niedziela, 11 października 2009

10 pazdziernika

Mlody Tarsius

Wyrak upior (Tarsius spectrum lub Tarsius tarsier) - gatunek malpiatki.
Kto wymysla te poskie nazwy, jaki upior?
Toz to cudne stworzenie!

Powrot do morza...
Samica zolwia skaldajaca jaja, tuz obok naszego obozu!

Dla odmiany nie napisze: 'coz to byl za dzien', a: coz to byl za wieczor!!! Ale od poczatku...
Rano jak zwykle wybralam sie do lasu. Drugi dzien z rzedu towarzyszylam grupie PB. To ta najmniej obyta z ludzmi. Przebywanie z nimi jest nadzwyczaj przyjemne, gdyz potrafia nas calkowicie ignorowac i zajmowac sie wylacznie soba, przez co ma sie wrazenie, ze nasza obecnosc, w niczym im nie przeszkadza. Tylko od czasu do czasu, ktores z mlodych zerka na nas, zatrzymuje na chwile wzrok i przyglada z zainteresowaniem. Ciekawe co wtedy mysli? Pewnie, ze nie pasujemy do reszty grupy, albo zastanawia sie, co my tu znow robimy? Moge godzinami patrzec, jak dzieciaki ganiaja i bawia sie ze soba, jak dorastajaca mlodziez zaczepia starsze osobniki. Generalnie zycie grupy przebiega spokojnie. Wiekszosc czasu makaki spedzaja na szukaniu pokarmu i pozywianiu sie, okazywaniu wzajemnych czulosci i szacunku w stosunku do wyzej postawionych w hierarchii osobnikow. Czasem wybucha klotnia, ktora zwykle konczy sie krotka wymiana okrzykow, czasem gonitwa, bywa, ze przeradza sie w awanture i wtedy wkracza samiec alfa i przywraca porzadek.

Wyjatkowo tego dnia, nie zostalam w lesie pelnych 13 godzin. Julian mial wolne i mielismy w planie, popoludniu, udac sie na poszukiwanie tarsiusow. Wlasciwie nie bylo to takie prawdziwe poszukiwanie, poszlismy zwyczajnie do drzewa, w ktorym wiadomo, ze zyje jedna rodzina. Tutejsi przewodnicy zdolali ja oswoic na tyle, ze na widok ludzi nie uciekaja – wszystko oczywiscie dla turystow.

Tarsiusy to nocne zwierzeta, ktore w ciagu dnia spia w olbrzymich drzewach, a ok 17.00 zaczynaja wychodzic i wtedy mozna je zobaczyc. Gdy sie sciemni, czyli ok 18.00, udaja sie na lowy. Zywia sie glownie owadami. Czesto mozna je w nocy uslyszec, natomiast zobaczyc znacznie trudniej. Sa malutkie i niesamowicie zwinne. W momencie jak opuszcza drzewo, w ktorym spia w ciagu dnia, nie sposob ich znalezc. My wybralismy sie przed 17.00. Po 20 minutowym, szybkim marszu pod gore, dotarlismy do owego drzewa. Olbrzymich rozmiarow, porosniete lianami, widzialam juz kilka takich, ale nie mialam pojecia, ze to wlasnie dom tarsiusow. Po chwili wpatrywania sie w zakamarki drzewa oczom naszym ukazal sie jeden osobnik. Zaraz potem cos z hukiem spadlo na ziemie, byl to mlody Tarsus. Przez moment myslelismy, ze cos mu sie stalo, ale ten szybko wspial sie ponownie na pobliska liane. Chwile pozniej pojawil sie i trzeci. Nie znam sie na tarsiusach, Julian tez nie wiedzial, ktory to samiec, a ktora samiczka, ale nie przeszkodzilo nam to w obserowowaniu ich. Gdy zapadl zmrok, zniknely nam z oczu w ciagu kilku sekund. Probowalismy je znalezc w ciemnosci, bez skutku. Jak wrocilam do obozu znalazlam ksiazke o tarsiusach i bede sie doksztalcac, musze tylko znalezc czas :). Na pewno jeszcze nie raz sie wybiore w to miejsce, ale zaczne tez poszukiwania wieczorami, w drodze powrotnej z lasu. Juz wczesniej nasluchiwalam i rozgladalam sie uwaznie, ale teraz wiem dokladnie gdzie szukac. Potrzenie na te drobne i w pewnym stopniu smieszne sworzenia sprawilo mi olbrzymia frajde.

Kiedy po kolacji zasiadlam do komputera, zeby opisac spotkanie z tarsiusami i obejrzec zrobione zdjecia, ktos mi przeszkodzil. Dodi podszedl do mnie z pytaniem: 'Chcesz zobaczyc cos naprawde super? To chodz za mna'. Nie dalej jak 6 metrow od naszego tarasu pod drzewem lezala olbrzymia samica zolwia, ktora wybrala to miejsce, zeby wykopac dol i zlozyc w nim jaja. Zobaczylismy ja ok 19.30. Obserwowalismy 30 minut, jak z wytrwaloscia wykopuje dol w zwirowym podlozu. Niestety, jako, ze wybrala miejsce pod drzewem, to przeszkadzaly jej korzenie. Po pol godzinie zrezygnowala i zaczela kopac kawalek dalej. To miejsce tez nie przypadlo jej do gustu. Trzecie znalazla tuz obok. Tez niefortunnie, gdyz rwniez w poblizu drzewa i znow trafila na korzen. Tym razem nie zrezygnowala i kopala z duzym zapalem, co jakis czas robiac sobie przerwe. Do kopania dolu uzywala tylnych konczyn, poslugujac sie nimi jak lopatami. Wyciagala po 'garsci' ziemi to jedna to druga. Niesamowite jak zawzieta i dokladna w tym byla. Gdy wreszcie po kolejnej godzinie, uznala, ze dol jest gotowy, zaczela skladac jaja. Pogubilismy sie w liczeniu, tyle ich bylo, ale za to zrozumielismy dlaczego dol musial byc taki gleboki. Gdy skonczyla, bardzo starannie zaczela zasypywac jaja, delikatnie uklepujac nasypany na nie zwir. Czynnosc powtarzala wielokrotnie, za kazdym razem dobrze uklepujac swiezo nasypane kamyczki i piach. Zgaduje, ze to pozwoli utrzymac odpowiednia temperature i pozwoli rozwinac sie kolejnemu pokoleniu zolwi. Na zakonczenie zagarnela na to miejsce troche lisci i udala sie w droge powrotna do morza. Nie bylo to latwe, gdyz byla juz zmeczona, a do pokonania miala usypany przez morze nasyp z koralowcow. Niestety nie udalo sie jej go pokonac, gdyz z kazym ruchem zamiast sie na niego wspinac, zakopywala sie bardziej.
Bylo juz po 22.00 wszyscy poszli spac, prad dawno zostal wylaczony, a z samica zostalam tylko ja i Juan. Oboje przez chwile myslelismy, ze moze trzeba by jej jakos pomoc. Zdecydowalismy sie jednak zostawic ja w spokoju, z obawy, ze tylko ja przestraszymy, a ona nas przy probie pomocy niezle poturbuje. Zgasilismy latarki i czekalismy. Nastepne 20 minut uplynelo na sluchaniu jak samica wlaczy, zeby wydostac sie z miejsca, w ktorym utknela. Juan byl juz zmeczony i poszedl do naszej czesci obozu. Ja z aparatem w reku, usiadlam na plazy i w ciemnosci czekalam, co bedzie dalej. Po 10 minutach samica zdawala sie robic coraz wieksze postepy. Z lasu wylonil sie Juan, zapomnial zabrac kluczy do naszego domu, a nikogo w nim nie bylo, bo chlopcy poszli do wioski na impreze. Zawolalam go i razem ogladalismy jak zolwica w szybkim tempie osiaga cel i znika w morzu. Za 45 do 60 dni powinnismy byc swiadkami jak ta sama droge bedzie pokonywac nowe pokolenie zlowi. Mam nadzieje, ze bede tu jeszczem zeby i to zobaczyc!

Niesamowite wrazenia! Ogladanie na zywo tego, co zwyklam widziec na filmach przyrodniczych. Czasem nie moge uwierzyc, ze naprawde tu jestem. Nie moglam podjac lepszej decyzji, niz przyjazd tutaj. Inna sprawa, ze w takich momentach uswiadamiam sobie ile jeszcze rzeczy nie widzialam i w ilu miejscach nie bylam. Ile jeszcze powinnam zobaczyc, doswiadczyc, nauczyc sie. Spedzilam 5 lat studiujac biologie, a tu widze, ze sa inne sposoby zdobywania wiedzy, znacznie lepsze niz czytanie podrecznikow…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz