czwartek, 29 października 2009

17/18 pazdziernika

Dodi i reszta, juz wczoraj stwierdzil, ze musze zaczac sie integrowac z lokalna spolecznoscia i uparli sie zabrac mnie na impreze. Tym razem nie zjawila sie w obozie samica zolwia, ani nie mialo miejsca zadne inne, rownie ciekawe wydarzenie, wiec nic nie stalo na przeszkodzie. Po 22.00 na motorach pojechalismy do wioski. Ja z Julianem na jednym, Dodi z Andre i Stefanem, kandydatem na managera obozu, na drugim motorze. Mala dygresja: jeszcze nie dawno opisywalam jaki to byl wyczyn, ze z Gholibem i Karolina jechalismy w trojke na motorze, dzis stwierdzam, ze to zaden wyczyn, tu robimy to codziennie :). Koniec dygresji, wracam do tematu. Nawet sie nie zdziwilam, gdy na miejscu okazalo sie, ze jestem jedynym bule w towarzystwie. Zaraz po naszym przyjezdzie nastapila zrzutka i Julian pojechal zakupic captikus, lokalny, palmowy trunek. Troche jak nasza wodka, wedle mojej oceny mocniejszy i oczywiscie w smaku inny. Zalane captikusem korzeniez ginseng (nazwa lokalna) podobno maja przysluzyc sie zdrowiu i co ciekawe, maja uchronic przed kacem. Dostalam osobna szklanke i butelke sprita, zebym miala z czym captikus rozcienczyc i nie migala sie od kolejek ;), oto jak o mnie tu dbaja!

Zabawa sie rozkrecala, a i bariera jezykowa znikala w miare oprozniania butelki. Jak to zwykle bywa dominujacym jezykiem poczatkowo byl indonezyjski, a wlasciwie, jego tutejsza odmiana - manadoneese. O ile jestem juz w stanie zrozumiec nieco bahasa indonesia, to niestety lokalnego jezyka nie. Na szczescie wszyscy obecni znali angielski, bo przeciez zarabiaja na turystach i szybko rozwiazaly im sie jezyki.

Co chwile ktos przyjezdzal, informacja o imprezie rozprzestrzenila sie w wiosce z predkoscia swiatla, wiec z kazda chwila bylo nas wiecej. Gdzies kolo 1.00, ktos zaproponowal, zeby sie przeniesc na plaze. Przy ognisku, ci co dotrwali, bawili sie prawie do switu. Usnelam dopiero o 4.00 nad ranem, ale obudzilam godzine pozniej, akurat na wschod slonca. Obejrzalam go razem z Andre, ktory tez nie spal. Niedlugo potem obudzil sie Dodi i zgodnie stwierdzilismy, zeby wrocic do obozu. Andre obiecal, ze doprowadzi Juliana, ktory minionej nocy mocno zaszalal. Zreszta nie on jeden, Stefan odpadl jeszcze w wiosce i nie dotarl nawet na plaze, a Dion usnal przy ognisku zanim panowie zdazyli je dobrze rozpalic. Julian dochodzil do siebie przez reszte dnia. Szkoda, bo w ta niedziele mielismy sie wybrac, razem z rybakami na poszukiwanie delfinow. Jednak w zwiazku z zaistnialymi okolicznosciami, delfiny poplyniemy obejrzec w przyszly weekend, tym razem, tak dla pewnosci, zaplanujemy wypad przed impreza, a nie po :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz