden sposob nie przynosi im slawy. Czesto zjawiaja sie tez w naszym obozie, szukajac jedzenia. Nauczyly sie, gdzie mozna je znalezc, wiec sprawdzaja smieci, probuja dostac sie do kuchni, sprawdzaja, czy nie zostawilismy nic na stolach. Wchodza do pokojow i wynosza prywatne zapasy, glownie slodycze. Mamy takiego jednego samca o imieniu Czako, ktory codziennie wizytuje nasz oboz o roznych porach dnia. Nauczyl sie juz, kiedy jest tu najmniej ludzi i wtedy probuje swoich sil. Nauczyl sie tez otwierac plastikowe, szczelnie zamykane pudla z naszymi zapasami, zjada lunch, jesli ktos nieopatrznie zostawi swoj pojemnik na stole.

Dzis rano spotkalam go wychodzac z domu. Sprawdzil nasza czesc obozu, nic satysfakcjonujacego nie znalazl, wiec skierowal swe kroki do bazy glownej. Bylam tu przed nim, zdazylam wypic poranna kawe, zjesc sniadanie i zrobic pranie. Pozamykalam wszystko, upewnilam sie, ze na zewnatrz nie ma nic, co Czako moglby zjesc i czekalam. Oczywiscie nie zawiodl mnie i przyszedl. Rozejrzal sie, obszedl wszystkie miejsca, gdzie potencjalnie moglby znalezc jakis smakolyk i tak sie tu kreci juz od godziny, co jakis czas sprawdzajac, czy nadal jestem czujna :). 

27 i 28 wrzesnia

Te dni wygladaly podobnie, spedzilam 13 godzin w lesie w otoczeniu grupy makakow czubatych (Macaca nigra). Wymarsz z obozu przed 5.00 rano. Znalezienie malp w miejscu, gdzie usnely poprzedniej nocy, zanim jeszcze sie obudza i zdaza z niego oddalic. Nastepnie podazanie za nimi, a raczej z nimi przez caly dzien, az do momentu, gdy znajda miejsce na kolejny nocleg, czyli potezne, wygodne drzewo – tzw. sleeping tree.

Przez te 2 dni towarzyszylam grupie zwanej Rambo Satu, ktora liczy blisko 80 osobnikow. Grupie przewodzi samiec alfa - Czako. Wszystkie osobniki z danej grupy spotykaja sie dopiero na czas snu, a w ciagu dnia przemieszczaja sie w mniejszych grupach. Czesc samcow oddala sie na caly dzien i zjawia dopiero gdy ten dobiega konca. Matki z mlodymi oraz dorastajaca mlodziez trzymaja sie razem, choc czesto rozpraszaja sie na mniej liczne podgrupy. Makaki czubate wiekszosc dnia spedzaja na ziemi, natomiast noc przesypiaja na drzewach. Co ciekawe, maja stale sleeping trees w roznych miejscach i zwykle wracaja do juz upatrzonych i wyprobowanych drzew.

Musze przyznac, ze o makakach czubatych nie mialam najlepszego zdania, gdyz pracujac w warszawskim ogrodzie zoologicznym mialam juz z nimi kontakt. Wywarly na mnie wtedy nie najlepsze wrazenie. Bywaly agresywne, glosne, czesto demostrowaly swoje niezadowolenie pokazujac olbrzymie kly i wydajac z siebie glos nie wrozacy nic dobrego. Tutaj jest inaczej. Grupa, ktorej towarzyszylam, jak i dwie pozostale, sa przyzwyczajone do ludzi. Zaskoczylo mnie, jak blisko mozna do nich podejsc, ze w zasadzie jestesmy w samym srodku grypy. Mlode osobniki czesto szukaja kontaktu i zaczepiaja nas. Mialam okazje juz tego doswiadczyc, kiedy mlody samiec wskoczyl na mnie szukajac okazji do zabawy. Smieszne jest to, ze widzialam, ze cos kombinuje. Zupelnie jak u ludzi, z jego oczu i mimiki mozna bylo wyczytac, ze cos mu chodzi po glowie. W takich wypadkach zawsze je ignorujemy, odwracamy sie i udajemy, ze nagle cos innego nas zainteresowalo. Zazwyczaj takie zachowanie dziala, ale ten jeden mlody samiec jest wyjatkowo uparty. Jesli nie uda mu sie z jedna osoba, probuje z inna. Te jego zaczepki sa niegrozne, wskakuje tylko na czlowieka odbijajac sie od niego i liczac na jakas jego reakcje, by zabawe kontynuowac. Niemniej sa to dosc sporych rozmiarow zwierzeta, ktore mimo wszystko moge troche poturbowac, nawet jesli nie maja takich intencji. Poza tym, musze stwierdzic, ze sa calkiem spokojne i w wiekszosci nie zwracaja na nas uwagi. Czasem mlode bawiac sie miedzy soba i goniac przebiegaja tak blisko, ze depcza nam po stopach. Z drugiej strony mysle, ze zauwazyly, ze pojawila sie nowa osoba (mam na mysli siebie). Da sie to wyczuc, zwlaszcza w kontakcie z samicami, ktore maja kilkumiesieczne mlode. Sam fakt, ze maja dzieci sprawia, ze sa mniej ufne, nie tylko w stosunku do ludzi, ale tez innych osobnikow w grupie. Sa bardzo opiekuncze i przez caly czas czuwaja, czy ich mlodym nic nie grozi. Mnie jeszcze nie znaja i mam wrazenie, ze staraja sie trzymac dystans, wiekszy niz np. z Juli czy Nicole.

Te dwa dni, choc fizycznie meczace byly swietne. Caly rok czekalam na to, zeby byc znow w lesie, obserwowac malpy i nie tylko. Ze zniecierpliwieniem czekam na kazdy nastepny dzien. I chociaz na poczatku powinnam sie oszczedzac i powoli przyzwyczajac organizm do wysilku, to nie moglam sie zmusic, zeby zostawic Rambo Satu w srodku dnia. Nie po to tu jestem, zeby tylko plywac i czytac ksiazki :).

A wczoraj jak wrocilam do obozu czekal na mnie prezent. Pamietacie Australijczyka? Byl tu i mnie szukal, zostawil dla mnie torbe suszonych owocow w ramach przeprosin, ze nie udalo nam sie wybrac obejrzec Tarsiusow. Mam nadzieje, ze udalo mu sie je zobaczyc nastepnego dnia, gdy przestalo padac, oraz ze zrobil im zdjecia. W koncu zaplaci niepotrzebnie za pozwolenie na robienie zdjec w rezerwacie. Jak sam powiedzial, liczyl na to, ze te pieniadze beda slusznie wydane np.: na badania naukowe lub ochrone przyrody (co oczywiscie sie nie stanie, bo kasa zostana w rzadowej skarbonce). Bardzo mily, starszy człowiek, ktory co roku przez 5 tygodni z plecakiem podrozuje po roznych zakatkach swiata, by podziwiac przyrode. Zeby wszyscy turysci byli tacy…

Wyjasnienie

Zdalam sobie sprawe, ze nie napisalam jeszcze, co ja wlasciwie bede robic w Indonezji i po co tu przyjechalam. Powinnam to byla zrobic na samym poczatku, ale nie wiedzialam jeszcze wtedy, czy ten caly wyjazd dojdzie do skutku i zwyczajnie nie chcialam zapeszac. Wiekszosc osob wie co mnie tu przywiodlo, ale dla porzadku postanowilam to wyjasnic.

Rok temu, kiedy przemierzalam las centralnego Kalimantanu w pogoni za gibbonami i orangutanami dotarlo do mnie, co tak na prawde chce w zyciu robic. W zasadzie, byl to bardzo dobry moment, swiezo co skonczylam studia i musialam zaczac myslec co dalej. Nie mialam pojecia, co bym chciala robic, wiedzialam tylko, czego na pewno robic nie chce, ale to nie wiele pomoglo. Nie zdecydowalam sie na studia doktoranckie, wiec trzeba bylo poszukac pracy. Szczesliwie nie mialam na to czasu po obronie magisterki, gdyz 3 dni pozniej bylam juz w samolocie do Indonezji. I tak sie to wszystko zaczelo...

Wspaniala natura, piekny las, a w nim olbrzymie bogactwo gatunkow, zarowno roslin jak i zwierzat. No i te orangutany, gibbony i makaki, nie moglam oderwac od nich wzroku. Wtedy olsnilo mnie, ze po to wlasnie studiowalam biologie. Po powrocie do domu zaczelam szukac pracy. Przez pierwszy miesiac wyszukiwalam w internecie wszelkie mozliwe projekty naukowe dotyczace malp. Szybko sie okazalo, ze wiekszosc takich wyjazdow to wolontariaty. Nie zrazilam sie jednak, w koncu trzeba najpierw zdobyc doswiadczenie, by moze kiedys, moc  w taki sposob zarabiac na zycie. Niestety ogloszen nie bylo duzo, a konkurencja olbrzymia. Po miesiacu poszukiwan stalo sie dla mnie jasne, ze nie bedzie tak latwo i trzeba rozejrzec sie za "normalna" praca. Z tym tez latwo nie bylo… Po pierwsze, nic nie wydawalo mi sie nawet w polowie tak atrakcyjne, jak bieganie po lesie i podgladanie dzikich zwierzat. Inna sprawa, ze kazdy kto skonczyl biologie (a nie np.: biotechnologie) i nie koniecznie marzy o nauczycielstwie, wie jak jest trudno znalezc zajecie zgodnie z wyksztalceniem. Gdy w grudniu znalazlam prace i przeprowadzilam sie do Warszawy myslalam, ze swoich marzen pewnie nie zrealizuje. Zima w miescie nie pomagala mi pogodzic sie z tym, jak zycie zweryfikowalo moje plany na przyszlosc. Brakowalo mi lasu i zwierzat. Zglosilam sie na wolontariat do warszawskiego zoo. Spedzalam tam kazdy weekend, a pozniej takze popoludnia. Pracowalam oczywiscie w malpiarni. Nie da sie ukryc, ze to jednak nie to samo, co praca w terenie z dzikimi, wolnymi zwierzetami. Kiedy juz prawie oswoilam sie ze stanem rzeczy, zaakceptowalam je i staralam z calych sil polubic, wtedy przyszla wiosna, a wraz z nia potencjala mozliwosc ponownego wyjazdu do Indonezji.

Wyslalam zgloszenie, przeszlam rozmowe kwalifikacyjna i zaproponowano mi udzial w projekcie. Mialam wyjechac na Sumatre, by tam uczestniczyc w badaniach nad makakami jawajskimi (Macaca fascicularis). Zgodzilam sie bez wahania. W koncu tak dlugo na to czekalam. Czy mialam watpliwosci? Pewnie, setki. W koncu musialam zostawic wszystko w takim momencie, kiedy wlasnie zaczelo sie ukladac. Jednak z calym szacunkiem dla stolicy, w porownaniu z Sumatra, nie miala najmniejszych szans. Poza tym jak nie teraz, to kiedy?

Jeszcze przed wyjazdem zaczelam dluga procedure uzyskania wszelkich niezbednych pozwolen by bez problemu moc dolaczyc do projektu. Co oczywiscie nie poszlo tak gladko (niektorzy byli tego naocznymi swiadkami , wiec  wiedza o czym mowie) i ciagnelo sie jeszcze przez 3 tygodnie po moim przyjezdzie. Malo tego, miala byc Sumatra, a jestem przeciez na Sulawesi. To tez wina/zasluga tutejszej biurokracji. Zarowno ja, jak i Cédric, z ktorym bede pracowac, musimy jeszcze poczekac na zezwolenie, zeby moc prowadzic badania w Aceh, w stacji badawczej Ketambe. Prawdopodobnie bedziemy mogli je rozpoczac w polowie listopada (jesli wszystko pojdzie sprawnie, a to sie tu rzadko zdarza:)). Niestety zdazylam pozamykac swoje sprawy w Polsce, zanim jeszcze otrzymalam informacje, ze projekt rozpocznie sie pozniej, niz bylo to zalozone. Cédric, wiedzac o tym,  postaral sie, zebym te 2 miesiace mogla spedzic gdzie indziej, pracujac przy innym projekcie. I w ten wlasnie sposob trafilam do Tangkoko i dolaczylam do Macaca nigra Project. Co w konsekwencji uwazam za bardzo pozytywna komplikacje. Dzieki temu moge nauczyc sie,  zobaczyc i doswiadczyc wiecej, a o to przeciez chodzi :).