środa, 24 marca 2010

tydzien trzeci...

Z Emma na jednym z powalonych drzew.
W tle po lewej widac unoszaca sie pare wodna, z goracych zrodel.


Air Panas


Moje zycie obraca sie teraz w cyklu tygodniowym. 5 dni roboczych w lesie i 2 dni wolne. Jedne i drugie mijaja nadspodziewane szybko. Gdy wracam do pracy po 'weekendzie', ktory u mnie przypada na wtorek i srode, nastepny wydaje sie byc bardzo odlegly. I nim zdaze sie obejrzec oraz zaplanowac cos na nadchodzace dni wolne, te juz mijaja..., i tak w kolko. Zgaduje, ze tak sie dzieje dlatego, ze moja praca to czysta przyjemnosc i z ochota kazdego ranka wybieram sie na spotanie z makakami.

W ostatim tygodniu zmenila sie nieco pogoda. Z dnia na dzien mamy tu coraz wiecej deszczu. Poki co pada zwykle wieczorami i w nocy. Niemniej to wystacza, by rzeka dzielaca oboz i wioske, z przyjemnej i momentami leniwej, zamienila sie w rwacy, wzburzony potok wody. Fakt ten utrudnia nieco mozliwosc jej przekroczenia. O plywaniu nie ma mowy, a i przy pomocy lodzi bywa to niebezpieczne. Przez ostatnie dni zmuszeni jestesmy czekac do godziny 10 lub 11 kiedy to poziom wody nieco opada i przeplyniecie lodzia na drugi brzeg nie jest niewykonalne i zbyt ryzykowne. Zastanawiam sie, czy jak przyjdzie prawdziwa pora deszczowa, nie zdarzy sie tak, ze utkniemy w obozie na kilka dni odcieci od pobliskiej wioski??? Jako, ze owa deszczowa pora zbliza sie wielkimi krokami, przyjdzie mi sie niedlugo przekonac, jak to bedzie. Na wszelki wypadek zaczynam gromadzic zapasy slodyczy. Bez dostepu do internetu raz w tygodniu i wypadu do miasta na sok i smaczny lunch przezyje bez problemu, czego nie jestem juz taka pewna w przypadku, gdyby mialo zabraknac mi czekolady i suszonych owocow :).

Cedric pojechal do Medan, w czym zdecydowanie odmowilam mu towarzyszyc. Medan wciaz jeszcze kojarzy mi sie z czekaniem na SIMAKSI i mysl o tym miescie wywoluje u mnie cos w rodzaju reakcji alergicznej. Zostalam w obozie i tradycyjnie dzien zaczelam od prania. Jako, ze Emma rowniez miala dzien wolny postanowilysmy nie tracic czasu na prozaiczne czynnosci, ubralysmy juz w nieco znoszony roboczy stroj i postanowilysmy wybrac sie na spacer po lesie, w kierunku goracych zrodel. Uparlysmy sie isc same i z calych sil chcialysmy uniknac towarzystwa. Dlatego tez, cala wyprawa musiala odbyc sie w tajemnicy. Podwinelysmy spodnie, zamiast koszul z dlugim rekawem, ktore zwykle chronia przed wszechobecnymi pijawkami, zdecydowalysmy sie na t-shirty, zalozylysmy sandaly, pakujac do torby gumowce i przeciw pijawkowe skarpety i z calych sil staralysmy sie wygladac na osoby, ktore wybieraja sie do miasta, a nie do lasu :). Udalo nam sie uniknac pytan dokad i po co idziemy. Nikt nie upar sie nam towarzyszyc lub sluzyc za przewodnika. Gdy znalazlysmy sie w wiosce odetchnelysmy z ulga, ze ta cala maskarada sie powiodla. W jednym z domow goscinnych, prowadzonbych przez naszego dobrego znajomego zapytalysmy o droge. Okazalo sie, ze znalezienie zrodel nie jest takie proste, jak nam sie wydawalo. Zapamietujac wszystkie rady zdecydowalysmy sie mimo to na samotna wedrowke bez meskiego towarzystwa. Witaj przygodo!

Okazalo sie, ze jestesmy lepsze niz nam sie wydawalo. 3 godzinna trase pokonalysmy w 1,5 godziny, co dalo nam wiecej czasu na moczenie w goracych zrodlach. Te swoja droga okazaly sie cudne. Zupelnie zaskoczylo mnie miejsce, do ktorego dotarlysmy. Rwaca rzeka i nieco mniejszy strumien, w ktorym woda osiaga zdaje mi sie 90 stopni Celcjusza laczas sie, dajac mozliwosc zazywania kapieli w wodzie o roznej temperaturze, od bardzo goracej po lodowata. Miejsce otacza piekny las, mnostwo tu powalonych drzew, brak jakiejkolwiek infrastruktury. Nie ma sklepiku z pamiatkami, budki, na ktorej widnieje cennik. Absolutnie dzikie, w pelni naturalne, nietkniete niemal miejsce. Rewelacja! Spedzilysmy tam kilka godzin plawiac sie w wodzie, rozmawiajaz z przewodnikiem, ktory z dwoma turystkami wybral sie na kilkudniowy trekking po dzungli. Poczestowano nas goracym, vegetarianskim posilkiem, zaproszono na kawe, po ktorej pozwolono nam cieszyc sie samotnoscia. Zadnej natarczywosci, przesadnej ciekawosci. Zrobilysmy setki zdjec bawiac sie przy tym nadzwyczaj dobrze i dostarczajac rozrywki jednemu z przewodnikow. Spedzilysmy cudowne popoludnie. W drodze powrotnej pogubilysmy nieco droge, przez co spedzilysmy w lesie wiecej czasu, a i wydostalysmy sie z niego w samym Ketambe, podczas gdy droge do zrodel zaczelysmy znacznie powyzej wioski.

Na koniec dnia, w tym samym hoteliku, gdzie udzielono nam porad pozwolono Emmie skorzystac z kuchni. Ugotowalysmy spaghetti, przyrzadzilysmy sos i zjadlysmy pyszna kolacje, zabierajac tez porcje do obozu - dla Adama. Fantastyczny dzien zakonczyl sie w obozie, gdzie zepsuty generator pozbawil nas pradu. Zjedlismy wiec kolacje przy ognisku, opowiadajac indonezyjskim kolegom i kolezankom jak to sobie swietnie same poradzilysmy w lesie. Nasz entuzjazm spotkal sie z niedowierzaniem, kazdy dopytywal, kto sluzyl nam za przewodnika. Tak trudno uwierzyc, ze biale i w dodatku dziewczyny moga cos zrobic same i nie wpakowac sie w tarapaty :). No coz nowe srodowisko, nowi ludzie, ponownie trzeba udowadniac co sie potrafi ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz