piątek, 9 października 2009

6 pazdziernika

Alez to byl dzien, od wczoraj sie zastanawialam, czy na jego zakonczenie bede cala i zdrowa, ale jestem :).

Wszystko z powodu samicy z grupy Rambo Dua. Na poczatku sierpnia zostala zlapana w sidla, ale udalo sie jej z nich wyrwac, niestety przy uwalnianiu sie, zranila sobie nadgarstek. Na dodatek nie wyswobodzila sie z sidel calkowicie i zostala jej na rece silnie zacisnieta lina. Obserwowalismy ja dluzszy czas, ale wszystko wskazywalo na to, ze nalezy jak najszybciej ta line rozciac. Prob bylo kilka. Poniewaz samica jest nieufna, a grupa broni kazdego osobnika, to zdecydowano, ze trzeba ja uspic. W tym celu przyjechal do nas Simon z pobliskiego Rescue Center. Pierwsza probe pojeto jeszcze wczoraj, niestety bez powodzenia. Postanowiono, ze nastepna odbedzie sie dzis z samego rana, zanim makaki sie obudza i zejda z drzewa. Potrzebna byla pomoc i ochotnik. No i jak myslicie kto sie zglosil? Jasne, ze juz w chwili podnoszenia reki i wypowiadania slow: ‘ja pojde, chetnie pomoge’, po glowie tlukla mi sie mysl, ze po pierwszych doswiadczeniach z ta grupa, powinnam sie raczej trzymc od niej z daleka. Zwlaszcza, jak zaraz potem Ade i Dodi zaczeli mnie wypytywac, czy sie nie boje przeganiac rozwscieczonych samcow. No jasne, ze sie balam, ale w koncu jestem tu po to, zeby zdobywac doswiadczenie, takze w takich sytuacjach. Zreszta, dolaczylam do ludzi, ktorzy dobrze wiedza jak nalezy sie zachowac, wiec to mnie uspokajalo. Poza tym chodzilo przeciez o ratowanie makaka, jakas czesc mnie zwyczajnie nie mogla sobie tego odmowic.

Musielismy wstac o 3.00 i na motorach przetransportowac sie w miejsce gdzie malpy usnely poprzedniej nocy (a bylo to daleko od obozu, tuz przy granicy z wioska). Udalismy sie w miejsce, gdzie grupa Rambo Dua powoli budzila sie ze snu. Zwierzeta od razu wyczuly, ze cos jest nie tak... Po pierwsze na co dzien, gdy obserwujemy grupy makakow, nigdy nie jest nas wiecej niz 4 osoby, tym razem bylo 6. Poza tym zawsze nosimy jednakowe "projektowe" koszulki, a tego dnia ubralismy sie zupelnie inaczej, zeby malpy nie kojarzyly tego stresujacego wydarzenia z osobami towarzyszacymi im i zbierajacymi informacje. Nie wydaje mi sie, zeby sam stroj przekonal je, ze my to nie my, ale taka jest procedura i jak do tej pory sie sprawdza. Kiedy cala ekipa operacyjna byla na miejscu podzielilismy sie na mniej liczne zespoly. Julian, jak tylko nadarzy sie okazaja,  mial za zadanie strzelic do samicy z dmuchawy ze srodkiem usypiajacym. Udalo mu sie to dopiero po ok. 2 godzinach pogoni za grupa. Srodek zadzialal blyskawicznie. Wtedy 2 osoby przeniosly samice z dala od grupy, a ja i Julian ustaralismy sie utrzymac  samce z dala od osob zajmujacych sie nia. Nie bylo latwo, bo zle i przestraszone malpy za wszelka cene probowaly sie do nas zblizyc i bronic czlonka grupy. Na szczescie nie trwalo to dlugo. Mielismy przewage, a i one calkiem szybko zrezygnowaly. Oczywiscie zostaly w poblizu i okazywaly swoje niezadowolenie, ale poszlo sprawniej, niz kazdy z nas sie spodziewal. Prawdopodobnie dlatego, ze samica, ktorej staralismy sie pomoc, to jedna ze starszych w grupie, o nie najwyzszej pozycji. Sytuacja wygladalaby zupelnie inaczej, gdybysmy zajmowali sie mlodym makakiem. Wtedy wszystkie osobniki w grupie, z samicami wlacznie, nie odpuscily by nam tak latwo.

Simon rozcial i usunal line, zdezynfekowal rane, podal antybiotyki. Pozniej trzeba juz tylko bylo czekac, az samica sie wybudzi. Poniewaz jej kondycja nie byla najlepsza, zajelo to wiecej czasu niz powinno. Po kilku godzinach zaczela juz chodzic i starala sie od nas uciec. Misja zakonczyla sie sukcesem!

Dalsze obserwacje grupy prowadzila juz Maria z Nicole, reszta wrocila. Poniewaz wciaz bylo wczesnie, wybralam sie znow do lasu, by spedzic reszte dnia grupa PB. Przed zmrokiem wrocilam jednak do obozu, gdyz Dodi obiecal mi lekcje jazdy na motorze. To byla moja druga proba (pierwsza odbyla sie jeszcze w Bogor) i musze powiedziec, ze jazda motorem niezmiernie mi sie podoba. Zarowno w roli pasazera jak i prowadzacego pojazd. Wlasciwie ta druga opcja bardziej :). Dodi wsadzil mnie na motor, ze slowami : „ tu sie uruchamia, wrzucasz jedynke, gaz i jedziesz!”.  O dziwo pojechałam :). Jak Dodi przekonal sie, ze umiem utrzymac rownwage, dosiadl sie w roli pasazera. I chociaz z pasazerem jezdzi sie nieco trudniej, to w tym przypadku było to dobre rozwiazanie. Moglam sie wybrac w dalsza droge i caly czas mialam przy sobie kogos, kto podpowiadal i tłumaczył, a jak trzeba bylo to i demonstrowal. Tak na marginesie Dodi to swietny nauczyciel, natomiast gorszy z niego kierowca – dzien wczesniej mial wypadek, wlasnie na motorze :). Pojechalismy do wioski, gdzie oczywiscie wzbudzilam powszechne zainteresowanie. Tutaj wszystko, co robi bule (tj. bialy) jest godne uwagi, nawet jesli jest to tak podstawowa umiejetnosc kazdego indonezyjczyka, jaka jest prowadzenie motoru. Nie moge oczywiscie powiedziec, ze juz umiem jezdzic na motorze, do tego potrzeba mi jeszcze przynajmniej kilku lekcji. Ale po lesnych drogach i na wypad do wioski, juz niedlugo bede mogla sobie pozwolic. Na jazde po miescie, tu w Indonezji, nie skusze sie nigdy, nie w roli kierowcy, jeszcze nie postradalam rozumu :).

Po kolacji uczcilismy sukces oswobodzenia samicy makaka i wznieslismy toast za celny strzal Juliana. Ktos sprytnie zadbal, by bylo czym ten toast wzniesc, nie ma to jak szklanka zimnego piwka po wyczerpujacym dniu.

Dzien dobiegl konca, zmeczona udalam sie do naszej czesci obozu, chcialam jeszcze troche poczytac przed snem. Przemierzajac te kilkaset metrow lesna sciezka, pograzona w myslach, na chwile zapomnialam gdzie jestem. Przypomniala mi o tym para swiecacych oczy wpatrzonych we mnie, ktora ujrzalam nagle pod drzewem, w odleglosci 1,5 metra. Zatrzymalam sie i z calych sil staralam zobaczyc, coz to za stworzenie zamiast uciekac, wpatruje sie we mnie. Ta wzajemna lustracja trwala moze z minute. Jedyne co w ciemnosci zdolalam dojrzec, to ze zwierz ten byl rozmiarow malego kota, ale nie byl nim z cala pewnoscia. Do tej pory nie wiem, kogo wtedy spotkalam. Za to, nie zamyslam sie juz w drodze do domu, a rozgladam uwaznie, zeby nie przegapic juz nic interesujacego. Inna sprawa, ze bedac tu, czesto mam wrazenie, ze powinnam zawsze nosic ze soba aparat gotowy, w kazdej chwili, do zrobienia zdjecia. Stanowczo za duzo jest momentow, gdy zaluje, ze nie mam go akurat pod reka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz